Obrączka
"Było nas trzech...". Kto nie zna słów tej piosenki? Miałem przez jakiś czas takich dwóch kumpli. Wszystko razem: wspólne imprezy, wypady pod namiot itp. Pracowaliśmy w jednym zakładzie pracy.
Potem ja się zwolniłem i trio się rozpadło. Po latach idąc przez miasto usłyszałem wołanie i swoje imię. Przystanąłem i rozejrzałem się. Zobaczyłem jednego ze swoich dawnych kumpli jak siedział na ławce i pił piwo. Szczerze się ucieszyłem z tego spotkania. Zaproponowałem kontynuowanie tak pięknie rozpoczętego dnia u siebie w mieszkaniu. Mieszkałem wtedy samotnie. Miałem trzypokojowe mieszkanie. Propozycja została przyjęta.
Więc poszliśmy do mnie. Zrobiło się z tego wielkie spotkanie po latach. Przyszło sporo znajomych, dużo dziewczyn. Ponieważ kolega był już żonaty miał do mnie małą prośbę. Chodziło o to abym gdzieś przechował jego obrączkę ślubną. Chciał uchodzić za kawalera. Zgodziłem się:
- Nie ma sprawy, stary.
- Tylko aby była tam bezpieczna. Żona chyba by mnie zabiła gdybym ją zgubił.
- Nie bój żaby. Będzie bezpieczna jak w szwajcarskim banku. Zobacz: sam tu trzymam wszystkie swoje cenne rzeczy.
Otworzyłem szufladę pokazując mu portfel z nieokreśloną ilością złotówek i kilkudziesięcioma dolarami. W tamtych czasach mała fortuna:). Do tego nieco złotej biżuterii po mamie. Schowaliśmy tam też jego obrączkę.
Impreza udała się wyjątkowo dobrze. Tylko kolega nieco zaniemógł. Musieliśmy go prawie zanosić do domu.
Na drugi dzień jak to w takich wypadkach bywa: kac i inne sensacje. Gdy doszedłem trochę do siebie poczułem dziwny niepokój. Zajrzałem do szuflady. Pusta. Nic nie zostało. Byłem goły i nie za bardzo wesoły. Nie było też oczywiście obrączki kolegi. Pozostało tyle co w kieszeniach. Kołatała mi w głowie tylko jedna myśl - pytanie: kto zabrał? Sherlock Holmes w takich przypadkach zwykł mawiać: "Odrzuć wszystko co niemożliwe, To co pozostanie, choćby nie wiem jak było nieprawdopodobne, jest prawdą". No i jakbym nie kalkulował, zawsze rezultat był taki sam: ukradł mój kumpel. Serce mówiło nie, rozum co innego. Postanowiłem poczekać. Aż do mnie przyjdzie po obrączkę.
Nie musiałem czekać długo. Przyszedł do mnie zaraz po pracy. Poprosił o zwrot obrączki. Powiedziałem:
- Nie mam. Ktoś ukradł.
Jeśli dręczyły mnie jeszcze jakieś wątpliwości, to po jego wypowiedzi już ich nie miałem:
- I co ja teraz zrobię? Będę musiał wykombinować jakiś duplikat z tombaku, żeby się żona nie kapnęła.
Tak nie mówi osoba która właśnie się dowiedziała, że ją okradziono. Żadnego zdziwienia. Goliłem się przy nim i intensywnie myślałem. Kątem oka go obserwowałem. Nie mam żadnych dowodów. Na pewno zaprzeczy. Nic nie mówiłem. W końcu on zagaił:
- Jesteś taki spokojny jakbyś się niczym nie przejmował.
Zacząłem improwizować:
- Bo się nie przejmuję. Mam kolegę, który pracuje w milicji. Jest oficerem w wydziale kryminalnym. Opowiedziałem mu o zdarzeniu i obiecał pomoc. Wziął z kieliszków z których piliśmy odciski palców. Porówna je z tymi znalezionymi na tym moim pustym portfelu. Na całe szczęście złodziej go pozostawił. Nic się nie martw. Odzyskasz swoją obrączkę.
Kolega jednak niezbyt się ucieszył. W sposób widoczny stracił humor:
- Chodź na piwo.
- Nie mam żadnych pieniędzy. Wszystkie mi skradziono.
- Nic się nie martw. Od czego są kumple. Postawię Ci.
