Mają pecha do autorytetów

Obrazek użytkownika Humpty Dumpty
Kraj

Totalitäre OpPOsition również pod przywództwem niejakiego Donalda Tuska cierpi na niedostatek osób mogących być lokomotywami poparcia społecznego. Owszem, na co dzień wystarczają różni Sadurscy czy Matczaki; dla lemingów „wyrafinowanych” kulturalnie znajdzie się jakaś Janda czy inny Hołdys, ale…

Ale kiedy trzeba szerzej pokazać zaplecze intelektualne „partii miłości” ławeczka świeci pustkami. Widać to było w tym raku z okazji obchodów 80-tej rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim, kiedy to na odcinku autorytetu moralnego występował niejaki Marian Turski, ongiś młodzieniec (co prawda trzy lata starszy od mordercy sądowego Stefana Michnika) zaślepiony stalinizmem i aktywny piewca sukcesów PRL na łamach komuszej prasy w wieku dojrzałym.

Tak jakoś dziwnie się układa, że „żonkilowa ściema*” od 2016 roku służy za platformę atakowania rządu Zjednoczonej Prawicy.

Ot, wróćmy pamięcią do 2018 roku. Wówczas obchodzona była 75 rocznica, ZP sprawowała rządy już prawie trzy lata.

Totalitarna oPOzycja, a raczej jej media, roztrąbiły wówczas odmowę udziału w uroczystościach niejakiego Henryka Szlajfera, od 2013 roku profesora nauk społecznych, w Marcu 1968 roku wymienianego jednym tchem obok Adama Michnika przez zbuntowaną brać studencką.

16 kwietnia 2018 roku postkomunistyczna Polityka, Newsweek, fanzin political fiction Michnika itp. opublikowały list Szlajferta skierowany do Prezydenta Andrzeja Dudy:

Szanowny Panie Prezydencie!

przed kilku dniami otrzymałem Pańskie imienne zaproszenie do udziału w oficjalnych uroczystościach 75. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim. Z przykrością informuję, że Pańskiego zaproszenia nie mogę przyjąć. Piszę „z przykrością”, albowiem w innych okolicznościach udział Prezydenta RP w tej uroczystości byłby godnym uczczeniem pamięci żydowskich bohaterów, którzy choć osamotnieni, a jednocześnie świadomi, że ich walka jest częścią wspólnego oporu przeciwko niemieckiej machinie zagłady, podjęli bój z oddziałami generała SS Jürgena Stroopa.

Nie wnikając w tym miejscu szerzej w przyczyny, działalność obozu politycznego, z którym jest Pan związany, jest sprzeczna z wartościami, o które walczyli powstańcy, a także dziesiątki tysięcy innych Żydów w oddziałach partyzanckich, miejskiej konspiracji czy w armiach antyhitlerowskiej koalicji.

Cóż tak wzburzyło prof. Szlajfera?

...Pan, Panie Prezydencie, dokonał w zeszłym roku swoistego cudu w trakcie wizyty w Izraelu. W swoim wystąpieniu w Centrum Dziedzictwa im. Menachema Begina w długim akapicie na temat powstania w getcie warszawskim zdołał Pan nie wspomnieć nazwy organizatora i głównej siły powstania – Żydowskiej Organizacji Bojowej. To tak jakby pisać o powstaniu warszawskim, nie wspominając nazwy Armia Krajowa.

Żydowscy powstańcy z warszawskiego getta zasługują na coś więcej aniżeli obecność przed ich pomnikiem 19 kwietnia ludzi reprezentujących rządzący obecnie obóz polityczny.

Cóż, to i tak postęp. Wszak jeszcze do niedawna zmowa milczenia obejmowała faktycznie główną siłę powstania, organizowany m.in. przez byłych oficerów Wojska Polskiego, powiązany z prawicą Żydowski Związek Wojskowy, choć to właśnie jego bojownicy oddali pierwsze strzały do wkraczających do warszawskiego Getta niemieckich oddziałów pacyfikacyjnych 19 kwietnia 1943 roku. I to nad siedzibą ŻZW powiewały w dniach Powstania flagi polska i syjonistyczna.

