Więzienie w Niemczech. Pieniądze. Leczenie.

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog

Wszyscy z celi byli na mnie wkur...wkurzeni. Za poranny incydent. Ale dali mi święty spokój. Wyglądało to mniej więcej tak: oni razem w jednym końcu pomieszczenia, a ja sam w drugim. Oddzielne wszystko: oni zdążyli się dorobić wielu rzeczy takich jak telewizor, mikrofala czy ekspres do kawy lub chociażby firmowe ubrania. Ja nie miałem nic.
W więzieniu pieniądze? Są. Przychodzą mi do głowy przynajmniej trzy źródła: praca, kieszonkowe lub handel. Ja, ponieważ nie wszedłem jeszcze w więzienne życie dostatecznie głęboko i na dodatek zraziłem na początek do siebie wiele osób, nie miałem o wielu rzeczach zielonego pojęcia. Nie ma co liczyć na pomoc Niemców w tych sprawach, bo to nie należy do ich obowiązków. Jeśli coś wiesz to od innego więźnia albo wcale. Ja nie wiedziałem wcale.
Tak jak wcześniej pisałem są przynajmniej trzy źródła pieniędzy.
Po pierwsze praca. W więzieniu był zakład w którym składało się lampy. Na akord. Nie pamiętam już jakie było wynagrodzenie za normę ale coś około sześciuset marek. Dostać pracę nie było tak łatwo. Trzeba było wpierw napisać podanie, a najlepiej było być poleconym przez kogoś kto już pracował. Można też było sprzątać. Śmieci albo na przykład toalety.
Po drugie kieszonkowe. Żeby je dostać także trzeba było o nie wystąpić pisząc odpowiednią prośbę. To były tak zwane "taszengeld". Pięćdziesiąt marek miesięcznie.
Po trzecie handel. Zanim o tym napiszę więcej chciałbym zaznaczyć, że ta część opowieści jest czystą fikcją i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. A więc handel. Handlowało się wszystkim co miało zbyt. Przeważnie narkotykami. Ale tymi lekkimi. Niemcy trochę przymykali na to oko nie uważając tego za bardzo szkodliwy proceder. Zazwyczaj były to marihuana i haszysz. Tu należałoby wyjaśnić pewne sprawy. W końcu nie każdy miał z "tymi rzeczami" do czynienia. W wielkim skrócie: marihuana to kwiatostan konopi, przeważnie indyjskich. Haszysz to sama żywica z tych kwiatostanów. Tak jakby koncentrat marihuany. Trochę to wygląda jak kostki czekolady. O wiele mocniejszy od maryśki.
No więc wszyscy w celi pracowali. Oprócz mnie. Poza tym Piotr miał w więzieniu monopol na handel maryśką i haszem. Na czym wszyscy w celi korzystali. Oprócz mnie. Piotr egzekwował swoje prawa konsekwentnie i zdecydowanie. Jeśli musiał być brutalny to był. Ale po latach muszę przyznać, że był dobrym człowiekiem: nie zachowywał się egoistycznie, dbał o swoich ludzi (nawet o mnie, jak się później okazało) dzieląc się z nimi swoim więziennym dobrobytem. Piotr był szefem nie tylko naszej celi ale i całego więzienia. Każdy odnosił się do niego z respektem. Co mnie nieco na początku dziwiło bo nie był typem mięśniaka. Szczupły i wysoki, zawsze spokojny, nawet w sytuacjach nie nastrajających do spokoju. Nigdy nie narzekał. Z poczuciem humoru. Zwykł mówić, że z całej klasy w szkole podstawowej tylko jemu życie się ułożyło zgodnie z oczekiwaniami. Kiedyś ich wychowawczyni zapytała się kim kto chciałby być jak dorośnie. Dzieci jak to dzieci jedne chciały być strażakami drugie policjantami. A on powiedział, że nie chciałby nic musieć robić. I żeby mu przynoszono jedzenie do łóżka. Innym się nie spełniło, jemu tak.
Tak jak pisałem wcześniej, zostałem w tym więzieniu pozostawiony samemu sobie. Nikt mnie się o nic nie czepiał, ale też nikt mi w niczym nie pomagał. Musiałem więc sam dochodzić do wiedzy o tym więzieniu i o zasadach w nim panujących. Znalazłem pod swoim łóżkiem karton w który było kilka książek w języku polskim. Na jakiś czas miałem zajęcie i z pozostałymi lokatorami celi nie wchodziliśmy sobie w drogę.
Obiecała mi lekarka w areszcie, że zajmą się w tym więzieniu moją chorobą i dotrzymała słowa. Przyszedł do celi strażnik i zabrał mnie z sobą. Do lekarza. Lekarz był z pochodzenia Polakiem, rozmawiał ze mną po polsku. Był bardzo miły. Jak wszedłem do jego gabinetu to zaraz wstał od swojego biurka i przywitał się ze mną. Poza tym przedstawił mi pielęgniarki, które przebywały wtedy w jego gabinecie. Byłem trochę oszołomiony. To tylko potwierdziło moje dotychczasowe obserwacje: w Niemieckim więzieniu ludziom żyje się o wiele lepiej niż uczciwym obywatelom w własnym kraju, w Polsce. Zmierzył mi ciśnienie krwi i pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Od dawna Pan tak ma czy to stres spowodowany więzieniem? Jeśli tak to mogę wystąpić o wcześniejsze zwolnienie. Ze względu na zły stan zdrowia.
Jakby w tym momencie zmierzył mi ciśnienie to by dopiero się zdziwił: nie po to sam przychodziłem do tego więzienia by mnie zaraz z niego wypuszczali. Podziękowałem.
- To sprawa raczej genów.
- Ma Pan tak wysokie ciśnienie krwi, że potrzebne jest specjalnie podejście do sprawy.
- To znaczy?
- Niewskazane jest, by obniżyć Panu ciśnienie do poziomu uważanego za normalne dla większości ludzi. Pana organizm przez te lata zdążył się przyzwyczaić do tego stanu i mogło by to być niebezpieczne. Proponuję obniżenie ciśnienia do poziomu 170-175mm (górne). I to powoli, w ciągu 2-3 miesięcy. Inaczej grozi panu udar niedokrwienny mózgu.
Te argumenty do mnie w pełni przemówiły. Gdy potem, po wyjściu z tego niemieckiego więzienia, mówiłem o tej rozmowie polskim lekarzom to tylko wzruszali ramionami:
- Pierwszy raz o czymś takim słyszę. Głupoty!
Jakie to głupoty okazało się później po latach. Przyjechali do mnie policjanci i aresztowali pod zarzutem niepłacenia alimentów. Przed aresztowaniem zawieźli mnie do lekarza by potwierdził, że jestem na tyle zdrowy by mogli mnie przymknąć. Lekarz nie mógł mi zmierzyć ciśnienia na standardowym sprzęcie więc użył takiego bardziej profesjonalnego. Ciśnienie było kosmiczne. Policjanci byli niezadowoleni. Zbliżał się weekend więc chcieli już iść do domu. Powiedzieli lekarzowi, że nie mogą tak czekać w nieskończoność i żeby coś z tym zrobił. No i zrobił. Postanowił obniżyć mi ciśnienie natychmiast. Farmakologicznie. Najpierw tabletki, a jak to nie pomogło to zastrzyki. Byłem przez to cały skołowany i ledwo żywy. Na nic były moje błagania, że tym swoim postępowaniem robi mi krzywdę. A ciśnienie jak było wysokie to takie pozostało. Widocznie stres był silniejszy od użytych środków. Mimo tego lekarz wyraził zgodę na zamknięcie. To, że dostałem udaru tak jak to przewidywałem było tylko zbiegiem okoliczności. Tak do dzisiaj twierdzą lekarze. Ale to inna historia. Wracając do Niemiec. Lekarz przepytywał mnie dalej:
- Te leki, których Pan używa lekarz przepisał bo dobrze na Pana działały?
Byłem zdziwiony.
- Przypisano mi ponieważ były na obniżenie ciśnienia. Nikogo nie interesowało czy są skuteczne.
Zrobił mi krótki wykład. Zrozumiałem tyle, że nawet najlepsze, najnowocześniejsze leki działają tylko na 30% ludzi. Więc do każdego trzeba podchodzić indywidualnie.
Podał mi jakieś tabletki i zostałem odprowadzony przez pielęgniarkę do pomieszczenia obok na obserwację. Przebywałem tam dopóki nie dobrano mi leków. Specjalnie dla mnie.
..........................................................................................................

