Bandyta zawahał się i po chwili opuścił spokojnie siekierę
Bolesława Rocha znałem od najmłodszych lat dziecinnych. Mieszkaliśmy od siebie tylko ok. 1 km, on na Zastawiu w Kohylnie, a ja w Smolarni. Razem bawiliśmy się i paśliśmy krowy na łąkach. Razem z nami krowy paśli Niemcy i Ukraińcy, przed wojną było spokojnie, przyjaźniliśmy się i nie było między nami wrogości. Nie przypominam sobie, aby powstawały między nami jakieś większe różnice tylko dlatego, że ten jest Polakiem, a ten Ukraińcem. Bywałem też często na Zastawiu, w rodowej siedzibie Rochów. Gościłem tam u Bolka w domu, pamiętam dobrze jego mamę Annę, która zawsze miło mnie przyjmowała. Do szkoły nie chodziliśmy razem ponieważ Bolek uczył się w Kohylnie, a ja na Barbarówce. Gdy staliśmy się młodzieńcami, zaczęliśmy chodzić na zabawy, aby dobrze się zabawić, spotkać przyjaciół oraz potańczyć z dziewczynami. Już wtedy dobrze grałem na akordeonie dlatego zapraszano mnie na uroczystości weselne. Grałem zarówno w domach polskich jak i ukraińskich, grałem też na zabawach i potańcówkach. Dzięki temu poznałem wielu ludzi w okolicy, miałem wielu przyjaciół, jak się później okazało zapewne uratowało to życie moje i mojej żony.
W tamtych latach nie przypominam sobie jednak, ani jednego przypadku śpiewania przez Ukraińców wrogich piosenek na Polaków. Bolek Roch też lubił chodzić na potańcówki i najczęściej bawiliśmy się w Teresinie, w Kohylnie i w Swojczowie. Z miejscowymi Ukraińcami też żył w zgodzie, często spotykał się z nimi w Kohylnie, szczególnie przy cerkwi prawosławnej. Cerkiew była piękna, drewniana i stała na górce otoczona lipami. Tam, najczęściej latem zbierała się młodzież ukraińska, śpiewali wtedy głośno piękne pieśni, a Bolek razem z nimi. Lubili śpiewać i potrafili, czasami nawet w Smolarni można było usłyszeć, jak śpiewają. Wesoły był to naród i chętny do śpiewania. Rodzina Rochów zresztą podobnie, Zastwie było bliżej Smolarni, dlatego stamtąd jeszcze wyraźniej słychać było, jak często śpiewali głośno i radośnie.
Szczególnie święta kościelne czy to katolickie, czy prawosławne były obchodzone uroczyście i radośnie. Pamiętam jak młodzież na Boże Narodzenie chodziła z gwiazdą, która pięknie świeciła, wspólnie i Polacy i Ukraińcy, aby kolędować we wszystkich domach, które zaprosiły kolędników do środka. A trzeba powiedzieć, że w tamtych czasach nie było domów, które były zamknięte dla radosnej Kolędy. Ja też chodziłem śpiewać kolędy Bogu na chwałę w Barbarówce, Smolarni, Kohylnie i na Zastawiu, ale chodziłem z Polakami. W Kohylnie mieszkała polska rodzina Szymanków, spokrewniona z Rochami.
W 1939 r. nie zabrali nas do wojska, obaj byliśmy jeszcze za młodzi. Nie przypominam sobie, aby Ukraińcy w Smolarni i w okolicy atakowali Polaków tuż po klęsce wrześniowej, albo żeby wywieszali ukraińskie sztandary i flagi. Gdy przyszli Sowieci było podobnie, nie zmobilizowano nas, choć wielu innych wzięli w „kamasze”. Życie toczyło się dalej swoim dotychczasowym rytmem, właściwie nić się u nas nie zmieniło. Ruski trzymał mocną dyscyplinę, jak ktoś podskoczył za wysoko, to szybko jechał na Syberię i koniec. W naszym Lesie Kohyleńskim od września 1939 r. Sowieci rozmieścili dwie duże dywizje sowieckie. Tam było wszystko: kawaleria, piechota, artyleria, a porządku pilnowały rozstawione straże sowieckie.
