Der erste Mai

Obrazek użytkownika Humpty Dumpty
Historia

Opowieści o „robotniczym święcie” mają z roku na rok coraz więcej uroku…

Mój ostatni „1-szy Maja” przypadł na okres maturalny. My, wtedy najbardziej w życiu dorośli, już znający oceny sumujące cztery lata nauki, po raz ostatni mieliśmy wystąpić w charakterze młodego narybku kompartii. Inaczej bowiem tego cyrku nie da się zrozumieć.

O przyszłości decydowano już od pierwszej klasy. Przymus pochodowy, wielotygodniowe ćwiczenia przed oficjalnym przejściem przed życzliwym okiem towarzyszy miejskiego komitetu kompartii były normalnością czasów Gierka.

Pamiętam, kiedy przez najwyraźniejszy błąd organizatorów, przed włączeniem się w pochód staliśmy na ulicy Mitręgi. Wówczas mieszkańcy okolicznej kamienicy mieli problem – rozdawane na siłę uczestnikom pochodu tzw. szturmówki, czyli flagi całkowicie czerwone, lądowały w piwnicach mieszkańców. Na szczęście czerwone płótno nadawało się do uszycia majtek na WF tegoż koloru, co było dopuszczalne (albo czarne, albo czerwone!).

Po tym blamażu (szkoła wystąpiła praktycznie tylko z flagami biało-czerwonymi) zmieniono miejsce oczekiwania na swoją kolej w „spontanicznym” przemarszu. Za karę kolejne lata staliśmy na moście nad nieistniejącym już dzisiaj starym kanałem.

Pierwszego maja mojego maturalnego roku trasę cokolwiek zmieniono. Towarzyszom najwyraźniej doskwierało słońce świecące prosto w oczy, zatem kierunek pochodu postanowiono odwrócić.

Na złość organizatorom zaczął siąpić lekki deszczyk. Póki byliśmy daleko od trybuny nikomu nie przeszkadzały otwarte parasole. Ale kiedy podeszliśmy bliżej, jeden z profesorów zaczął się miotać i żądać ich zamknięcia. Odpowiedzią były uśmieszki i twarde NIE. Przeszliśmy przed trybuną pod parasolami, co dość skutecznie zasłoniło niesione flagi.

Kolejne pochody wspominam już przez pryzmat butelki, wypijanej z okazji „robotniczego święta” w akademiku. Co prawda trzeba było sporo zachodu, by ją zdobyć. Po czasach gierkowskich, gdy piwo lało się strumieniami podczas pierwszomajowych festynów, nadeszły czasy jaruzelskiego i prohibicja.

Kontrmanifestacje, ZOMO, polowanie na studentów… Pretekstem do zbierania się w kościołach było święto Józefa – robotnika. Żołdacy jaruzelskiego nie odważali się na wejście do nich. Za to potrafili jeździć wokół, używając syren, a nawet odpalać petardy hukowe.

Od początku stanu wojennego widać było podział. Z jednej strony junta, uznająca się za jedynych „demokratycznych” przedstawicieli ludu pracującego miast i wsi, z drugiej – niezadowoleni z tejże przywiezionej na czołgach sowieckich władzy.

Pamiętam doskonale pierwsze dwa kwartały stanu wojennego. Po pacyfikacji śląskich kopalń (prócz tej powszechnie znanej na KWK Wujek jeszcze kilka innych, w tym najdłużej strajkująca KWK Piast w Bieruniu) powszechne pocieszenie przynosiły słowa Zima wasza, wiosna NASZA!

I faktycznie. W wielu miastach polskich dzień 1 maja 1982 roku oznaczał co najmniej udział we mszy za Ojczyznę, często też ku czci św. Józefa.

Apogeum protestów miało miejsce dwa dni później, 3-go Maja. Wówczas milicja i ZOMO zabiły w Polsce dwie osoby, zaś kilkaset trafiło do aresztów. Sporo przeszło też przez tzw. ścieżki zdrowia.

Opór narastał. Niestety, nie tylko opór.

Oto w nocy z 12 na 13 września 1986 roku jadąca ulicą Legnicką we Wrocławiu Łada (taki samochód osobowy, wówczas uznawany za najlepszy w sowieckim bloku) wpada w poślizg i uderza w jadący naprzeciw autobus.

Kierowca i pasażer osobówki giną na miejscu.

Szybko okazuje się, że kierowcą był podpułkownik SB Anatol Pierścionek, jeden z czołowych funkcjonariuszy dolnośląskiej SB, wiceszef wrocławskiej bezpieki. Pasażer natomiast to… Edward Majko. Prominentny działacz podziemnej Solidarności.

Co więcej obaj byli nawaleni jak stodoły po żniwach, co wykazała sekcja zwłok. Wypity alkohol zdecydowanie wykluczył motyw uprowadzenia działacza Solidarności.