To jedna strona medalu. Druga, o wiele bardziej istotna, tyczy już samego Szlajfera. Troszeczkę zapominany już prof. Jerzy Robert Nowak pisał o Henryku Szlajferze:

Jego przyspieszoną karierę dyplomatyczną i szansę na wymarzony awans na ambasadora RP w Waszyngtonie przerwało spadłe nań jak grom z jasnego nieba w 2005 r. oskarżenie o kłamstwo lustracyjne. Z drugiej strony zaskakujące jest, że człowiekowi oskarżonemu o kłamstwo lustracyjne powierzono funkcję dyrektora archiwum w MSZ, gdzie znajduje się przecież tak wiele poufnych i tajnych materiałów. To przecież coś takiego jak oddanie stada owiec pod opiekę wilkowi!

Sam Henryk Szlajfer jest synem żydowskiego ubeka z Wrocławia, a później cenzora z Warszawy Ignacego Szlajfera. Wyraźnie zacierał niegodną przeszłość ojca, akcentując głównie mniej kompromitującą jego rolę jako cenzora. I tak np. w korowskiej „Krytyce” (nr 28-29 z 1988 r.) pisał na s. 30: „Czy wywodziłem się z kręgu 'prominentów’? Nie sądzę. Cenzor to nie jest stanowisko kojarzone z 'elitami władzy’. Ojciec był właśnie cenzorem”. Przypomnienie, że ojciec Szlajfera był przedtem oficerem UB, jest szczególnie istotne ze względu na to, że sam Henryk Szlajfer stara się usilnie pomniejszać rolę Żydów-ubeków w swej ogromnie zakłamanej książce „Polacy/Żydzi. Zderzenie stereotypów” (Warszawa 2003, s. 53, 105), nie wiedzieć dlaczego nazwanej przez niego esejem. Cynicznie przemilcza w niej jakże istotny fakt, że w tej sprawie nie pisze akurat z jakiegokolwiek obiektywnego dystansu, w sytuacji gdy jego ojciec był ubekiem. (por. uwagi o roli Ignacego Szlajfera jako żydowskiego ubeka w „Naszej Polsce” z 15 marca 2000 r.). W swoim czasie H. Szlajfer był jednym z głównych kompanów Adama Michnika. Strasznie naraził mu się jednak oraz innym żydowskim kolegom na skutek haniebnego zachowania po marcu 1968 roku. Uwięziony przez SB całkowicie się załamał i potwornie sypał na kolegów podczas moczarowskiego śledztwa. Jego zeznania ogromnie obciążyły wiele uwięzionych osób z ruchu studenckiego. Część z nich potem przez wiele lat nie chciała mu podawać ręki. Warto przytoczyć w tym kontekście fragmenty książki słynnego sowietologa żydowskiego pochodzenia prof. Paula Lendvaiego „Antisemitism in Eastern Europe” (London 1971, s. 105): „Policja bezpieczeństwa posiadała pełne zapisy rozmów czy dyskusji, które miały miejsce w kręgu zwanych 'grupami komandosów’. Zeznanie złożone przez jednego z najwybitniejszych buntowników studenckich Szlajfera dowodziło, że oni polegali (…) również na informatorach. Czy sam Szlajfer działał jako prowokator podczas styczniowej manifestacji przeciwko zakazowi 'Dziadów’, czy też został dopiero później zaszantażowany, nie ma większego znaczenia. Co się liczyło, to fakt, że podczas procesu Adama Michnika, Barbary Toruńczyk, Wiktora Góreckiego i jego samego on [tj. H. Szlajfer – JRN] zrobił wszystko co możliwe dla wsparcia wymyślonych oskarżeń prokuratury. Michnik został skazany na 3 lata, Szlajfer i Toruńczyk na 2 lata, a Górecki na 20 miesięcy. Szlajfer został jednak szybko zwolniony już w dwa dni po procesie”.

