Psy. Pikuś.

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog
 
 
  Gdy byłem dzieckiem miałem psa, który się wabił Pikuś. Zresztą wtedy na wsi w której mieszkałem wszystkie psy nazywały się Rex, Azor lub właśnie Pikuś. Więc za wielkiego wyboru nie było. Pies był rasowy, duży i kudłaty. Rasowiec na wsi - ewenement. Dziwił się temu nawet miejscowy weterynarz.
  Pikuś był złodziejem. Mama mówiła: "wszyscy w domu porządni. Więc w kogo on się wdał?" Bo Pikuś lubił dobrze sobie zjeść. Lecz nie jakąś tam zupkę tylko mięso. Ponieważ tego w domu nie dostawał, to zdobywał je samemu. Kradł. Włamywał się do spiżarń sąsiadów i wynosił im mięsne słoiki. Ale tylko takie ze sprężynkami. Przecież musiał je za coś chwycić. Potem szczekał pod domem. Aby mu je otworzyć. Bo sam nie potrafił. Nas chyba uważał za wyjątkowych niezdarów. Więc i dla nas postanowił zdobywać żywność. To wydawało się o tyle łatwiejsze, że nie należeliśmy do stworzeń zbyt wybrednych. 
  Kiedyś przytargał skądś duży garnek ziemniaków. Jeszcze gorących. Po paru dniach słyszałem jak ciotka opowiadała mamie:
 - Wiesz Kaziu, i u nas już jest to złodziejstwo. Nie dalej jak parę dni temu wystawiłam na próg mieszkania ziemniaki. Aby nieco przestygły. I ktoś je za... zakosił. I to jak szybko! Po minucie od ich postawienia było już po wszystkim. Ani widu garnka, ani widu zlodzieja. Żeby tymi ziemniakami się cholera udławił!
  Mama skomentowała:
 - Ej, tam.Ej, tam. Zara udławił!
  Pikuś najbardziej lubił ojca. Wszyscy o tym wiedzieli. Mama trochę złośliwie to skomentowała:
 - Bo jak wypijesz to razem chodzicie na czworakach.
  Jakby nie było, to go zawsze pilnował. I nigdy go nie okradziono. Pikuś nie pozwolił. Kiedyś ktoś dał Pikusiowi do przypilnowania puste worki. Położył się na nich i nikomu nie pozwolił ich ruszyć. Nawet właścicielowi.
  Pilnował także przez kilka dni naszego pola. Fakt faktem nikt go nie ukradł. Tego pola. A było to tak. Kazaliśmy mu pilnować ziemniaków. I o nim zapomnieliśmy. Na polu nie pojawialiśmy się kilka dni. Żeśmy go szukali. Jak kamień w wodę. Znaleźliśmy go dopiero gdy na to pole wróciliśmy. Leżał na ziemniakach i ich pilnował. Przez kilka dni! Co żeśmy się go naprzepraszali! Był jeszcze długo naburmuszony.
  Zimą woził mnie sankami. Zobaczył to mój kuzyn. Też tak chciał. Usiadł, więc, na tych sankach. Pikuś usiadł obok niego. I spojrzał się na niego wyczekująco.
  Najlepszym przyjacielem Pikusia był nasz byk. Wszyscy się tego byka bali. Ale nie Pikuś. Bo byk przy Pikusiu był łagodny. Kiedyś byka sprzedaliśmy do rzeźni. A kiedy z tej rzeźni przyjechał po niego samochód i go wywoził, to Pikuś ten samochód zaatakował. I to tak niefortunnie, że zginął. Ale ja o tym zdarzeniu nie wiedziałem. Rodzice nie chcieli mnie martwić.
  Tydzień później. Letni wieczór. Właśnie się zastanawiałem co z Pikusiem. Nigdzie nie można było go znaleźć. No, i się pojawił. Ale jakoś moim widokiem nie za bardzo się ucieszył. Co do niego podszedłem i chciałem pogłaskać - uciekał. W końcu zniknął za furtką sąsiada, a ja za nim. Ale furtka spadła z zawiasów. Na ziemię. Na to wyszedł sąsiad i utarł mi uszu?. Poskarżyłem się mamie. I wreszcie dowiedziałem się prawdy. Do dzisiaj uważam, że mi się to nie przywidziało. I, że to był jedyny duch jakiego do tej pory widziałem. C,d.n…
"Naszywka z przodu". Fragment.
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (6 głosów)