Munk dwa
Munk był w depresji. Jak zwykle. Żona go opuściła jedenaście lat temu, a depresja nigdy. Ale gdyby kiedyś, nie daj Boże, tak się zdażyło, to niechybnie wpadłby w depresję. Myślał o swojej ponurej przyszłości kiedy niechcący wszedł na zwłoki. Ktoś by mógł powiedzieć, że stanął w martwym punkcie.
Po pracy wrócił jak zwykle prosto do domu. I jak zwykle włączył telewizor. W telewizji jak to w telewizji. Poruszano same ciekawe i niesłychanie ważne tematy. Akurat dyskutowano na temat sukienki sąsiadki żony premiera. Komentator mówił:
- Czy czerwona sukienka w serduszka była odpowiednia na przyjęcie malarzy? To fundamentalne pytanie zadajemy już sobie od wielu miesięcy.
"No, i dobrze"-pomyślał Munk. Bo nie lubił zmian. A sama myśl o nich go fizycznie bolała. Zajęczał: "Premierze, jak żyć?". Jakby premier miał z tym, lub z czymkolwiek innym, coś wspólnego.
Z ciekawości przełączył kanał. Pani juror, dawniej blondynka, powiedziała, że występ był znakomity. O mało jej się nie przepaliły wszystkie komórki. Munk się zdziwił. To ile tych komórek w końcu miała? Bo jak do tej pory widział u niej tylko jedną. Gdy telefonowała.
Ostrożnie otworzył lodówkę. Co tu dużo mówić: Munk paru rzeczy się obawiał. No, może kilku. Lub kilkuset. Oprócz rzeczy tak oczywistych jak chociażby ciepłe mleko. Bo kto jego się nie boi? A jak przerażające były bąki (owady)?. Albo woreczki próżniowe? O bąkach w woreczkach próżniowych lepiej nie wspominać. Istny koszmar! Teraz o tym pomyślał i aż się przeraził. Lub woreczki żółciowe! Brrr... Ale top wszystkich przerażaczy stanowili lekarze. Którzy chcieli go z tego wyleczyć.
Munk kładąc się spać poczuł niepokój. Gdy pomyślał o tych wszystkich pragnących zmian głupcach.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 903 odsłony