.Sam Szlajfer przyznawał po latach na łamach „Krytyki” (nr 28-29 z 1988 r. s. 31-32): „W lutym 1969 r., gdy wychodziłem z więzienia, nie było mi jednak do śmiechu. Wychodziłem bowiem z piętnem tego, który zaprzedał się, wyraził skruchę i został za to odpowiednio wynagrodzony. (…) Wyszedłem z więzienia psychicznie rozbity i jednocześnie z meczącą mnie po dziś dzień zawziętością (…). Z jednej strony tłumione poczucie winy, świadomość, że wszystko rozegrało się w paskudny sposób, z drugiej zaś protest przeciwko narzuconej mi roli 'kozła ofiarnego’. Konsekwencją była izolacja, a następnie samoizolacja, i przez ponad dwa lata trudności w mówieniu. A przecież (…) należało iść do ludzi i powiedzieć 'przepraszam’. Trzeba było iść do wszystkich – i tych, jak Adam i Karol, i tych, jak Irena L. i Basia T. (…). Trzeba było powiedzieć 'przepraszam’, ponieważ pokój oficera śledczego czy też sala sądowa nie są właściwym miejscem do prowadzenia rozrachunków politycznych i dysput teoriopoznawczych (…). Po dziś dzień nie wiem, dlaczego po wyjściu z więzienia nie powiedziałem tego słowa. Przecież wiedziałem, jak ludzie odebrali moją postawę w śledztwie i w sądzie (…). Liczyło się to, że stanąwszy przed sądem, nie powiedziałem: odwołuję wszystkie moje zeznania, i kropka. Liczyło się to, że różnice stały się w rękach prokuratora i SB narzędziem manipulacji. (…) Nie potrafiłem powiedzieć przepraszam (…)”.

Henryk Szlajfer przyznawał również (s. 36): „Z Adamem [przypuszczalnie chodzi o A. Michnika – JRN], z którym byłem najbardziej zaprzyjaźniony, nie spotkałem się do 1980 r.”. I to najlepiej pokazuje rozmiary izolacji, jaka spotkała Szlajfera nawet we własnym środowisku żydowskim z powodu jego haniebnych zeznań. Przypuszczalnie to zadecydowało, że nie awansował po 1989 r. na wysokie stanowisko, jak stało się to z licznymi jego kolegami – byłymi żydowskimi „komandosami”. Minister Krzysztof Skubiszewski zrobił go jedynie wicedyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, co i tak było o wiele za wysoko dla Szlajfera mającego wówczas niewielki dorobek naukowy.