Doprawdy, ciężko się połapać, czytając późniejsze opisy tego wypadku. Bloger na S24 pisał:

Jeszcze na długo przed ogłoszeniem stanu wojennego Edward Majko był odsunięty od wszelkich ważnych decyzji i rozmów. Przyczyna była prosta. Majko był alkoholikiem, któremu nie można było ufać. Wielokrotnie widziano go pijanego w towarzystwie osób co najmniej dziwnych i powiązanych z reżimem. Definitywne odsunięty został po tym jak udzielił wywiadu prasie reżimowej ujawniając fakty, których nigdy nie powinien ujawnić. O ile dobrze pamiętam dotyczyło to strategii Zarządu Regionu co do przygotowywanych strajków. Od tego czasu definitywnie odsunięto go od spraw Zarządu. Tak więc już w chwili ogłoszenia stanu wojennego był we wrocławskich strukturach nikim.

Niestety. Zniknął po latach, podobnie jak wpis… w Encyklopedii Solidarności. Tam, dla odmiany, Edward Majko był przedstawiany zupełnie inaczej:

We Wrocławiu ginie jeden z czołowych działaczy „Solidarności” Dolny Śląsk, Edward Majko. Ostatni raz widziany jest przez siostrę, która 12 IX podwozi go w okolice Rynku. Nazajutrz milicja drogowa zawiadamia jego żonę, że E. Majko zginął tragicznie w wypadku samochodowym wraz z funkcjonariuszem MSW, Anatolem Pierścionkiem, szefem V Oddziału do zwalczania podziemia.

Trudno przeoczyć, że ktoś zaciera ślady. A przecież wpisy były dostępne, gdy pierwszy raz o nich wspomniałem w grudniu 2013 roku.

Tu: ]]>https://3obieg.pl/1984-prawdziwy-poczatek-nowych-czasow/]]>

Pytanie, jakie od tamtej pory trzeba zadawać – od kiedy podziemna Solidarność zaczęła rozmawiać z władzą komunistyczną, by w efekcie uszyć nam wszystkim wyjątkowo odrażający okrągły mebel?

To tłumaczy brak choćby namiastki rozliczenia się z komuną. Pamiętamy wszak, kto był pierwszym prezydentem III RP a także kim byli ministrowie resortów siłowych (MON i MSW) w rzekomo pierwszym niekomunistycznym rządzie Mazowieckiego.

Efekt oporu społeczeństwa, często za cenę cierpień fizycznych a nawet śmierci, został zaprzepaszczony przez garść… mędrków, często będących synami i córkami osób z pierwszego stalinowskiego jeszcze nadania.

I jak nie lubię komunistów, zwłaszcza tych przefarbowanych teraz na demokratów i liberałów, tak nie potrafię odmówić trafności sądu Czarzastego. 4 czerwca 1989 roku był ukoronowaniem dogadania się stron pozornie stojących po dwu stronach barykady.

Te wszystkie kontrmanifestacje z okazji św. Józefa – Robotnika czy też manifestacje 3-go maja, ofiary śmiertelne itp. były potrzebne jedynie w celu polepszenia karmy, jeśli ktoś jest buddystą i w to wierzy.

Tak naprawdę reżim musiał ustąpić z przyczyn ekonomicznych. Na szczęście dla nas socjalistyczna plajta wyjątkowo mocno ujawniła się w Rosji, wtedy zwanej Związkiem Sowieckim. Pozbawiony realnego poparcia Moskwy Jaruzelski musiał ustąpić.

Cyrk okrągłostołowy pozwolił na złapanie Polaków za ryj o wiele mocniej, niż zrobiła to komuna. Otwarcie na Europę dało władzy sporo oddechu – najbardziej niezadowolone jednostki mogły wyjechać z kraju i zwyczajnie zarabiać pieniądze.

Z kolei powszechna prywatyzacja wcale nie oznaczała, że Lewandowski za bezcen pozwolił rozkraść majątek narodowy, przy okazji samemu coś tam pewnie zarabiając.

Tak naprawdę chodziło przede wszystkim o to, by uniemożliwić, a przynajmniej maksymalnie odsunąć w czasie widmo strajku powszechnego, czego do końca obawiała się komuna.

Owszem, strajkować, ale… przeciwko pracodawcom. A ci bywali różni, czasem nawet z krajów uznawanych nad Wisłą za egzotyczne.

Państwo co najwyżej mogło współczuć ustami komentatorów głównych wydań Wiadomości, które zastąpiły niesławnej pamięci Dziennik Telewizyjny.

Tak naprawdę pierwszym zadaniem „niekomunistycznego” rządu Mazowieckiego z Kiszczakiem i Siwickim było rozwalenie tzw. wielkoprzemysłowej klasy robotniczej.

Jak słuszne z punktu widzenia ówczesnej władzy było to posunięcie widzimy teraz bardzo dokładnie.

Daliśmy sobie ukraść rewolucję.

Czy damy radę ją dokończyć?
 

2.05 2023


 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (8 głosów)

Komentarze

Pełna zgoda - Stocznie, Huty, Cegielski, FSO Ursus - to było potencjalne zagrożenie - a i likwidacja ich była zapewne zemstą Komuny na robolach.

Vote up!
2
Vote down!
0
#1651654