Jak zostałem kłamcą.
Każda opowiedziana historia powinna się składać przynajmniej z początku, końca, i spajającego te dwie części środka. Nie zaszkodziłoby opowiadaniu gdyby było logiczne. Gdy nie jest, występuje tylko jedna możliwość: ktoś tu kłamie. A co gdy mówi się prawdę, a nawet odrobiny logiki w tym nie ma? No, cóż. Nie ma takich przypadków. Przynajmniej ja nie znam. Oprócz swoich.
W połowie szkoły podstawowej wyprowadziłem się do niewielkiego miasteczka. Nawet się z tego faktu cieszyłem gdyż w nowym miejscu zaczynałem wszystko jakby od nowa. Była późna, ale ciepła i słoneczna, jesień. Kilka dni nie było mnie w szkole. Wychowawczyni mnie spytała dlaczego? Odpowiadałem zgodnie z prawdą:
- Wsiadłem przez przypadek w nie w ten co powinienem pociąg. I daleko mnie wywiózł.
- Co to był za pociąg?
- Dokładnie to nie wiem. Ale chyba jakiś „ruski”.
-Nie mówi się ruski, tylko radziecki. Dlaczego tak sądzisz?
- Bo byli w nim sami „ruscy” żołnierze.
- Nie ruscy, tylko radzieccy. I co? Wywieźli Cię do Rosji?
- Do Rosji nie, ale i tak daleko.
- I co dalej?
- Jak to co? Wróciłem.
- Czym?
- Na piechotę.
- No, tak. A dlaczego nie pociągiem?
- Bo nie miałem pieniędzy na bilet.
- Mogłeś przecież wziąć kredytowy.
- A co to jest kredytowy?
- Mniejsza z tym. Co dalej?
- No, szedłem.
- Przez tyle czasu?
- Tak.
- Aha. A co jadłeś?
- Wypadła z jakiegoś samochodu skrzynka z chlebem. Więc go jadłem.
- A masło czasami nie wypadło?
- Nie. Tylko pomidory.
- A co piłeś?
- Znalazłem skrzynkę oranżady. Co prawda większość butelek była rozbita, ale parę ocalało.
- No, tak. I co jeszcze znalazłeś?
- Proszek do prania.
- I zrobiłeś sobie zapewne pranie?
- No właśnie, że nie. Nigdzie w pobliżu nie płynęła żadna rzeka ani nie było nawet jeziora.
- Co zrobiłeś więc, z proszkiem?
- Jeszcze przez jakiś czas go niosłem. Szkoda mi było wyrzucać. Ale w końcu wyrzuciłem. Bo był za ciężki.
No i jak po takim czymś miano traktować mnie poważnie? Koledzy nawet mnie nie krytykowali. W końcu każdy ma prawo się usprawiedliwiać. Ale aż tak nieumiejętnie? A i tak wszystkiego nie powiedziałem. Na przykład tego, że przy drodze po której szedłem był sad. Owoców już w nim żadnych nie było. Bo jak napisałem była to już późna jesień. Ale jednego wypatrzyłem.
Ta grusza była dużym drzewem i rosła przy samej drodze. Gruszka też była duża. I rosła na samym szczycie tego drzewa. Widziałem ją doskonale, bo liści drzewa nie miały o tej porze już wcale. Mogłem tylko sobie wyobrazić, jak ta gruszka była miękka, soczysta i bardzo smaczna. Ale jak ją zerwać skoro rosła tak wysoko? Musiałem znaleźć sposób na jej strącenie.
Ze schyloną głową szukałem jakiegoś kamienia, lub odpowiedniego kija. Wreszcie coś znalazłem. Wziąłem duży zamach i przymierzyłem. Ale zanim zdążyłem rzucić gruszka spadła. Akurat teraz i akurat na moją głowę. Już się nigdy nie dowiedziałem czy była smaczna. Ale bez wątpienia była ciężka. Jako tako chodzić mogłem dopiero pod wieczór. Ale i tak nakładałem drogi. Bo szedłem od jednego jej krawędzi do drugiej. Na szczęście miałem już nie niedaleko do domu.
Pewien kolega pracował u mnie jako kierowca zaledwie przez tydzień. Potem mi podziękował i odszedł. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. Co prawda o mało go wtedy nie zabito, ale to się przecież zdarza. Zwłaszcza tam gdzie są dość duże i, zdawałoby się, łatwe pieniądze. Sam też się kiedyś bałem. Zanim się nie przyzwyczaiłem.
Był ciepły, letni dzień. Ledwo minęło południe. Wybrałem się do pobliskiego sklepu się czegoś napić. Czasami przed ten sklep wynoszono stolik. Można było coś zamówić i wypocząć. Tym razem nie miałem szczęścia. Stolik co prawda wystawiono na zewnątrz, ale był już zajęty. Przez jakichś czterech obcych gości: dwóch starszych i dwóch młodych. Pili wódkę. Że też nikt się ich o to nie czepiał? Może jacyś znajomi właściciela?
Usiadłem na murku i powoli sączyłem swoją colę. Raptem usłyszałem czyjś głos skierowany do mnie:
- Jest Pan może policjantem?
- Nie. Nie jestem.
- Bo widzi Pan zawsze mi mocniej bije serce gdy w pobliżu znajduje się policjant. A teraz bije.
- Naprawdę nie jestem.
