CHCIELI SIĘ DOGADAĆ

Obrazek użytkownika idź Pod Prąd
Historia

Za czasów PRL najczęstszym zarzutem wobec ludzi rządzących przedwrześniową Polską była „niechęć porozumienia z ZSRS”, a przecież ten miłujący pokój kraj chciał nas ratować. W podobny sposób przedstawiano polski rząd na uchodźstwie. Zdaniem komunistycznych propagandzistów był on „reakcyjny” i brak było mu „realizmu”. Co było tego dowodem? Oczywiście złe stosunki z ZSRS. Poza politykami winą za ten stan rzeczy obciążano korpus oficerski Wojska Polskiego. Dominowały w nim, jeśli wierzyć dyżurnym historykom Polski Ludowej, „antykomunizm” i „antyra-dzieckie zacietrzewienie”. Z takimi ludźmi siły postępu, pomimo najlepszych chęci, dogadać się nie mogły, choć "oczywiście" zbrodni w Katyniu dokonali Niemcy…

Po sławnej transformacji ustrojowej do głosu doszli publicyści, którzy nie uważają antykomunizmu za wstydliwą przypadłość. Co właściwie złego w tym, że ktoś jest nastawiony nieufnie, a nawet wrogo do ideologii, która doprowadziła do śmierci znacznie większej liczby ludzi niż hitleryzm? Przywrócono dobre imię tym, którzy z walce z nią poświęcili życie. Wielu z nich to zawodowi oficerowie II Rzeczypospolitej – Anders, Fieldorf, Dekutowski, Pilecki… Można tak wymieniać bardzo długo. Nie oznacza to jednak, że postawa wszystkich ich kolegów wobec sowieckiego komunizmu była równie bezkompromisowa.

Wojsko Polskie nie było w stanie odeprzeć wkraczającej na teren Polski w 1939 roku Armii Czerwonej, ale było jeszcze zdolne do walki z nią. Ta walka miała sens. Zadawała kłam twierdzeniu Sowietów, że państwo polskie przestało istnieć, pokazywała światowej opinii publicznej prawdę o Ojczyźnie Światowego Proletariatu i była manifestacją woli utrzymania ziem na wschód od Bugu. Działania naszego Naczelnego Dowództwa w pierwszych godzinach agresji 17 września zdają się świadczyć o tym, że chciało ono taką demonstrację zbrojną przeprowadzić. Po kilku godzinach zapadła inna decyzja. Naczelny Wódz wydał dyrektywę: z Sowietami nie walczyć. Zwykle o wojnie i pokoju nie decydują wojskowi, ale nasi politycy przywykli, że myśli za nich Marszałek.

Wielka Brytania i Francja były niechętne wojnie, a ktoś z Niemcami walczyć musiał. Konflikt między dzielącymi Polskę partnerami był bardzo prawdopodobny. Najwyraźniej Edward Rydz-Śmigły uznał, że z jednym trzeba dojść do porozumienia. W oblężonej Warszawie podobnie myślał generał Juliusz Rómmel, wydając odezwę zalecającą polskim oddziałom traktowanie Armii Czerwonej jako sojusznika. Ta polityka była później konsekwentnie realizowana.

Wsławiony w wojnie z bolszewikami generał Sikorski podpisał układ ze Stalinem, pomijając kwestię granic. Komunistyczna partyzantka mordowała żołnierzy Armii Krajowej i wydawała ich w ręce gestapo. Podobnie traktowała „obszarników” i „kułaków”. To wszystko pozostawało właściwie bez odpowiedzi. Rozkazy dowództwa były jednoznaczne. Po objęciu władzy przez komunistów sądy uznawały członków AK za winnych zabójstw żołnierzy GL i AL i współpracy z Niemcami. Przez ponad rok prowadzono akcję „Burza”. Od Wołynia po Poznań żołnierze AK walczyli ramię w ramię z Armią Czerwoną. Tak zawarte „braterstwo broni” miało być wstępem do negocjacji, ale polityka Kremla jest wolna od sentymentów. Kończyło się to zawsze rozbrojeniem i wywózką do łagru lub wcieleniem do LWP. Propaganda PRL niezmiennie głosiła, że AK stała z bronią u nogi.