Po wkroczeniu Niemców 22 czerwca 1941 r. na nasze ziemie, w tartaku i w okolicach powstał obóz jeniecki dla byłych żołnierzy sowieckich. Nie wiem jak ci żołnierze byli tam traktowani, ale na pewno nie było im tam dobrze. Słyszałem, że w końcu wybuchł tam bunt jeńców, po którym wielu z nich zdołało zbiec do lasu. Trzydziestu pięciu z tych zbiegów szukało później pomocy i schronienia w Kohylnie, u ukraińskich chłopów. Tymczasem Ukraińcy ich wszystkich skrytobójczo pomordowali, ludzie opowiadali o tym nie tylko w naszej wsi Smolarni, ale po całej okolicy. Po przyjściu Niemców, Ukraińcy zaczęli wstępować do policji ukraińskiej, pozostającej w służbie niemieckiej. Najbliższy posterunek takiej policji był we wsi Gnojno i w siedzibie gminy w Werbie. Polacy w tym czasie o służbę u Niemców nie zabiegali.
Bolesław Roch mieszkał w tym czasie i gospodarzył wciąż na Zastawiu, już się tak często nie spotykaliśmy. Było to zresztą już częściowo utrudnione, gdyż od 1942 r. przy drodze kohyleńskiej stała warta ukraińska. Bolek miał liczną rodzinę, jego rodzice Antoni i Anna Roch z d. Piasecka zmarli jeszcze przed II wojną światową. Najstarszy brat Aleksander Roch ożenił się z Agnieszką z d. Cichosz i zamieszkał w domku pod lasem ok. 1,5 od Zastawia. Michalina Roch wyszła za mąż za Wacława Szymanek i zamieszkali w Kohylnie, ok. 1 km od Zastawia. Józefa Roch wyszła za mąż za Franciszka Pieczonka i zamieszkali w Tartaku, w lesie Kohyleńskim, ok. 1,5 km od Zastawia. Marian Roch ożenił się z Anną z domu Rusiecka i zamieszkali w Teresinie, ok. 3 km od Zastawia. Michał Roch ożenił się jesienią 1942 r. z Marią z d. Tymoczko i zamieszkali w Ludmiłpolu, około 3 km od Zastawia. W domu na Zastawiu został Stanisław Roch i jego żona Józefa z d. Walczak (pierwsze nazwisko po rodzicach Józi było Bąk, Józia została adoptowana przez rodzinę Walczaków i przez nich wychowana, dlatego była z d. Walczak) oraz rodzeństwo Bolesław i Anastazja Roch. Inny Stanisław Roch syn Grzegorza ożenił się z córką Sierocińskiego i gospodarzył wraz ze swym teściem. Sierociński to był Polak, który wziął tę gospodarkę od byłego osadnika wojskowego. Nadto było jeszcze wiele innych dzieci na Zastawiu z rodziny Grzegorza Roch i Władysława Roch, z których wiele założyło już swoje własne rodziny, a niektóre były jeszcze w domu.
Bolesław Roch opowiadał mi osobiście, jak wiele razy widział Ukraińców, którzy spotykali się w okolicach wsi Kohylno, pod lasem gdzie na łące mieli ćwiczenia wojskowe. Tam właśnie organizowali swój oddział partyzancki. Jego zdaniem tam też planowali swoje akcje i przeprowadzali swoje narady. To było tuż, niedaleko gospodarstwa Aleksandra Rocha. Bolek mówił mi, że Ukraińcy nazywali to miejsce: „Łużok” od nazwy niedużego jeziorka, które tam kiedyś było. Ćwiczenia te odbywały się już latem 1942 r. i trwały nieprzerwanie do lata 1943 r. .