- Proszę się, więc, do nas przysiąść. Porozmawiamy.
I się głupi przysiadłem. Wszystko byłoby dobrze gdybym się nie wychylił. Zaczęto o kimś rozmawiać. Nie znając nawet tematu wtrąciłem:
- To mój wujek.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
Wyciągnąłem nawet jakiś dokument by potwierdzić prawdziwość swoich słów. I się zaczęło. Widocznie wujka nie lubili. Przez jakiś czas przypalano mnie papierosami. Bólu nie czułem wcale. Taki byłem wystraszony. Potem jeden z nich wyciągnął duży rewolwer. Chyba prawdziwy. I we mnie wycelował. Zdawało mi się, że lufa jest ogromna, większa od mojej głowy. Pomyślałem tylko „jaki on ładny”. Bo naprawdę był ładny. Cały srebrny i błyszczący.
Gość, który ten rewolwer trzymał, wyjął z bębenka całą amunicję. Załadował do niego tylko jeden pocisk. Tak żebym to widział. Pokręcił bębenkiem, przystawił lufę do mojego kolana i nacisnął spust. I tak wielokrotnie. Aż tym przypalaniem i strzelaniem mi w kolano się znudzili. Jeden z nich powiedział:
- Zabijcie go.
Tak jak to już opisywałem był ładny, słoneczny dzień. I pora jeszcze wczesna. A niedaleko rósł niewielki lasek. Nie miałem wątpliwości czy mówią prawdę. Najpierw szedłem z nimi spokojnie, potem zacząłem się wyrywać. Na chodniku było pełno ludzi. Krzyczałem, że chcą mnie zabić. Patrzono jednak na mnie jak na wariata. Tym bardziej, że typy mnie prowadzący mówili:
- Kolega jest pijany. Odprowadzamy go do domu.
Straciłem więc resztki nadziei na ratunek. Poprosiłem tylko jedną z mijanych kobiet aby kogoś potem zawiadomiła. Zatrzymała się niepewnie, starając się zgadnąć czy nie żartuję.
Weszliśmy do lasku. Szedłem bez oporu. Wreszcie się zatrzymali, a jeden z moich prowadzących wyciągnął pistolet. A mnie dopadła panika. Chyba ciągle miałem nadzieję, że to tylko żarty. Chciałem uciekać, lecz mnie chwycili za kurtkę i naciągnęli mi ją na głowę. Myślę, że to mnie uratowało.
Miałem samochód z wyłamanymi zamkami i stacyjką. Żeby do niego wejść i go odpalić używałem śrubokręta. Naprawdę wielkiego. Nosiłem go w bocznej kieszeni swojej skórzanej kurtki, z którą nigdy się nie rozstawałem. Nawet w upały. I jak mi tą kurtkę zarzucono na głowę, to zobaczyłem, albo wyczułem, ten śrubokręt. Chwyciłem go i zacząłem uderzać nim na oślep.
Następne co pamiętam: był już wieczór, a ja siedziałem na jakiś schodach. Potem przez wiele dni nie wychodziłem. A jak wreszcie wyszedłem to kupiłem lokalną gazetę. Nic w niej nie pisali, abym kogokolwiek zabił. Więc trochę się uspokoiłem. I jak to mówią: pierwsze koty za płoty.
Komentarze typu „Nie wierzę” nie mają kompletnie żadnego sensu. Ani ja nie udowodnię, że było właśnie tak, ani nikt mi nie udowodni, że było inaczej. Zresztą już kiedyś wspomniałem, że to tylko fikcja. Wracając do logiki, a właściwie jej braku. O czym to ja chciałem napisać?
………………………………………………………………………………………………………………………………………………….
Choruję na chorobę neurologiczną. O pracy nawet nie ma mowy. Napisałem wspomnienia o swoich przeżyciach w więzieniach niemieckich i polskich. http://wydaje.pl/e/wiezienia5
Mam je też na komputerze w formatach epub i mobi. Wyślę je po podaniu adresu maila i rodzaju formatu.
…………………………………………………………………………………………………………………………………………………….
JAK PRZEKAZAĆ 1%?
Wypełniając zeznanie PIT, należy obliczyć podatek należny wobec Urzędu
Skarbowego.
W rubryce WNIOSEK O PRZEKAZANIE 1% PODATKU NALEŻNEGO NA RZECZ ORGANIZACJI
POŻYTKU PUBLICZNEGO (OPP)
* Wpisać numer KRS: 0000270809
* Obliczyć kwotę 1%
W rubryce INFORMACJE UZUPEŁNIAJĄCE (bardzo ważne!)
* Marian Stefaniak 1297
Darowizny:
Fundacja Avalon - Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym,
Michała Kajki 80/82 lok. 1, 04-620 Warszawa
nr rachunku odbiorcy: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
Prowadzone przez: BNP Paribas Bank Polska SA
Tytuł wpłaty: 1297 Marian Stefaniak
Przelewy zagraniczne:
International Bank Account Number
IBAN: PL62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
SWIFT/BIC: PPAB PLPK
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 922 odsłony
Komentarze
MS
9 Lutego, 2013 - 14:39
10 z pozdrowieniami od osoby, która niejeden przystanek przegapiła. ;)))
Dziękuję i pozdrowienia
13 Lutego, 2013 - 17:34
Dziękuję i pozdrowienia od osoby, która nawet niejeden autobus przegapiła:)