Wielu oficerów II RP było wśród „żołnierzy wyklętych”, ale byli też po drugiej stronie. Na Podlasiu walką z „reakcyjnym podziemiem” dowodził generał Gustaw Paszkiewicz, na Mazowszu Bruno Olbrycht, w Małopolsce Prus–Więckowski…

Przypadają właśnie rocznice wydarzeń związanych z inną próbą „dogadania się” z zainstalowanymi w Polsce przez Stalina władzami, podjętą przez oficerów wojska, które kiedyś pokonało Armię Czerwoną. 31 lipca 1951 roku rozpoczął się przed Najwyższym Sądem Wojskowym tak zwany „proces generałów”, choć sądzono też niższych stopniem. Głównym oskarżonym był Stanisław Tatar. Jako członek Komendy Głównej AK, a potem Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie, zawsze opowiadał się za porozumieniem z Sowietami. Był głównym autorem planu „Burza”. Po wojnie nawiązał współpracę z wywiadem LWP. Prawdopodobnie pomógł w tym attache wojskowy ambasady „rządu warszawskiego” w Londynie pułkownik Józef Kuropieska – również przedwrześniowy oficer. Generał Tatar oddał do dyspozycji komunistów spore fundusze – 350 kilogramów złota, które przed wybuchem wojny zebrano na dozbrojenie wojska, i 2,5 miliona dolarów przekazanych przez rząd USA na potrzeby Armii Krajowej. Przekazał też dokumenty Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza. Sąd w Londynie skazał go na śmierć za zdradę. Wyrok bardziej uzasadniony od tego, który wydano w Warszawie. Czy naprawdę spodziewał się, że te środki zostaną przeznaczone na pomoc dla byłych członków AK, a dokumenty będą wykorzystane wyłącznie przez historyków? Być może, skoro wierzył, że „Burza” coś da… Współautor tego planu, generał Jerzy Kirchmayer, który do służby w LWP zgłosił się już w lipcu 1944 roku, siedział na ławie oskarżonych razem z nim. Oskarżony Stefan Mossor był uważany za jednego z najzdolniejszych oficerów II RP. Odsunięto go od pracy przy planie wojny z Niemcami, gdy stwierdził, że bez pomocy Armii Czerwonej Polski obronić się nie da. W niewoli po upadku Francji próbował przekonać rząd III Rzeszy, że w urządzanej przez Niemcy Europie powinno się znaleźć miejsce dla Polski. Oferował swoje usługi pod warunkiem zaprzestania wyniszczania narodu. Gdy w lutym 1945 roku do oflagu w Bornem–Sulinowie wkroczyły oddziały I Armii, zgłosił się do służby. Wszak Stalin prowadził politykę, do której bezskutecznie starał się namówić Hitlera.

Oskarżonych torturowano tak długo, aż przyznali się do szpiegostwa na rzecz państw zachodnich i przygotowań do obalenia ustroju. Nie złamano jedynie Mossora. Agent, z którym siedział, przekazał jego słowa: Do żadnej winy na tym procesie się nie przyznam, bo to pociągnie za sobą aresztowanie wielu innych ludzi. Jeżeli mam ginąć – to zginę sam, etyka chrześcijańska, etyka wierzącego człowieka nie pozwala mi być przyczyną nieszczęść innych ludzi. W tym nagłośnionym przez media procesie wyroków śmierci nie było, ale zeznania na nim złożone wystarczyły, by zamknąć kolejnych spiskowców – oczywiście „sanacyjnych oficerów”. Torturowano ich, szantażowano losem najbliższych. Z reguły przyznawali się do winy i na szybkich procesach, odbywających się w więzieniu bez udziału obrońcy, dostawali wyroki śmierci. Można było odwlec egzekucję, składając zeznania przeciwko kolejnym aresztowanym. Tak uratowali się między innymi Józef Kuropieska i Franciszek Skibiński.

Mija okrągła rocznica najtragiczniejszego epizodu tych represji. 7 sierpnia 1952 roku w więzieniu mokotowskim rozstrzelano sześciu oficerów polskich sił powietrznych: Bernarda Adameckiego, Augusta Menczaka, Józefa Jungrawa, Władysława Minakowskiego, Szczepana Ścibora i Stanisława Michowskiego. Łącznie w „sprawie Tatara” rozstrzelano 20 oficerów. Kilku zmarło w więzieniu lub wkrótce po zwolnieniu.

Ci, którzy dotrwali do 1956 roku, pozostali wierni wcześniej dokonanemu wyborowi. Franciszek Skibiński zasiadał w Komitecie Obchodów 70. rocznicy Odzyskania Niepodległości przez Polskę, któremu przewodniczył Wojciech Jaruzelski. Józef Kuropieska w roku 1989 kandydował do Sejmu z ramienia PZPR.

Istnieje stereotyp członka przedwrześniowej polskiej elity, zwłaszcza oficera. Miał to być człowiek, któremu poczucie honoru i przywiązanie do niepodległości uniemożliwiało zrozumienie realnej polityki. Jest on dość daleki od prawdy. Wielu z tych ludzi szybko dostrzegło, jaki układ sił stworzy II wojna światowa. Uznało, że Polski na rzeczywistą suwerenność nie stać i próbowało dogadać się ze wschodnim sąsiadem. Robili dużo, by zdobyć jego zaufanie. Moskwa wolała jednak „swoich” – pewniejszych. Dzisiejsi rzecznicy polsko – rosyjskiego „pojednania” powinni to brać pod uwagę.

Piotr Setkowicz

Artykuł ukazał się w sierpniowym wydaniu "Idź Pod Prąd"

Brak głosów