W tych czasach robiło się już coraz bardziej niebezpiecznie. Bolesław Roch opowiadał mi jak pewnego dnia prawdopodobnie mało brakowało, a stał by się jedną z pierwszych ofiar ukraińskiej nienawiści, mówił tak: „Pewnego dnia wybrałem się w odwiedziny do mojego kolegi Ukraińca, z którym razem wypasaliśmy krowy. A ten w pewnym momencie zaczął usilnie namawiać mnie, abym poszedł z nim do obory i mu pomógł, mówił do mnie tak: ‘Bolek chodź ze mną do obory, tam mi coś przetrzymasz!’. Gdy tylko tak powiedział, jego matka, która widocznie już się domyślała intencji swojego syna, zaczęła go błagać tymi słowami: ‘Nie rób tego, nie rób tego, bo ja tego nie przeżyję!’. A ten mój kolega wtedy, do swojej matki w ten sposób rzecze: ‘Job twoju mać! Idź do cerkwi się pomodlij!’. Ona jednak nie dawała za wygraną i powiedziała zaraz do mnie z przejęciem: ‘Bolek idź do domu, Bolek idź do domu!’. Kilka razy tak do mnie mówiła. W tym momencie nie bardzo zdawałem sobie sprawy z grożącego mi niebezpieczeństwa, ale na prośbę mamy mojego kolegi Ukraińca wróciłem do domu.”.
Michał Roch był więc jednym ze starszych braci Bolka (czwartym w kolejności), mieszkał z żoną Marią w polskiej wiosce w Ludmiłpolu u swoich teściów. Na kilka dni przed pogromem w Dominopolu, nocą na ich podwórko przyjechało furmanką kilku uzbrojonych Ukraińców, którzy zapukali do drzwi. Zapytani po co przyszli z miejsca oświadczyli, że chcą rozmawiać z Michałem. Czasy były już bardzo niespokojne, a atmosfera między Polakami i Ukraińcami wydawała się być coraz bardziej napięta i niebezpieczna. Dlatego Michał nie ufał Ukraińcom, którzy w kupie, uzbrojeni i do tego nocą przyszli po niego. Nie namyślając się wiele skoczył przez okno na tyłach domu, aby uciec niezauważony. Tutaj jednak ustawiony był Ukrainiec, który z miejsca go zaatakował, próbując uniemożliwić ucieczkę. Wywiązała się gwałtowna walka, Michał zdołał odebrać Ukraińcowi broń i zbiegł przez ogród i pole na Zastawie. Na drugi dzień Michał wsiadł na koń i pojechał do sztabu UPA w Wołczaku. Opowiadał mi po wojnie, że zdecydował się pojechać do Sztabu UPA, ponieważ obawiał sie poważnie o życie swoje i swojej najbliższej rodziny. Tak naprawdę, właściwie nie wiedział co się dzieje i chciał ostatnie zajścia wyjaśnić.
Kiedy konno dojechał do Swojczowa spotkał znajomego Polaka Bolesława Doleckiego, który zapytał z miejsca dokąd się wybiera. Michał opowiedział spiesznie, co się poprzedniego dnia wydarzyło w Ludmiłpolu i wyjaśnił dlaczego wybiera się do Wołczaka. Gdy Dolecki poznał cel jego podróży zaraz powiedział do niego tak: „Wróć do domu. Dziś w nocy wybili Dominopol, gdzie ty jedziesz?”. Michał na te straszne wieści tak się przejął, że Dolecki musiał mu pomagać wsiąść z powrotem na konia, sam nie był w stanie. Potem prostą drogą wrócił do domu. Michał osobiście mówił mi, że wrócił ze Swojczowa prosto do domu. W tym momencie przysłuchująca się pani Antonina również potwierdziła: „Michał Roch wrócił ze Swojczowa do domu i nie dojechał wcale do lasu Świnarzyńskiego”.
Pragnę podkreślić, że zarówno Bolesław jak i Michał Roch zapewniali mnie osobiście, że Ukraińcy zabrali ze sobą kilku polskich mężczyzn z Ludmiłpola, których później zamordowano w okolicy wsi Zarudle, a miało się to stać tej samej nocy, gdy przyszli po Michała i zarazem tej samej nocy kiedy wymordowano mieszkańców Dominopola. Wszystko wskazuje zatem na to, że ta haniebna akcja została wcześniej dobrze przygotowana i centralnie sterowana przez banderowców z Lasu Świnarzyńskiego.
