Tajemnica książeczki wojskowej Donalda Tuska
Ta opowieść powtarzana jest przez me(r)dia mainstreamowe rokrocznie bodaj od 2005 roku. 13 grudnia 1981 r.: Jarosław Kaczyński nie był internowany!
Co prawda los ten spotkał jego brata, śp. Lecha, ale to akurat umyka pismakom. Jakoś dziwnie milczenie obejmuje Donalda Tuska.
Bo faktycznie nie ma się czym POchwalić.
Ja, kiedy tylko dowiedziałem się, że jest stan wojenny, pojechałem do MKZ. Tam powiedziano mi, że jest próba zorganizowania strajku w Stoczni Gdańskiej. Zebrałem kolegów i wieczorem poszliśmy do stoczni. Jeszcze nie była obstawiona. Okazało się jednak, że strajk jest raczej umowny. W nocy, pamiętam, pojechaliśmy do kolegi, o którym wiedzieliśmy, że ma bilet do wojska. Ponieważ w pierwszych komunikatach podawano, że kto ma bilet i nie zgłosi się natychmiast do służby, zostanie rozstrzelany, kazaliśmy mu jechać do jednostki. I upiliśmy się na pożegnanie. W poniedziałek rano znowu poszliśmy do stoczni - z pełnym przekonaniem, że przyjdzie nam zginąć - i siedzieliśmy aż do jej pacyfikacji. Kilkudziesięciu osobom, w tym mnie, udało się uciec tuż przez szturmem i w ten sposób uniknąłem aresztowania. Gospodarz domku, w którym wynajmowaliśmy z żoną pokój, powiedział mi, że podczas mojej nieobecności przyszło trzech facetów i dopytywali się o mnie. Prewencyjnie przez kilka dni się ukrywałem, ale nie było żadnych dalszych sygnałów, aby chciano mnie aresztować. Pierwsze dwa dni to była stocznia; później zadyma na ulicach Gdańska, demonstracja przypominająca rok 1970.
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/212470,1,tusk-donald.read
Tusk do tego stopnia zdesperowany, że chciał nawet zginąć za wolność… nienormalności, czyli Polski, jak pisał o Niej kilka lat później.
Ale nic z tego nie wyszło, a Tusk nie był nawet internowany.
Raz jeszcze przypominam, że brak uwięzienia przez juntę jaruzelską od lat przedstawiany jest jako zarzut wobec Jarosława Kaczyńskiego.
Tymczasem taki sam fakt w przypadku Tuska pomijany jest milczeniem.
Co więcej, pod koniec stanu wojennego Tusk został „alpinistą przemysłowym” (po ludzku mówiąc malował kominy) w trójmiejskiej spółdzielni Świetlik co oznaczało, że jego miesięczne zarobki mogły przewyższać nawet 5-8 letnie zarobki jego żony.
Taka była specyfika lat 1980-tych.
Ludzie dorabiali się fortun w różnych spółdzielniach studenckich, co zaowocowało w dekadzie lat 1980-tych powstaniem zjawiska tzw. „wiecznych studentów”.
I tak natrafiamy na pierwsze dziwne zdarzenie w życiu Donalda.
Nie zapominajmy, że w PRL-u nie było… bezrobocia! Co więcej, pracowników brakowało.
Każdy absolwent wyższych studiów o ile tuż po obronie nie został inwalidą, musiał podjąć pracę.
Tusk jako nauczyciel historii zostałby skierowany do jakiejś podstawówki w Trójmieście lub najbliższej okolicy.
Doskonale pamiętam przypadek Piotra W., co prawda z południa Polski, ale również absolwenta historii ze specjalnością nauczycielską, który prawie dwa lata kombinował zwolnienie ze szkoły.
A wszystko po to, by móc zacząć pracować na etacie w pewnej studenckiej spółdzielni pracy z siedzibą w Chorzowie.
Tymczasem spółdzielnię Świetlik zakładają w czerwcu 1983 roku i Tusk z miejsca staje się jej pracownikiem.
Podnoszenie teraz, że był obserwowany przez SB to tylko próba zrobienia czegoś na kształt hagiografii.
Bo tak naprawdę nie wiadomo, czy obserwacji tej (jeśli kiedykolwiek była…) nie zawdzięczał pracy w ww. spółdzielni, gdzie zarobki czasem były nawet wyższe od tych daleko za Odrą…
Tak więc mamy poważny dylemat. 24 - letni Tusk (tyle miał w czasie wprowadzenia stanu wojennego) jakimś cudem unika wojska.
A przecież jako absolwent wyższej uczelni winien trafić do odpowiedniej SPR (tzw. Szkoła Podchorążych Rezerwy) rozsianych po całej Polsce.
Jeśli nawet był zamieszany w działalność niezależną (oficjalne hagiografie podają, że współredagował dodatek do partyjnego Dziennika Bałtyckiego) to przecież takich jak on po 13 grudnia 1981 roku można było znaleźć w Polsce co najmniej kilkaset tysięcy.
