Psy. Baron by, by…

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog
 Baron jak na psa i swoją rasę żył długo. Ale dla mnie stanowczo za krótko. Byłem całkowicie nieprzygotowany. Chorował kilka dni i bardzo cierpiał. Nawet piwa już nie chciał. A kupiłem mu dobre. Niedaleko miejsca naszego zamieszkania mieszkał też  weterynarz. Nawet do niego szliśmy. Ale nie doszliśmy. Baronik nie miał sił. Musieliśmy, więc, zawrócić. Po drodze mijaliśmy podwórko z trzema psami. One Barona zbytnio nie lubiły, a i on za nimi nie przepadał. Zobaczył go jeden z tych psów. Zaczął szczekać. Przybiegły pozostałe. Ale Baron im nie odszczekał. Tylko ze smutkiem na nie popatrzyl. Już na niego nie szczekały. Tylko zaskomlały.
  Mieszkam na dziesiatym piętrze. Windy nie działały. Wziąłem, więc, Baronika na ręce i zaniosłem do mieszkania. Z wdzęczności polizał mnie po ręku. Wtedy rozkleiłem się do reszty. Baronik przebywał na balkonie i patrzył na świat. Może ostatni raz. 
  Razem z dziewczyną podjeliśmy decyzję. Wyjechała z synem do mojej siostry. A ja  zadzwoniłem po weterynarza. I go uśpił. Odszedł do końca patrząc ufnie w moje wypłakane oczy.
  W nocy obudził mnie hałas. To Baron rzucał o podłogę swoją miską. Domagał się wody. Wstałem zaspany i zły. Ale mu ją nalałem. Za bardzo nie paliło mu się jednak do picia. Tylko się na mnie gapił. Rano znalazłem wodę w misce. Ale Baronika już niestety nie
"Naszywka z przodu". Fragment.
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (5 głosów)