Ponieważ sytuacja w naszej swojczowskiej parafii stawała się każdego dnia coraz bardziej niebezpieczna, także na Zastawiu gorąco dyskutowano, czy aby nie czas już uciekać do miasta. Zdania były oczywiście podzielone, niełatwo było zostawić dorobek całego życia i tak po prostu odejść, każdy liczył się z tym, że gdy wróci do domu ponownie, zastanie same gołe ściany, trwała okrutna wojna. Poza tym warunki życia w mieście też nie były łatwe, panował tam powszechny głód, bardzo barkowało żywności i również było bardzo niebezpiecznie. Ostatecznie zapadła wspólna decyzja by zdać się na Bożą Opatrzność i jednak uciekać nocą do Włodzimierza Wołyńskiego, gdyż nic nie jest ważniejsze nad życie.
Niezwykle ważnym faktem dla dobrego rozeznania pełnego obrazu sytuacji na Zastawiu w Kohylnie, w tych tragicznych dniach jest pewna historia, którą Michał Roch opowiadał mi po wojnie. Otóż mówił mi tak: „Ukraińcy z Kohylna Chwedor, Osep i Prikip Kozaczuk przynajmniej dwukrotnie na Zastawiu nachodzili rodzinę Grzegorza Rocha. Za pierwszym razem przyszli na podwórko Grzegorza Rocha, który w tym czasie krowy doił w oborze. Grzegorz usłyszał ich głosy i zaczął patrzeć z ukrycia, co będą robić. Ujrzał trzech Kazaczuków z siekierami i usłyszał ich rozmowę: ‘Nie ma nikogo, bo mieszkanie zamknięte.’. Chwilę postali, a potem zabrali się i wrócili do wioski. Za drugim razem, gdy Grzegorz dawał jeść w oborze bydłu, trzech tych samych braci Kozaczuków przyszło do niego i zaczęli rozmowę. Spotkanie przybrało bardzo niebezpieczny obrót, gdyż jeden z nich postanowił tam zarąbać siekierą Grzegorza na śmierć. Podniósł już siekierę do góry, aby nią uderzyć, gdy Grzegorz tak zaczął prosić: ‘Ty chcesz mnie bić, to my karmiliśmy was Ukraińców podczas ostatniej wojny, gdy brakowało wszystkiego. Żywiliśmy was abyście przeżyli, a ty chcesz mnie dzisiaj bić.’. Bandyta zawahał się i po chwili opuścił spokojnie siekierę, posmutniał, jakby się trochę zmieszał, nic więcej nie mówiąc, odeszli skąd przyszli.”. Tę historię opowiadał mi zarówno Michał Roch, jak i Bolesław Roch
W tym czasie, panowała też ogólne przekonanie wśród ludności polskiej, znających dużą rodzinę Rochów, że już po nich. Mówiono, że jeśli nawet jeszcze żyją, to i tak ich „Kohyleńcy” nie wypuszczą. Ukraińcy z Kohylna uchodzili za szczególnie mocno związanych ze swoją mową i tradycjami ukraińskimi stąd przekonanie, że już po Rochach i Szymankach.
Wacław Szymanek opowiadał mi osobiście, że gdy on i jego rodzina zdecydowali się na ucieczkę do Włodzimierza Wołyńskiego, umówili się w tej sprawie z rodziną Rochów z Zastawia. Była już noc, wtedy dopiero Wacek zorientował się, że nie może znaleźć krótkiej broni, którą gdzieś nieopatrznie ukrył. Chodziło o pistolet, który zostawił w skrzynce sieczkarni. Ponieważ cenny czas nieubłaganie uciekał i byli już spóźnieni, Wacek nakazał żonie i dzieciom, aby już wyruszyli do Aleksandra Rocha „Oleśka”. W tej sytuacji wszyscy szczęśliwie opuścili Kohylno i niedługo byli już w domu Aleksandra, tam cierpliwie czekali na Wacka, ale jego wciąż nie było.