Poszedłem. Przy piwie starał się uzyskać ode mnie więcej informacji o tym moim koledze - milicjancie. Ponieważ był wymyślony, sam za dużo o nim nie jeszcze nie wiedziałem. Byłem więc skąpy w udzielaniu informacji.
Chwilę jeszcze porozmawialiśmy i się rozstaliśmy. On poszedł do domu, a ja ze swej strony obiecałem mu, że będę informował go na bieżąco o przebiegu sprawy.
Piłem piwo samotnie i myślałem. Myślałem o tym skąd wytrzasnę oficera milicji.
Gdy siedziałem tak zamyślony i skupiony na ostatnich zajściach, podszedł do mnie kolega z dzieciństwa. Kiedyś mieszkaliśmy razem w jednej miejscwości. I nawet byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Ile to już lat minęło? Co najmniej z dziesięć. Mimo tego dużego upływu czasu mało się zmienił. Rozpoznałem go natychmiast, on mnie także.
Po serdecznym przywitaniu przyszedł czas na "co u Ciebie?" Miałem już odpowiedzieć, że wszystko w porządku ale przypomniałem sobie o ostatnim zajściu. Jeszcze raz przyjrzałem się z bliska swojemu dawnemu przyjacielowi z dzieciństwa: jakieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu, milczkowaty jak dawniej, trudny do odgadnięcia wyraz twarzy. No, wprost wykapany oficer milicji.
Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Opowiedziałem mu co mi ciąży na sercu. I, że widzę tu rolę dla niego. Spytał konkretnie:
- Co mam robić?
- Nic. Po prostu stój obok mnie i nic się nie odzywaj. Mówił będę ja.
Dopiliśmy swoje piwa i udaliśmy się do mieszkania nieuczciwego, jak mniemałem, kolegi. Mieszkał tu od niedawna. Razem z żoną. Zapukałem. Zastałem w pokoju żonę. Spytałem o S. Wyglądała na nieświadomą jego zachowania. Z pokoju obok wyszedł S. Wyglądał na nieco przerażonego i jakby psychicznie rozbitego. Jak mnie zobaczył udał radość. Był zaskoczony moim widokiem:
- O Marian. Co nowego słychać?
Jakbyśmy Bóg wie ile czasu się nie widzieli. Przeprosiłem i poprosiłem go o wyjście na zewnątrz. Cały się rozdygotał, ale próbował resztkami sił trzymać fason:
- Zaraz przyjdę tylko muszę coś jeszcze zrobić.
Wyszedłem z domu i zaczekałem na niego na zewnątrz. Obok mnie nowo mianowany oficera milicji. Nie czekaliśmy długo. Wyszedł. Zagaiłem rozmowę bez zbędnych wstępów:
- To jest ten mój znajomy z milicji o którym wcześniej już Ci wspominałem. Nie wiem jak to się stało, ale na portfelu, oprócz moich, były tylko twoje odciski palców.
Zbladł jak ściana. Wyglądał jak kupa nieszczęścia, ze wskazaniem na kupa.
- Marian, nie wiem. Naprawdę. Tak się napiłem, że nic nie pamiętam. Spytam żony.
Poszedł i zaraz wrócił. Z moimi pieniędzmi i złotem.
- Nic nie pamiętam - powtórzył.
- Jeszcze dolary - powiedziałem. Nie wiedziałem czy się mam cieszyć z odzyskanych "skarbów", czy smucić ze straty przyjaciela. Wrócił z dolarami w ręku. Przeliczyłem. W tym czasie "milicjant" złapał go za poły ubrania. Podniósł go przy ścianie na wysokość swoich oczu, czyli dość wysoko. Zamachnął się ręką. Powstrzymałem go:
- Nie warto.
Poszliśmy z powrotem na piwo.
Myślałem, że to już koniec moich kłopotów. Płonne nadzieje! Po kilku dniach odwiedził mnie mój kolejny znajomy. Chciał zwrotu pozostawionego u mnie, kilka tygodni temu, aparatu fotograficznego. Profesjonalnego, a co za tym idzie koszmarnie drogiego. Dopiero teraz sobie o tym przypomniałem ponieważ nie był to mój sprzęt. Poszedłem szukać tego aparatu. Nie było! Natychmiast się zorientowałem kto mógł go zabrać. Poszedłem do spodziewanego sprawcy. Zbył mnie tylko śmiechem:
- Co mi teraz zrobisz?
