Strach
Był koniec lat osiemdziesiątych. Odwiedzili mnie koledzy zza granicy. W ilości trzech sztuk. No, i zrobił się problem. Nie dla nich, ale dla mnie. Bo jakoś tak mieli ustawione zegary wewnętrzne, że aktywność każdego przypadała w innej porze dnia i nocy. A moja aktywność była konieczna zawsze.
Nie trzeba było wiele czasu, a zacząłem mieć mordercze myśli. Marzyłem, aby mnie zamknięto na długo w więzieniu. Najlepiej gdyby dożywotnio. Przynajmniej bym się wyspał. Musiałem szybko coś wymyśleć zanim moje marzenia się spełnią.
Dorażnie problem postanowiłem rozwiązać tabletkami mojej niedawno zmarłej mamy. A tabletek tych było naprawdę sporo. Wśród nich znajdowały się jakieś środki nasenne. Dokładnie nie wiedziałem które, lecz postanowiłem zaryzykować.
Były to fiolki z proszkim. Można je było otworzyć. Więc je otworzyłem i wsypałem zawartość każdemu do lampki wina. Zadziałało! Aż za bardzo. Spali i spali. Aż się wystraszyłem, że wsypałem go za dużo. I zamiast wypocząc, co chwilę sprawdzałem czy jeszcze żyją. Wreszcie się obudzili. Nad wyraz żeścy. A ja miałem oczy na zapałki.
Na terenie mojej dawnej uczelni odbywały się dyskoteki. Więc ich tam zabrałem. Niech się zabawią, a ja się gdzieś w tym czasie przekimam na krześle.
Było lato. Na dodatek gorące. Wieczory były jeszcze dodatkowo duszne. Zająłem miejsce w korytarzu, przy samych drzwiach. Licząc na trochę więcej powietrza. Poza tym miałem oko na salę zabaw i swoich znajomych.
Co jakiś czas budziłem się i szedłem na salę sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Potem znowu wracałem na swoje miejsce. Po którymś z takich powrotów spojrzałem w ciemność... I zdębiałem. Zobaczyłem kapelusz, marynarkę, rękawiczki i buty. Szły. Bez żadnego ciała. Przetarłem oczy, lecz nic się nie zmieniło. Ponieważ byłem pewien, że to jednak sen, przecierałem te oczy tak długo, że mało ich sobie nie wydłubałem.
Najgorsze mnie jednak dopiero czekało. Kapelusz i spółka skierowały się w stronę drzwi. A przecież ja tam siedziałem! Chciałem krzyczeć, lecz nie mogłem. Tak miałem ściśnięte gardło.
Kapelusz był biały. Tak jak i marynarka, rękawiczki i buty. I to wszystko zbliżało się do mnie! A ja nawet nie byłem w stanie zareagować. W jakikolwiek sposób. Tylko oczy robiły mi się coraz większe w marę podchodzenia tego dziwadła.
Dziwadło okazało się murzynem. Czarnym jak noc. A jego jasne elementy stroju naprawdę się wyróżniały. Właściwie to nie miałem się czego bać. O czym się jasno i wyraźnie przekonałem na własnej skórze. Czarno na białym
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 964 odsłony
Komentarze
Oj! To mi przypomniałeś,
24 Października, 2013 - 21:15
jak kiedyś w akademiku zgasło światło. Gasło dość często, bo to był czas dziewiętnastych i dwudziestych stopni zasilania. W zasadzie akademik się znało tak, że człowiek wszędzie trafiał po omacku, niekoniecznie trzeźwy. Zresztą latarek nie było. W każdym razie do ubikacji na korytarzu wszedłem śmiało.
-No i co chćeś źrobić? - powstrzymał mnie w ostatniej chwili lekko przerażony głos.
<p>ro</p>