Tymczasem on też widząc uciekający prędko czas (noc latem jest b. krótka), postanowił dołączyć do oczekujących na niego. Gdy szedł już z Kohylna, natknął się na znajomych Ukraińców z Kohylna, którzy gdy go poznali, chcieli go zatrzymać i zawołali do niego: „Czekaj Szymanek, porozmawiamy.”. On jednak miał złe przeczucia i rzucił się do ucieczki. Ukraińcy zaczęli go ścigać, jednak Wacek zdołał im uciec i szczęśliwe dotarł do domu „Oleśka”. Stamtąd wszyscy zebrani przedostali się szczęśliwie łąkami do Włodzimierza Wołyńskiego, dotarli tam już następnego dnia rano.
Bolek opowiadał także często, że po ucieczce do Włodzimierza nawiązał kontakt z policją polską, która otrzymała broń od Niemców. To były początki zawiązującej się polskiej „Samoobrony”. Ich działalność polegała na tym, że często wypuszczali się z miasta Włodzimierza, jako uzbrojony oddział polski, aby bronić polskich przedmieść miasta przed atakującymi Ukraińcami. Niekiedy wychodzili też dalej w teren, aby zdobyć dla siebie, swoich rodzin i najbardziej potrzebujących choć trochę bardzo potrzebnej żywności. W przeludnionym mieście panował dokuczliwy głód. [fragment wspomnień Kazimierza i Antoniny Sidorowicz z d. Turowska ze wsi Dominopol na Wołyniu. Wysłuchał, spisał i opracował S. T. Roch]
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3087 odsłon
Komentarze
..., że Ukraińcy spod Wołynia...
31 Stycznia, 2016 - 00:16
Uściski Donalda Tuska
Panie Premierze to już było
straszył Pan wszystkich prezydentem
Lechem Kaczyńskim że zbyt słaby
że trzeba się go pozbyć siłą
sprytnym fortelem choćby lotem
osobnym prosto do Smoleńska
na zaproszenie Władimira
i co się stało z Lechem potem
wielka tragedia pod Smoleńskiem
Pan wie dokładnie więc przemilczę
i krew na rękach i uściski
z miszą Putinem...Polskę...klęskę...
i dzisiaj znowu Pan zaczyna
wojny na słowa z Jarosławem
na argumenty sprzed Smoleńska...
że chciał Pan dobrze ale wina
na ręce PIS-u spadnie sroga
i ten Jarosław ten Kaczyński
co brat mu zginął w katastrofie
to nie jest dla dla Polaków droga...
że Pan jedynie i nikt więcej
zażegna wojnę w Ukrainie
że Ukraińcy spod Wołynia
nie katowali naszych w męce
nie cięli nożem rżnęli piłą
starców i dzieci i kobiety
i nie gwałcili katowali
by się ich wnukom lepiej żyło
spod czarnej flagi banderowcom
bo na Majdanie Prawy Sektor
do wspólnej Europy z Polską...
i z Tarasenką... swojskim chłopcom...
Pan nie ma szczęścia do kolegów
nie wie z kim ściskać się wypada
czas by przeprosił Pan za winy
Pyta Pan kogo...Kaczyńskiego
Tomik wierszy pt. "WYPOŻYCZALNIA SKRZYDEŁ ANIOŁA STRÓŻA."
www.lech-tkaczyk.pl
Lech Tkaczyk
casium
Z nami już tak jest że co słowa nie zmogą....
31 Stycznia, 2016 - 23:45
.....to serce gorące wypowie. Dzięki serdeczne ccassiumm7 za ten wiersz Lecha Tkaczyka. Nie spocznie nasz Naród dopóki bieg wydarzeń smoleńskiej katastrofy, należycie wyjaśnionym będzie. Honor nam Polakom odpuścić nie zezwoli, boć to nie Kaczyńskich ino, ale już narodowa sprawa. Podobnież jest z Wołyniem i z całym ludobójstwem na Kresach albowiem Naród, który zapomina o swoich ziemianach, a tu przecie w tak wielkiej połaci ziemi ojczyzstej, taki Naród nie ma prawa do przyszłości, gdyż bez dwóch zdań zadławi się krwią niewinnych, pomordowanych Męczenników. Bo ta krew woła i będzie wołać z każdym rokiem, coraz głośniej!