I zdecydowana większość z nich (internowano ok. 10 tysięcy przez cały okres stanu wojennego) pracowała.
Ja wiem, jak to dzisiaj brzmi, ale w PRL-u nie wolno było pozostawać bez pracy dłużej niż kwartał. 26 października 1982 r. tzw. Sejm PRL uchwalił ustawę o postępowaniu wobec osób uchylających się od pracy (Dz. U. z 1982 nr 35 poz. 229).
Za brak zatrudnienia można było na jej podstawie trafić na 3 miesiące do aresztu, ale już w przypadku recydywy – na 2 lata.
Kiedy więc człowiek poskłada sobie to wszystko do kupy zaczyna coraz poważniej zastanawiać się, jakim cudem Tusk nie trafił do wojska a przede wszystkim dlaczego nie uczył w szkole?
Wszak jego praca w Spółdzielni Świetlik stawiała go wśród 0,3-1% najlepiej zarabiających w kraju Polaków!
Jest zatem wysoko prawdopodobne, dosłownie na granicy pewności, że aby odkryć tajemnicę powyższego należałoby sięgnąć do książeczki wojskowej pana premiera.
Urodzonym w latach 1980-tych i później przypominam, że w PRL był to dokument ważniejszy od dowodu osobistego.
A pośród wielu informacji widniała ta najważniejsza – kategoria zdrowia.
I tak A oznaczało pełną zdolność do służby wojskowej, B - czasową niezdolność, D - niezdolność w czasie pokoju oraz E – całkowitą i trwałą niezdolność również podczas wojny.
Jako że w wojnę mało kto wierzył, nadto kategoria E powodowała pewne komplikacje w życiu cywilnym, wielu młodych mężczyzn starało się o D.
Ale to oznaczałoby, ze młody Donald do wojska by nie trafił, ale nic nie chroniłoby go przed nakazem pracy i uczeniem historii (a także innych przedmiotów, bowiem PRL cierpiał na chroniczny brak nauczycieli) w jakiejś około trójmiejskiej podstawówce.
Tymczasem bez przeszkód trafił do Spółdzielni. I jak wynikałoby z publikacji nie miał problemów z pracą na wysokościach. Zatem fizycznie był zdrowy…
Przeskoczmy do czasów współczesnych.
Brak jest informacji, by Tusk miał dostęp do tajnych materiałów (za ChatGPT).
Przypominam, że taki dostęp nie jest automatycznie związany z funkcją premiera, ale wymaga przejścia stosownej procedury i przyznania odpowiednich uprawnień.
Myślę, że w tej materii powinni oficjalnie wypowiedzieć się szefowie ABW i przedstawić poświadczenie bezpieczeństwa Donalda Tuska, jeśli rzecz jasna takie istnieje.
Tymczasem wyborcy coraz wyraźniej widzą niespotykaną wręcz łatwość wygłaszania łgarstw przez obecnego Premiera.
Pamiętać jednak należy, że łgarstwa te istnieją obiektywnie.
Liczne wystąpienia Tuska jeszcze przed zawiązaniem kompromitacji 13 grudnia a nawet w trakcie sprawowania urzędu świadczą o innym zjawisku.
Donald nie kłamie. On po prostu w taki sposób… pojmuje rzeczywistość.
Wydawało się jednak, że czasy szaleńców obdarzonych władzą to już przeszłość – Kaligula, Neron, Karol VI Szalony, Jerzy III Hanowerski…
W XX wieku próbowano w miarę udanie przypisywać znamiona choroby psychicznej wielkim dyktatorom – od Lenina/Stalina przez Hitlera aż do Mao Zedonga. To jednak nie oznacza, że nie było świrów na czele innych, mniejszych krajów. Ale za względu na lokalne znaczenie nikt się nimi nie zajmował.
Bardziej jasna wydaje się sprawa psychopatii.
Nieodzowny jak się już coraz częściej wydaje ChatGPT wśród objawów psychopatycznych polityków wymienia m. in.:
- bardzo dobre pierwsze wrażenie;
- swoboda w kłamstwie, brak stresu przy sprzecznościach;
- mówienie tego, co chce usłyszeć aktualny odbiorca, co oznacza, że równym grupom społecznym może mówić różne rzeczy!
- zasady obowiązują wyłącznie innych;
- moralność zmienia się wraz z interesem (vide: demokracja walcząca!);
- koncentracja władzy i osłabienie kontroli.
To chyba najważniejsze; co gorsza, wszystkie pasują do… Donalda.
Nie da się jednak wykluczyć, że ww. objawy są wynikiem choroby psychicznej.
Za takim wnioskiem przemawiają wyraźne urojenia ksobne („mnie w Europie nikt nie ogra” – bodaj najsłynniejsze).
Dlatego żądam ujawnienia kategorii zdrowia młodego Donalda Tuska.
Oraz przyczyn, dla których ominął go nakaz pracy.
Myślę, że nie tylko ja chciałbym usłyszeć odpowiedź.
17.12 2025
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 143 odsłony