Potem Skubiszewski mianował go nawet p.o. dyrektorem PISM. Chociaż był tylko doktorem, zarządzał dzięki temu czołowym polskim instytutem zajmującym się badaniami problematyki międzynarodowej, w którym pracowało wielu badaczy z o wiele większym od niego dorobkiem i wyższymi od niego stopniami naukowymi (profesorów i doktorów habilitowanych). Stał się posłusznym narzędziem Skubiszewskiego w likwidowaniu PISM, „grabarzem” tego instytutu, działając dla przekształcenia go z niezależnego instytutu naukowego w wyłącznie departament MSZ. Szlajfer skorzystał na tym osobiście, zostawszy dyrektorem PISM jako departamentu. Poprzednio jako tylko doktor nie miał żadnych szans na zostanie na trwałe dyrektorem PISM jako odrębnego instytutu naukowego. Przeprowadził przy tym dokładną czystkę PISM z niewygodnych mu pracowników, starannie dbając, by na ich miejsce weszli wyłącznie dobrani przez niego „internacjonaliści – Europejczycy”. Tak oczyszczono PISM z badaczy troszczących się o obronę polskiego interesu narodowego.
Odtąd zaczęły się przyspieszone awanse Szlajfera. Według zapisków „Notesu dyplomatycznego” sygnowanego przez „attaché” w „Przeglądzie” z 21 stycznia 2007 r., Szlajfer „pisał przemówienia Geremkowi” i był strategiem jego polityki. Według innych zapisków tegoż „attaché” („Przegląd” z 11 kwietnia 2004 r.), Szlajfer „był prawą ręką Bronisława Geremka” i przez lata prowadził Departament Planowania i Analiz. W 2000 r. został (do 2004 r.) stałym przedstawicielem Polski przy Biurze Narodów Zjednoczonych i Organizacjach Międzynarodowych oraz stałym przedstawicielem – szefem misji Rzeczypospolitej Polskiej przy OBWE w Wiedniu w randze ambasadora. Przez lata miał przy tym szczególnie dobranego współpracownika – pułkownika Świetlickiego. Jak opisywał „attaché” w „Przeglądzie” z 11 kwietnia 2004 r.: „Szlajfer – Świetlicki to duet godny MSZ-owskiej powieści. Pierwszy jest człowiekiem demokratycznej opozycji, drugi pułkownikiem polskiego wojska, a raczej jego pewnej służby, który został wojskowym emerytem, a potem rozpoczął karierę w MSZ. Nagle pojawił się u Szlajfera w DPiA jako jego człowiek i jego zastępca. Jakim cudem? (…) Obu panom jest razem świetnie. Najpierw całe lata byli w Departamencie Analiz, choć trudno uznać, by pan pułkownik miał predyspozycje do pracy w tej komórce. Potem Szlajfer wyjechał do Wiednia i natychmiast wziął na zastępcę Świetlickiego”.

.W 2005 r. pod koniec rządów postkomunistów z SLD Szlajferowi trafiła się niesłychana gratka. Postkomuniści uznali go – byłego opozycjonistę, za najdogodniejszego kandydata do reprezentowania III RP jako ambasador w USA. Był to wybór niesłychany. Na najważniejsze stanowisko ambasadorskie wysyłano właśnie Szlajfera. To on miał utrzymywać kontakty z największą Polonią w świecie, tak patriotyczną, tak katolicką i tak antykomunistyczną. Wysyłano do tego typu kontaktów człowieka znanego z uprzedzeń do polskiej historii, znanego z niewybrednych ataków na obrońców polskości i zajadłego tropiciela „polskiego nacjonalizmu”. Dość przypomnieć jego obrzydliwą napaść na broniących prawdy o Polsce profesorów Zbigniewa Musiała i Bogusława Wolniewicza w książce „Polacy/Żydzi. Zderzenie stereotypów” (Warszawa 2003, s. 105-106). Dodajmy, że Szlajfer, pełen uprzedzeń do Kościoła katolickiego, był w 1992 r. współautorem oszczerczego antykatolickiego tekstu, drukowanego w „East European Reporter” (nr z maja-czerwca 1992 r.). Tekst ten pod jakże wymownym jednoznacznym tytułem „Is the Catholic Church a threat to democracy?” („Czy Kościół katolicki jest zagrożeniem dla demokracji?”) zawierał grubiańskie oszczercze oskarżenia pod adresem Kościoła katolickiego w Polsce. Stwierdzano tam m.in. (s. 20), że „(…) obecna polityka Kościoła polskiego jest nie do pogodzenia z naszą wizją demokratycznego porządku politycznego (…). Sprawa polega na tym, że poprzez swój obecny triumfalizm i ekspansjonizm Kościół prawdopodobnie stacza ostatnią desperacką walkę w obronie starej historycznej Polski (…). Kościół musi się zmienić. Jedyne punkty w tej debacie to, jak to długo będzie trwało i jakie będą społeczne koszty transformacji”. I takiego to człowieka pełnego uprzedzeń do Kościoła katolickiego miano wysłać na tak odpowiedzialne stanowisko ambasadora w USA!

