Więzienie w Polsce. Izolatka. Kot.

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog

Miałem jechać do pobliskiej miejscowości do szpitala, na badania lekarskie. Nie pojechałem.
Po przyjeździe do więzienia widziałem parę osób przebywających w izolatce lekarskiej. Zachorowali na ospę. Widać było ich tylko w oknie tej izolatki.
Wspominam o tym nie bez celu. Po przyjeździe zostałem zaopatrzony w komplet pościeli. Między innymi w koce. Niby czyste, ale mi wydawało się, że nie. Wyglądały obrzydliwie, były sztywne i poplamione. Ale co robić? Było chłodno więc je chcąc nie chcąc używałem. I zachorowałem. Na półpaśca.
Dużo czasu minęło zanim go zdiagnozowano. Dla więziennego konowała było to za trudne. Leczył mnie jakimiś tabletkami na ból głowy. Dopiero gdy jechałem na badania do szpitala sprawa się wyjaśniła. Postawiono warunek, że muszę być wpierw wyleczony by móc mi zrobić te badania.
Na początku tą informacją byłem zmartwiony. Nie jest tak łatwo przecież przystosować się do panujących warunków. Gdy mi się to wreszcie udało, poznałem ludzi, miałem już wyrobioną jakąś tam opinię to musiałem zaczynać wszystko od początku.
Izolatka mi się spodobała. Czyste pomieszczenie w którym byłem sam i nikt mi nie zawracał zbytnio głowy. Nie musiałem nawet wstawać na apel. Bo choroba zaraźliwa. W takim miejscu to niespodziewany raj. Może wydać się to dziwnym, ale cieszyłem się z tej choroby.
Izolatka była na parterze tego samego budynku co lekarskie gabinety przyjęć. Oprócz mojego było tam też kilka innych pomieszczeń. Przebywali w nich chorzy z chorobami nie zaraźliwymi. Na zewnątrz teren odgradzała siatka. Parę metrów dalej było już zwykłe więzienie. Ponieważ dorobiłem się paru kumpli, często stali przy tej siatce i ze mną rozmawiali. Przynieśli mi też parę niezbędnych rzeczy jak herbata, szklanka czy grzałka.
Jedzenie nam donoszono oddzielnie z kuchni. Było trochę lepsze niż to standardowe.
Nawiązując do jedzenia. Najgorsze jest to, że w więzieniu posiłki są monotonne. W poniedziałek jest to, we wtorek to. I tak na okrągło. Do końca wyroku. Już to samo w sobie może być dotkliwą karą. Miałem na wolności parę swoich ulubionych posiłków. Tu mi niektóre obrzydzili na wieczność. Całe szczęście, że siedziałem tak krótko. A mówi się, że w Polsce nie ma kary śmierci.
Był człowiek, który nam te posiłki przynosił z kuchni. W wielkich termosach. Młody, sympatyczny, milczący. Na zewnątrz był zawodowym fotografem. W więzieniu był sławny ponieważ siedział za kradzież ponad 16 mln. zł. Szczegółów nie znam. Co jakiś czas przychodzili do więzienia reporterzy z nadzieją, że z nimi porozmawia. Ale nie chciał.
Paru rzeczy w tej sprawie nie rozumiałem, lecz nie chciałem się pytać. Zapewne bym tych odpowiedzi nawet nie dostał. Np. jak to możliwe, że udało mu się ukraść tyle pieniędzy i otrzymał tak relatywnie niską karę (jeśli dobrze pamiętam 2 lata i 200 000zł. grzywny). Byłem niemal pewny, że był tylko figurantem, a ktoś inny zgarnął prawie całą tą kasę. Na pewno otrzymał jakąś tam forsę, ale nie 16 mln. Poza tym trudno takie pieniądze ukryć. A te jakby zapadły się pod ziemię. Zniknęły. No i ten niski wyrok. Prawie taki jak mój. Tylko całkiem inna ranga przewinienia.
W więzieniu była masa kotów. Małych i dużych. Niektóre kalekie, z poprzetrącanymi kręgosłupami. To wskutek przygniecenia przez metalowe drzwi cel. Nie należę do ich wielbicieli. Wolę psy. Ale niekiedy ich zachowaniem byłem nico zdziwiony, bo bardziej były psie niż kocie. Np. widziałem kota, który szedł przy nodze swojego pana i rzucał się na ludzi jeśli został przez niego naszczutych.
Koty stanowiły swoisty pejzaż nie tylko w polskich więzieniach. W niemieckich też ich było pełno. Niektórzy więźniowie opiekowali się takimi kotami od małego. Wychodząc pisali do dyrektora ZK prośbę w której prosili go o pozwolenie na zabranie swojego pupila z sobą.
Szefem wszystkich kotów był pewien olbrzymi kocur. Nie raz obserwowałem jak roztacza władzę nad pozostałymi kotami. Ludzi starał się unikać. Nie zbliżał się do nikogo. Uciekał.
Kiedyś stałem w oknie swojej izolatki. Był piękny, słoneczny dzień. Zobaczyłem tego kocura jak paraduje parę metrów ode mnie. Powiedziałem do niego coś takiego:
- Choć tu kotku do mnie. Tak mi się nudzi.
Kot się zatrzymał i spojrzał na mnie swoimi przenikliwymi oczyma. Chwilę jakby się nad czymś zastanawiał, potem się cofnął i wskoczył na moje okno. Usiadł na wysokości twarzy. Znowu mi się długo poprzyglądał. Następnie wskoczył do izolatki i dokładnie ją obejrzał. Po czym znowu wskoczył na parapet okna. I znowu na mnie spojrzał. Tak jakoś głęboko w moje oczy, że aż zrobiło mi się nieswojo. I zimno chociaż dzień był upalny. Powiedziałem:
- Idź już tam gdzie miałeś iść.
I poszedł.
W izolatce byłem parę miesięcy.

Brak głosów