Terrorysta.
Piszę to nie tylko dlatego, że historia, którą chcę opowiedzieć może być interesująca. Myślę, że temat będzie się uzupełniał z następnym, poruszonym przeze mnie.
Ojciec był kierownikiem sklepu "żelaznego" w średniej wielkości mieście. Miał 53 lata. Palił papierosy jak lokomotywa. Chorował, może przez to, na wrzody na żołądku. Na początku roku 1978 poczuł się na tyle źle, że przyjechało pogotowie i go zabrało.
Operowali go. Zabieg był rutynowy i na tyle nieskomplikowany, że do pracy miał powrócić po kilku dniach. Wziął z sobą do szpitala część faktur z pracy. Myślał, że będzie tam miał czas by je wypełnić.
Tu należy się chociażby wzmianka o szpitalu do którego trafił. Bałagan w nim panujący był przeogromny. Nie ma słowa przesady w tym jak powiem, że to była najzwyklejsza rzeźnia. Wszyscy ludzie jakich tam napotkałem jako pacjentów, nie przeżyli. Nie było tak lekkiego schorzenia, które by rokowało przeżyciem. Kto tam trafił kończył szybko w trumnie.
Pamiętam pewnego człowieka. Przyjechał do córki. Źle się poczuł. Akurat przechodził obok tego szpitala. Wstąpił na chwilę, która przemieniła się w wieczność. Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Był to bardzo interesujący człowiek. Bohater. Co prawda tylko Al., ale wtedy to nie miało znaczenia. Legendarny dowódca jednego z oddziałów partyzantki. Bodaj na Kielecczyźnie. Miałem 16 lat. Interesowałem się historią. Byłem bardzo przejęty tym, że poznałem osobiście człowieka, którego znałem z kart książek. Z wypiekami na twarzy słuchałem tego co mówił. Pokazywał mi legitymację, która uprawniała go do korzystania z rządowych klinik. Chwalił się jakimś pismem od samego Gierka.
Przyszło dwóch lekarzy. Zaczęli go uciskać w okolicy brzucha. Pytali czy boli? Nie mieli sprecyzowanego zdania i jednoznacznej opinii co mu dolega. Na koniec jednak doszli do wspólnego konsensusu:
- Otworzymy i zobaczymy.
Tak też zrobili. Nie wiem co znaleźli. Po operacji pacjent pożył jeszcze dwa dni. Przeżył okupację lecz nie spotkanie z naszą służbą zdrowia. Czyli od lat trzymamy równy poziom.
Ale miałem mówić o swoim ojcu. Nie wiem co się wydarzyło, nie jestem lekarzem. Może gadam całkowite bzdury, moja relacja opiera się prawie całkowicie na pogłoskach.
No więc mówiło się, że pielęgniarki pomyliły grupę krwi. Od tego powstał jakiś skrzep na mózgu. Ten skrzep był już faktem bezspornym. Ojciec zaczął się zachowywać dokładnie tak jakby był mocno upojony alkoholem. Ja, siostry i mama trzymaliśmy na zmianę przy nim dyżur. Na okrągło. Całą dobę.
Była moja kolej. Późna noc. Światło się paliło tylko na korytarzu. W pokoju w którym leżał mój ojciec panował półmrok. Nagle się obudził. Spojrzał przytomnie na mnie:
- Marian?
- Tak tato.
- Kogo tu położono obok mnie?
- Nikogo.
- A to dziecko?
Wskazał na kołdrę na swoim łóżku.
- Nikogo tam nie ma.
Chociaż rzeczywiście nikogo tam nie było, zaczął mi się udzielać nastrój miejsca i chwili. Poczułem jak mi drętwieje skóra na głowie i jakby podnoszą włosy ze strachu.
- Słuchaj, musimy się pożegnać. Bo już przyszli po mnie.
- Kto przyszedł?
- Jak to kto? Nie widzisz?
- Nikogo tu nie ma.
- Co ty gadasz?
I zaczął mnie przedstawiać osobom, których tam nie było. Robił to tak naturalnie i sugestywnie, że udało mu się przerazić mnie do końca.
W panice opuściłem szpital. Udałem się na najbliższy postój taxi i taksówką wróciłem do domu. Mama niezbyt była zadowolona, ze opuściłem swój posterunek i zostawiłem ojca samego. Na nic zdały się moje tłumaczenia.
Wczesnym rankiem przyszedł telegram ze szpitala: ojciec nie żyje. Myśleliśmy z początku, ze to pomyłka. Pośpieszyli się z tym telegramem. Przecież jeszcze niedawno żył. Niestety, pomyłki nie było. Udaliśmy się z mamą do szpitala. Ojca już tam nie było. Zabrali go na sekcję zwłok.
Obok szpitala były baraki. Tam robiono sekcje. Mama czekała, ja szukałem chodząc po tych budynkach. Miałem nadzieję znaleźć kogoś kto udzieliłby mi informacji. Nikogo takiego nie znalazłem. Znalazłem za to ojca.
Pomieszczenie było niewielkie i obskurne. Nagie zwłoki leżały niedbale rzucone. Jedne na drugich. Niewielka góra. Mój ojciec był na stole. Jakiś gość w strasznie zaplamionym fartuchu wyciągał mu właśnie mózg. Coś do mnie mówił, lecz nie wiem co. Stałem tam nieruchomo, lecz w tym momencie dojrzała we mnie decyzja. Muszę to jak najprędzej roz…lić.
Potem przyjechała rodzina, był pogrzeb itd. Mało pamiętam. Decyzji w sprawie szpitala nie zmieniłem.
Była właśnie zima. Chyba sroga bo przyjechali saperzy, by kruszyć lód na rzece. Udało mi się im ukraść parę kostek trotylu. Powinno wystarczyć.
Nie miałem pojęcia jak go zdetonować. Nie było wtedy internetu więc nie miałem gdzie zdobyć potrzebnych mi informacji. Wypytywałem znajomych, którzy byli już w wojsku. W ciągu paru miesięcy zebrałem wystarczająco dużo informacji by móc zostać pierwszym polskim terrorystą. Wydawało się, że nic nie jest w stanie mnie zawrócić z raz obranej drogi.
Ale przez kilka miesięcy wiele może się zmienić. I się zmieniło. Zmarł na raka ówczesny szef szpitala. Stary szpital zamknięto i przeniesiono w inne miejsce, do nowoczesnego, dużego budynku. Zmieniła się też reputacja nowego szpitala. Przeważały pozytywne opinie.
Zostawiłem więc to miejsce w spokoju: może i byłbym terrorystą, ale nie fanatykiem. C.d.n…
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2064 odsłony
Komentarze
Szczeka mi opadła...
4 Listopada, 2012 - 14:14
Czekam na c.d.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
czekam na ciąg dalszy....
4 Listopada, 2012 - 15:14
gość z drogi
pozdrowienia z 10
gość z drogi