Nagle Szlajfer dostał cios z niespodziewanej strony. Jeden z naukowców amerykańskich oskarżył go o współpracę z SB. Potem przyszła cała fala oskarżeń o „kłamstwo lustracyjne”. Nawet w wybraniającej Szlajfera „Gazecie Wyborczej” przytoczono w tekście Wojciecha Czuchnowskiego „Telewizja lustruje Szlajfera” (nr z 15 czerwca 2005 r.) niektóre niezbyt wygodne dla Szlajfera fakty. Znalazła się wśród nich wypowiedź prof. Jerzego Eislera z IPN, skądinąd związanego z michnikowcami, iż: „(…) podczas pobytu w areszcie Szlajfer pod presją SB złożył obszerne zeznania. Notatki, które wtedy robił, podobnie jak jego zeznania, służyły jako materiał dla prokuratora. Wykorzystywane też były wielokrotnie przez komunistyczną propagandę” – mówi Eisler. (…) Podlegał ostracyzmowi – miano mu za złe jego postawę w śledztwie, tym bardziej że w odróżnieniu od niektórych nie przeprosił za to, jak się zachował – tłumaczy Eisler.

(J.R. Nowak – Czerwone dynastie )

Jak widać to wcale nie przeszkadza, by emerytowany profesor Szlajfer mógł być wyciągany niczym królik z kapelusza dla doraźnych celów oPOzycyjnych. Cóż, starsi odchodzą, starsi często nie pamiętają, starszym zwyczajnie już nawet się nie chce… Dlatego w 2023 r. na tapecie znalazł się były stalinista Turski.

Poststalinowska lewica korzysta zatem z niepamięci tak, by na nowo sięgnąć po władzę, przyrzeczoną wszak przez samego Stalina.

Dlatego Naród musi znać swoją historię, by mógł pozostać Narodem, a nie zbiorowością przypadkowo tylko używającą tego samego języka.

 

28.04 2023

_____________________________

* za: Eli Barbur

rys. pixabay
 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (16 głosów)

Komentarze

Vote up!
5
Vote down!
0

Prezydent Zbigniew Ziobro 2025
Howgh

#1651565

wydaje owoce. To nie są żadne autorytety, tylko specjalnie dobierani , szkoleni i wpychani w tkankę narodową osobnicy. Szczególna okazja trafiła się po II WŚ, kiedy  z łatwością wprowadzono ich w tkankę narodową, jako "wyzwolicieli". Dzieło to kontynuują ich potomkowie, robiący za "elytę yntelektualną" po obu stronach,  masowo doktoryzowani i profesorowani przez ostatnie 30 lat. 

Vote up!
7
Vote down!
0

yenom

#1651566

    Żydokomuna dalej trwa aktywnie. Teraz prawie jawnie, bo stawka wysoka. Aby wyczyścić państwo, musimy mieć wreszcie polski wymiar sprawiedliwości.

Vote up!
4
Vote down!
0

ronin

#1651580

Problemem do dziś jest brak lustracji i dekomunizacji. Sądy i cały wymiar sprawiedliwości to w większości potomkowie i pociotkowie żydo-komuny. Symptomatyczna jest tu scena z filmu o generale Nilu: Sąd Najwyższy, który zatwierdził dla Niego karę śmierci wtedy składał się z samych Żydów. I tak trwa do dziś, z pokolenia na pokolenie. A jak nie Żydzi to czyste komuchy nie mający nic wspólnego z Polską. To prawnicy... A naukowcy? Przecież to samo. A dalej duża część lekarzy i duchowieństwa czy aktorów i całego świata artystycznego. Zawładnęli oni po wojnie Polską i dalej tak jest. Zawsze optowałem za tym, aby do trzeciego pokolenia wstecz Żydów i komuchów pozbawić możliwości piastowania jakichkolwiek funkcji publicznych w nowej Polsce po 1989 roku. Niestety to były mrzonki... Szkoda...

Pzdr

Vote up!
1
Vote down!
0

krzysztofjaw

#1651596