Odwiedziłem w powrotnej drodze do domu milicję. Obiecali interweniować. Wróciłem tam po kilku dniach. Nic. Po następnych paru. Bez zmian. I tak chodziłem na posterunek milicji z miesiąc czasu. Zawsze coś. A to nie było go w domu, a to zapomnieli pójść itp. itd. Za którymś razem wychodząc zamyślony z komendy natknąłem się na osobę, która przez lata woziła mój zespół muzyczny na imprezy. Kiedyś był nawet komendantem tego posterunku, ale jak mówiono ściągnęli go z tej funkcji bo był za brutalny wobec podejrzanych o przestępstwo. Ja tam nie wiem. Dla mnie był zawsze miły. Lubiłem go. No więc, jak się tak natknąłem na niego przy wyjściu z komendy milicji, to się mnie zapytał zdziwiony:
- Marian, co ty tutaj robisz?
Opowiedziałem mu.
Powiedział tylko:
- Jedziemy!
Wsiedliśmy do radiowozu i podjechaliśmy po dom sprawcy mojego zmartwienia.
Po otwarciu drzwi przez żonę mojego, już byłego, przyjaciela:
- Mąż jest?
- Nie, nie ma.
Był wczesny wieczór i faktycznie mogło go nie być w domu. Mimo to milicjant był uparty:
- Rozejrzę się nieco po mieszkaniu.
I nie pytając o zgodę władował się do mieszkania. Zaczął zaglądać do różnych pomieszczeń i w końcu go znalazł. Wyciągnął jak szczura z nory. Poinformował:
- Pojedziesz kolego z nami.
W milczeniu wsiedliśmy do radiowozu i udaliśmy się na komisariat. Tam odbyła się dalsza część przesłuchania. Właściwie była to część informacyjna:
- Słyszałem co zrobiłeś. Oddaj aparat.
- Nie mam. Nie wziąłem.
Milicjant powiedział, ze znużeniem w głosie.
- To już jest najmniej ważne. Aparat ma być w piątek. Skąd go weźmiesz, nie ważne. Ma być i już. Zrozumiałeś?
Skinął niepewnie głową.
- Marian, wyjdź. Aparat przyniesie Ci kolega w piątek.
Wstałem i skierowałem się do wyjścia. Razem ze mną Judasz.
- Ty zostajesz. Muszę z Tobą jeszcze chwilę porozmawiać.
Był sierpniowy, ciepły wieczór. Komisariat był na parterze. Miasteczko w którym wtedy mieszkałem, niewielkie. Sprawa jak na tamte warunki głośna. Okna posterunku były oblepione ciekawskimi gapiami. Ja też z ciekawością zajrzałem jak się sprawa zakończy. Okno było uchylone, więc było i słychać.
Potężny milicjant podniósł na nogi znacznie mniej okazałego, byłego kumpla. Wyciągnął pałkę:
- To abyś czasami nie zapomniał. I żebyś się sto razy na przyszłość zastanowił zanim komuś coś ukradniesz.
Bił po nogach, aby bolało i nie zrobić mu krzywdy.
- Mamo! Mamo! Już nie będę! Uuu, mamo!
Aparat dostałem w piątek. Co prawda miał inny numer fabryczny, ale reszta się zgadzała.
......................
....................................
Rozpadają mi się neurony. Z dnia na dzień coraz trudniej skupić mi myśli.
Pieniądze w całości są przeznaczone na rehabilitację.
JAK PRZEKAZAĆ 1%
Wypełniając zeznanie PIT, należy obliczyć podatek należny wobec Urzędu
Skarbowego.
W rubryce WNIOSEK O PRZEKAZANIE 1% PODATKU NALEŻNEGO NA RZECZ ORGANIZACJI
POŻYTKU PUBLICZNEGO (OPP)
* Wpisać numer KRS: 0000270809
* Obliczyć kwotę 1%
W rubryce INFORMACJE UZUPEŁNIAJĄCE (bardzo ważne!)
* Marian Stefaniak 1297
Darowizny:
Fundacja Avalon - Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym,
Michała Kajki 80/82 lok. 1, 04-620 Warszawa
nr rachunku odbiorcy: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
Prowadzone przez: BNP Paribas Bank Polska SA
Tytuł wpłaty: 1297 Marian Stefaniak
Przelewy zagraniczne:
International Bank Account Number
IBAN: PL62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
SWIFT/BIC: PPAB PLPK
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1047 odsłon