Miłosierdzie zatrzymane Tym naszym Braciom i Siostrom, Ojcom i Matkom, naszym przodkom co to zostali, już tam za Bugiem na wieczną wartę, będzie się nieustannie przeradzać w krzyczącą niesprawidliwość, a ta jak krople deszczu gęsto będzie padać na nasze polskie serca. Tylko pamięć i zadośćuczynienie narodowe może ten konieczny proces dziejowy zakończyć, a zarazem otworzyć dla nowych pokoleń Polaków, którzy mają prawo i zarazem obowiązek wiedzieć, co oznacza 11 lipca Dzień Pamięci Męczeństwa Kresowian.
Sławomir Tomasz Roch
Dziwny jest ten świat
31 Stycznia, 2016 - 00:58
Rodzina ze strony mojego ojca to ok, 800 lat historii Polski i Rusi od służby na dworze Lwa Halickiego (żadni wielcy). Jedyny człowiek, z którym korespondował ojciec podczas II wojny, "na robotach"/ Hamburga, to syn 2-giej żony mojego pradziadka , nazywał się (syn) Kuczerepa. Korespondencja trwała do powtórnego wkroczenia na te tereny sowietów (okolice Starego Sambora). Zdążył napisać, że rodziny już nie ma. Sam wujek Kuczerepa przeżył (Ukrainiec ożeniony z Ukrainką) pozostałą rodzinę UPA utuliła do snu wiecznego. 800 lat historii, sąsiedztwa a nawet wspólnej walki w 1863 u plk. Różyskiego. To mało. Czytam niedawno, że jakiś profesor Kuczerepa z Uniwersytetu Iwano-frankowskiego przewdniczy delagacji Ukraińskiej w komisji do spraw polsko - ukraińskich. 30 lat temu byłem we Lwowie (grodzie obronnym, przy powstawaniu którego mój pradziad uczestniczył) specjalnie na Łyczakowie. Nie pojadę tam już nigdy. Za duży wstrząs, nie obejrzę też powtórnie oryginału Wojciecha Kossaka "Wiosna 1813 r." Same smutki.Być może, jak zdąże dożyć, znajdę grób mojej babki, Heleny na cmentarzu w Nowym Mieście Przemyskim.(+1933) wątpię. Może jeszcze wypad do Wołowej/ Kołomyji, którą znam ze wspomnień mojego śp.taty. Tylko po co, nas już nie ma, Moja córka, jej mąż, wnuki to już inna rodzina.
Chciałoby się rzec ....świat gdzie tyle także zła!
1 Lutego, 2016 - 00:02
Serdecznie dziękuję za piękne słowa Czesława Niemena i pozdrawiam wsiowegonieuka, a zarazem Kresowiaka, rodem z Podola. Kawał polskiej i rodzinnej hstorii szanowny Pan przytoczył, a i ciekawą książkę możnaby na tych faktach osnuć. Jest w tych naszych hstorycznych policzeniach pewien zniewalający nimb zauroczenia, bo to i inaczej być nie może. Nikt nawet banderowcy nie są w stanie przekreślić bowiem kilkusetletniego dorobku naszych ojczyzn, znaczy Korony, Litwy i Rusi.
Droga jednak przed nami b. długa i trudna, chyba tak jak życie każdego człeka poczciwego. Niemniej jednak każda trudność jest darem, ale tylko wtedy gdy ów człek poczciwy zdolny jest do wysnuwania wniosków i ich rozumowego analizowania. Jest wtedy żywa szansa, że będzie w stanie zdystansować się nie tylko od swych życiowych sukcesów, ale i porażek, których Boża Opatrzność nikomu na tym łez padole nie szczędzi.
Sławomir Tomasz Roch