Na granicy

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog
   Do naszych sąsiadów z za zachodniej miedzy jeździłem w interesach codziennie. Najczęściej trzy razy dziennie. Spędzałem, więc, sporo czasu na tych przejściach.
   Czekałem w kolejce na granicy już kilka godzin. Z nieba lał się niesamowity żar. W takim metalowym pudle, bez klimatyzacji jak mój samochód trudno było wytrzymać.
   Po kilku godzinach takiej jazdy miałem kompletnie dość wszystkiego. Myślałem, że mi się z gorąca przepalą wszystkie zabezpieczenia w mózgu. I w tedy wcisnął się przede mną samochód na niemieckich numerach. Prowadził facet. Obok niego siedziała (domyślam się) żona, a na tylnej kanapie samochodu trójka dzieci. 
   Wysiadłem z samochodu i stanąłem blisko okna niemieckiego kierowcy. Chciałem mu zrobić wykład na temat kultury zachowania się w kolejce, ale kierowca mnie olał i zamknął swoje okno. Poszedłem na tył swojego auta, do bagażnika. Wyciągnąłem kanister z paliwem i zapałki. Podszedłem do niemieckiego pojazdu. Wylałem zawartość kanistra na dach samochodu. Spalił bym całą niemiecką rodzinę bez mrugnięcia okiem. Ale zapałki nie zapaliły. Ani jedna.
   Pobiegłem do pobliskiego kiosku i kupiłem zapalniczkę. Żeby się upewnić, że działa poprosiłem sprzedawczynię o zademonstrowanie działania nowego zakupu. Zapalniczka działała za każdym razem. Wróciłem do niemieckiego samochodu.
   Paliwo parowało. Przyłożyłem zapalniczkę. Nacisnąłem i nic! Naciskałem i naciskałem. Nie zadziałała. Chyba ktoś nade mną czuwał. Uchronił mnie od nieszczęścia.
   W nocy wracałem do kraju. Kolejka była spora. Podjechał do mnie polak na niemieckich numerach. Eleganckim samochodem.i poprosił mnie żebym go przepuścił. Zrobił bym to, ale tego człowieka akurat nie lubiłem. Byl w obec mnie niemiły. Nie poznał mnie. Nie wyraziłem zgody na żadne przepuszczenie samochodu. Mimo to kierowca wjechał bez mojej zgody.
   Znowu poszedłem na tył swojego samochodu. Z bagażnika wyciągnąłem metalowy łom. Poszedłem na przód tego eleganckiego auta przede mną. Splunąłem na dłonie i uchwyciłem łom z całej siły. Wziąłem szeroki zamach i trzymanym w rękach łomem uderzyłem mocno w przedni reflektor. Skutek zerowy. Czynność zamierzałem powtarzać do oczekiwanego skutku. Ale wcześniej kierowca odjechał pukając się w czoło. Taki gest zobaczyłem już drugi raz w ciągu ostatniej doby. 
   Maluch podjeżdżał już pod granicę. Z bocznej uliczki wyjechał Niemiec i wcisnął się bez kolejki. Jadący maluchem wychylił przez okno swą zarośniętą twarz i powiedział głośno co na ten temat myśli. Z samochodu Niemca wyszła olbrzymia postać tak na oko z metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Stanęła i wyzywająco się spojrzała na polaka. Ten zamiast uciekać wyszedł ze swojego pojazdu. Nigdy w życiu wcześniej ani potem nie zobaczyłem już takiego kolosa. Od Niemca był wyższy o głowę i szerszy w barach z dwa razy. Niemiec tylko spojrzał, zrobił w tył zwrot i szybko odjechał tam z kond przybył.
   Tak byłem zafrapowany tym zajściem, że nie zauważyłem dużego fiata, który wjechał przede mnie. Znowu wstałem z swojego miejsca z za kierownicy. We fiacie siedziało czterech młodych rosłych młodzieńców. Z nałożonymi czapeczkami z daszkiem. Tak zwani "czapeczkowcy". Kierujący tym pojazdem potraktował mnie lekceważąco. Wróciłem do samochodu i obudziłem śpiącego zmiennika. Obecnego siatkarza. Wzrost też miał odpowiedni. Podszedł do dużego fiata i powiedział, klepiąc dłonią w dach samochodu (aż mu się ugięły resory):
   - panowie odjeżdżajcie. 
   I odjechali.
   W przodzie wynikło zamieszanie. Trochę czasu zajęło mi zorientowanie się w sytuacji. Jeden z kierowców wjechał bez kolejki przed drugiego. No i wynikła z tego duża kłótnia. W końcu jeden z kierowców poszedł do swego samochodu i wyciągnął z tam tond jakiś dość długi przedmiot. Myślę, że to był śrubokręt. Wepchnął go swojemu adwersarzowi na wylot w okolicach szyi lub klatki pierśowej. Od tej pory nie miał bym odwagi wcisnąć się komuś bez kolejki. 
   Stałem na granicy. Przede mną były dwa samochody, za mną - kilkadziesiąt. Na drugim pasie po prawej stronie stały jakieś samochody. Po mojej lewej stronie stał autobus z cyrylicznymi napisami. Do autobusu weszło kilku niemieckich celników. Senną atmosferę poranka przerwały strzały z broni palnej. Jeden z pasażerów autobusu miał własną broń, albo wyciągnął ją z kabury jednego z celników. Paru zastrzelił na miejscu a jeden ranny zdołał dobiec do przednich drzwi. Nieprzytomny upadł na schody. Będący na terminalu celnicy na odgłos strzałów zareagowali błyskawicznie. Ja miałem przechlapane. Znajdowałem się na linii strzału. Zarówno celników, jak i strzelającego pasażera. Podniosłem ręce do góry, ale wątpię aby mi to w czymś pomogło. Już widziałem w myślach swoje podziurawione kulam ciało. Na szczęście strzelający pasażer odrzucił od siebie broń, przez otwarte drzwi. Dla mnie zakończyło się na strachu. A dla kilku celników - ostatecznie. 
   W więzieniu poznałem pewnego osadzonego. Dowiedziałem się, ze przemycał kiedyś faje do Niemiec. Po trzy sztangi. I zakopywał je w sobie znanym miejscu. Gdy ich nazbierał więcej - to sprzedawał. Kiedyś przyłapał go na tym zakopywaniu niemiecki celnik. Ten jak go zobaczył to go uderzył kilkakrotnie w głowę. I zabił. Złapali go, ale dużego wyroku chyba nie dostał. Wkrótce wyszedł na wolność. 
   To co tutaj opisałem świadczy o jednym. Na granicy nie było nigdy tak bezpiecznie jak sądziłem. Wariaci znajdują się wszędzie.
 
Spisał: Zenon Mantura
   
195
5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (3 głosy)