Rozpadają mi się neurony. Z dnia na dzień coraz trudniej skupić mi myśli.
Pieniądze w całości będą przeznaczone na rehabilitację. Nie potrzeba mi
miionów. Będę szczęśliwy gdy pieniędzy starczy raz w tygodniu na
zabieg rezonansem stochastycznym (około 100zł z dojazdem).

Darowizny:
Fundacja Avalon - Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym,
Michała Kajki 80/82 lok. 1, 04-620 Warszawa
nr rachunku odbiorcy: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
Prowadzone przez: BNP Paribas Bank Polska SA
Tytuł wpłaty: 1297 Marian Stefaniak

Przelewy zagraniczne:
International Bank Account Number
IBAN: PL62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
SWIFT/BIC: PPAB PLPK

JAK PRZEKAZAĆ 1%
Wypełniając zeznanie PIT, należy obliczyć podatek należny wobec Urzędu
Skarbowego.

W rubryce WNIOSEK O PRZEKAZANIE 1% PODATKU NALEŻNEGO NA RZECZ ORGANIZACJI
POŻYTKU PUBLICZNEGO (OPP)
* Wpisać numer KRS: 0000270809
* Obliczyć kwotę 1%

W rubryce INFORMACJE UZUPEŁNIAJĄCE (bardzo ważne!)
* Marian Stefaniak 1297

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)