Strażnik
Byłem w sanatorium. Rozmawiałem właśnie ze swoim współlokatorem, z pokoju. O więzieniach w których byłem też. Na co on odpowiedział:
- To i tak byłeś tam krótko. W porównaniu do moich 28 lat.
- To za co siedziałeś? Za zabójstwo? I tak jakoś długo.
- Nie za zabójstwo. Po prostu pracowałem w więzieniu. W biurze.
I zaczął mi opowiadać. Ponieważ historia ta dotyczy sprawy ogólnie znanej, może się trochę różnić od oficjalnie podanej. Nie wiem. Tym bardziej, że pochodzi z ust jednego człowieka, a ja by nie zaciemniać sobie obrazu nie sprawdziłem jej nawet w internecie. Czyli jest to wersja czysto subiektywna mogąca nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością.
„Umówiłem się z dyrektorem na wyjazd. Miałem na niego poczekać na zewnątrz budynku. Czekałem i czekałem, a on nie przychodził. Kiwnąłem ręką na przywitanie swojemu koledze – strażnikowi. Odpowiedział mi. Też gestem dłoni. Przypomniałem sobie, że o czymś zapomniałem. Wracać? Wróciłem. Tylko przekroczyłem próg budynku usłyszałem strzały. To strzelał mój znajomy. Do ZK przyjechało czterech uzbrojonych gości. Aby eskortować jednego z więźniów. Jak popatrzyłem to już trzech z nich leżało. Plus więzień. Czwarty chował się za samochodem. Ale to nie była pewna osłona. Do budynku miał zaledwie kilka metrów. Lecz strzelający miał widok jak na dłoni. Jednak zaryzykował. Pobiegł i zaraz rozległy się strzały. Przy pasie miał broń. Siła uderzenia pocisku była tak wielka, że ta broń rozpadła mu się na dwie części. A go wypatroszyło. Bo wiesz, jak kula rykoszetuje to nie tak jak na filmach. Odbija się jak piłka i wszystko niszczy. Taką ma moc. Wpadła do samochodu szybą, poodbijała się od blach, lecz je nie przebiła. Tylko wszystko zdemolowała.
Przyjechała specjalna brygada. Dosyć szybko. Strażnik znowu zaczął strzelać. Ich dowódca z kimś się połączył. Prosił o pozwolenie „zdjęcia” strzelca. Nie dostał. Póki istniała szansa innego rozwiązania. Gdyby nie dało się inaczej, to trudno. Więc dowódca tego specjalnego oddziału krzyknął do strażnika:
- Jeżeli zaraz ch..u nie rzucisz broni, to sam Cię ukatrupię!
Nie poskutkowało. Znowu rozległy się strzały. Jeden z komandosów przymierzył do niego z karabinu. Bez żadnej optyki. I to tak celnie, że mu przestrzelił rękę. Znowu się rozległ głos dowódcy:
- Więcej nie będę już gadał. Następnym razem roz…lę Ci głowę!
Hałas rzucanej broni. Poddał się. Został położony na ziemi. Jeden z żołnierzy stanął mu na tą ranną rękę. Jakoś udało mu się go uderzyć. Co się później działo! Jakby ktoś wdepnął w rój wściekłych os. Zbili go do nieprzytomności. I rozebrali do naga. I tak uważam, że postąpili z nim łagodnie.
- Różnie ludzie mówią. A co ty uważasz? Jaka była tego przyczyna?
- Myślę, że to jednak były problemy osobiste. Wiele razy na ten temat gadaliśmy. No, i w końcu nie wytrzymał. A ja gdybym nie wszedł do biura to też zapewne bym leżał martwy na korytarzu.”
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1083 odsłony