Więzienie w Niemczech. Przeprowadzki.

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog

Przyszedł do celi niemiecki klawisz i wskazując palcem na mnie powiedział: alle packen. Lub coś co podobnie brzmiało. W każdym bądź razie zrozumiałem, że mam się zbierać, będą mnie przenosić do innego więzienia. Pożegnałem się z dopiero co poznanymi ludźmi, dałem sobie zakuć ręce od tyłu i poszedłem, prowadzony przez strażnika, w nieznane. Trudno mi było nieść bagaż ze skutymi rękoma i co chwila mi wypadał. Strażnik cierpliwie czekał aż go podniosę i wygodniej ułożę. Ale nie pomagał. Na zewnątrz już czekał podstawiony autobus do przewozu więźniów. Nie był to jakiś zwykły autobus ale specjalny, odpowiednio przystosowany do takich celów. Z wieloma małymi pomieszczeniami wewnątrz, przeznaczonymi dla transportowanych więźniów. Jedna taka autobusowa cela - jeden więzień. Przed wejściem do pomieszczenia ściągano kajdanki, a drzwi zamykano na klucz. Trudno się więc dziwić, że czułem się wyjątkowo ważnie. Co najmniej jak gwiazda jakiegoś sensacyjnego filmu. Obserwować można było mijany teren przez wąskie na parę centymetrów i kilkakrotnie dłuższe, okienko. Więc usiadłem i obserwowałem. Ludzie oglądali się za autobusem. Widocznie też czegoś takiego nie widzieli: wyglądające jak pancerne, autobusowe monstrum. Nie mam bladego pojęcia jak długo jechaliśmy. Może kilka godzin, a może znacznie mniej. Dojechaliśmy na miejsce przed zmrokiem. Wyprowadzano nas z autobusu pojedynczo. Po odprowadzeniu jednego delikwenta do "poczekalni", wracano po następnego. Dopóki nie wyprowadzono wszystkich. Dwadzieścia osób. Sami Niemcy. Oczywiście oprócz mnie. Czyli dziewiętnastu Niemców i ja jeden Polak. Niezbyt komfortowa sytuacja zważywszy na obiegowy stereotyp, że Niemcy nie lubią Polaków. Więc w "poczekalni", gdy już byliśmy skompletowani, wcale się nie odzywałem. Na kierowane bezpośrednio do mnie pytania odpowiadałem uśmiechem i uniwersalnym "ja". Obserwowałem uważnie zachowanie Niemców i odniosłem wrażenie, jakby się wybierali gdzieś na piknik, a nie do więzienia: byli rozluźnieni, ożywieni, gadatliwi i weseli. Wielu z nich, samo się zgłosiło do aresztu celem odbycia kary. Mieli z sobą torby pełne jedzenia i picia. Brakowało tylko alkoholu. Ale głowy bym nie dał. Brakował też żywych kur biegających wokoło oraz świń, kóz i krów na postronku. Po prostu fiesta! Ja wręcz przeciwnie: siedziałem spięty czekając aż mnie "zdemaskują". Administracja więzienia zrobiła przydziały nowo przybyłych. Mi dostała się cela z dwoma, a jakże!, Niemcami. Kto był w Polskim więzieniu ten wie w jakich warunkach musi dać sobie radę polski pensjonariusz: parę merów powierzchni na kilka osób, to wszystko na co może liczyć. Tutaj to była rozpusta. W trzech błąkaliśmy się w celi o powierzchni ponad pięćdziesięciu metrów. Plus łazienka - dodatkowo przynajmniej piętnaście metrów przestrzeni. Siedzieliśmy razem, ja i dwóch Niemców, około trzech dni . W czasie tych trzech dni wiele sobie nie pogadaliśmy: tzn. oni mówili, ja się szeroko uśmiechałem i od czasu do czasu dodawałem swoje "ja". Niemcy wyglądali nawet na zadowolonych taką formą konwersacji: oni gadali godzinami zwierzając się ze swoich największych tajemnic, ja się cały czas uśmiechałem od czasu do czasu kiwając głową w geście zrozumienia. Ale nie językowego tylko takiego głębszego, duchowego. I mogli być na sto procent pewni, że nikomu nie zdradzę ich sekretów. Choćbym nawet chciał.
Po paru dniach w celi z Niemcami miałem już dosyć ciągłego uśmiechania się. Niemcy na dłuższą metę byli męczący. Zwłaszcza, że nie znałem języka. Dowiedziałem się, że w tym więzieniu jest typowo Polska cela. Moim pragnieniem stało się, żeby tam się dostać. Na boisku do piłki nożnej słyszałem pokrzykiwania w języku polskim. Nasi!

Strażnikami w Niemieckich więzieniach były przeważnie kobiety. Zauważyły w końcu, że jestem jakby trochę markotny. Spytały wprost czy wolałbym siedzieć razem z Polakami. Odpowiedziałem twierdząco. Powiedziały mi więc, że mogę spodziewać się w każdej chwili przenosin. Mam być gotowy. Więc czekałem niecierpliwie, można by powiedzieć, że siedziałem "na walizkach". Wiadomości szybko się roznoszą po więzieniu. Lokatorzy "polskiej" celi też się dowiedzieli, że będą mieli "nowego". Kiedy byłem na spacerze podszedł do mnie jeden z osadzonych. Polak. Wypytywał mnie się o różne sprawy np. czy gram w piłkę nożną i czy "biorę fajans?" Co to jest piłka wiedziałem ale ,,fajans?" Za cholerę. Mimo to odpowiedziałem: tak. Wydawało mi się, że tego ode mnie się oczekuje, a nie chciałem podpaść zanim się wprowadziłem do nowej celi. Dowiem się wszystkiego w swoim czasie.
No i wreszcie przyszedł oczekiwany dzień. Znowu "alle packen" i wypad. Zabrałem swój skromny dobytek i poszedłem w nowe miejsce. Było późne popołudnie. Wieczorem już żałowałem tych przenosin.
............................................................................................................
Rozpadają mi się neurony. Z dnia na dzień coraz trudniej skupić mi myśli.
Pieniądze w całości są przeznaczone na rehabilitację. Nie potrzeba mi
miionów. Będę szczęśliwy gdy pieniędzy starczy raz w tygodniu na
zabieg rezonansem stochastycznym (około 100zł z dojazdem).

Darowizny:
Fundacja Avalon - Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym,
Michała Kajki 80/82 lok. 1, 04-620 Warszawa
nr rachunku odbiorcy: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
Prowadzone przez: BNP Paribas Bank Polska SA
Tytuł wpłaty: 1297 Marian Stefaniak

Przelewy zagraniczne:
International Bank Account Number
IBAN: PL62 1600 1286 0003 0031 8642 6001
SWIFT/BIC: PPAB PLPK

JAK PRZEKAZAĆ 1%
Wypełniając zeznanie PIT, należy obliczyć podatek należny wobec Urzędu
Skarbowego.

W rubryce WNIOSEK O PRZEKAZANIE 1% PODATKU NALEŻNEGO NA RZECZ ORGANIZACJI
POŻYTKU PUBLICZNEGO (OPP)
* Wpisać numer KRS: 0000270809
* Obliczyć kwotę 1%

W rubryce INFORMACJE UZUPEŁNIAJĄCE (bardzo ważne!)
* Marian Stefaniak 1297

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)