SIEKIERNICY Z GNOJNA I KOHYLNA RĄBALI O ŚWICIE
Przyszli Ruskie, już było po wojnie. W mieście Włodzimierz Wołyński spotkał mnie znajomy Ukrainiec Jan Grzybowski z Taratku Kohyleńskiego. Zaprosił mnie do swego domu w mieście. Z tego co mówił rozumiałam, że jego żona oślepła, córka Wierka pracowała we wsi Werba w gminie, a on sam uciekł do miasta z kolonii Teresin. Potem zaczął opowiadać, jak on sam, jego syn Mikołaj Grzybowski i inni Ukraińcy, których nazwisk jednak już nie pamiętam, jak mordowali moich rodziców, rodzeństwo i innych Polaków na Teresinie. Opowiadał mi to wszystko, młodej bardzo wówczas dziewczynie. Mówił mi twarzą w twarz tak: „Byliśmy pijani, mieliśmy broń oraz siekiery i widły, strzelaliśmy tylko jeśli ktoś uciekał. Gdy przyszliśmy pod dom Sobolewskich, pod twój dom stukaliśmy, by nam otworzono drzwi. Otworzył twój ojciec, miał na rękach twego małego braciszka. Z miejsca zaczeliśmy bić twego ojca i zmusiliśmy go, by szedł z nami do miejsca, gdzie była studnia Krakowiaka. Po drodze ojciec twój był bity, a potem żywcem jeszcze wrzucony do tej studni. Młodszą twoją siostrę wywlekli z domu za nogi i ręce w stronę ogródka, tam odrąbali jej ręce i nogi i tam właśnie skonała w wielkich mękach. Mamę twoją także bili i gnali również do ogródka, tam ją zamordowali, a strasznie krzyczała. Witola rąbnęli siekierą w głowę jeszcze w chacie.”
Bandzior był bez skrupułów, jak mógł mnie tyle naopowiadać, jak miał sumienie, był przecież naszym sąsiadem. Mówił mi wtedy ponadto, że z innymi mordowali także Polaków na Tartaku Kohyleńskim. Dał mi nawet o dziwo zdjęcie mego stryja z Tartaku, może męczyło go sumienie. Może chciał coś dla mnie i dla naszej rodziny zrobić, jakoś zadośćuczynić, skoro Boża Opatrzność, taką możliwość jeszcze mu wyświadczyła. Nie wiem, tego się już zapewne nie dowiem. W każym razie mam pamiątkę, bo stryj z całą rodziną zginęli i dzieci, wszyscy było ich razem siedem osób. Podobnie zresztą Polak o nazwisku Czamara z rodziną, wszyscy zginęli, tylko syn ocalał, bo był w tym czasie w Niemczech na przymusowych robotach. Pomordowani zostali także wszyscy z rodziny polskiej Wesołowskich, tylko matka z córką ocalały z tej rzezi.
W czasopiśmie „Głos Wągrowiecki” 4 sierpnia 2011 r. ukazał się b. cenny artykuł p.t: „Rzeź w komisariacie Ukraina”, w którym opisane zostały losy pani Leokadii Miedzianowskiej z d. Buczkowskiej. To właśnie ta sama Leokadia, która razem z Wiktoria Sobolewską, ukryły się na strychu domu i tak cudem ocalały z rzezi na Teresinie. W artykule tym czytamy: „[...] Leokadia Miedzianowska z d. Buczkowska urodziła się w 1933 r. w Kiełczewicach na Lubelszczyźnie. Cztery lata później rodzice sprzedali ziemię nad Bystrzycą i przenieśli się na Wołyń, do Teresina. Była to duża kolonia polska, zamieszkała przez ok. 300 Polaków i kilka rodzin ukraińskich. Powstała z parcelacji majątku księcia Zdzisława Lubomirskiego, działacza społecznego, prezydenta Warszawy w czasie I wojny światowej, oraz inicjatora ogłoszenia niepodległości Polski.
Sielankę w Teresinie zburzył wybuch II wojny światowej. 17 września 1939 r. tę wołyńską miejscowość włączono do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, a po ataku w 1941 r. Niemiec na ZSRR ustanowiono na terenach tych komisariat III Rzeszy ‘Ukraina’. Polacy znaleźli się wówczas w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Kulminacyjnym punktem tego okresu okazał się rok 1943. Już na przełomie lutego i marca dochodziło w okolicy do zabójstw na tle narodowościowym. Początkowo ginęli nauczyciele, leśniczy. Kiedy jednak zaczęły znikać z map całe polskie kolonie i wioski, Polaków zaczął ogarniać paniczny strach. Ojciec Leokadii wybudował w okolicy schron, do którego wejście przysłaniał konar drzewa. Kryjówkami były też pomieszczenia gospodarcze, a w późniejszym okresie zboże. Względny spokój, jaki dali Ukraińcy Polakom w sierpniu, aby mogli dokończyć żniwa, uśpił czujność w rodzinie Buczkowskich.
Była sobota 28 sierpnia 1943 r. Leokadia z Wiktorią Sobolewską, koleżanką z sąsiedztwa, babcią ze strony ojca oraz siostrami Olesią, która miała wówczas 17 lat i nieco młodszą Genią, postanowiły wyspać się w normalnych warunkach w domu (ze względów bezpieczeństwa bardzo często całe rodziny nocami ukrywały się poza domem - przyp. autora). Śpiących obudziło nad ranem 29 sierpnia, ujadanie psów. Jak się później okazało, podzieleni na grupy ukraińscy chłopi z Kohylna i Gnojna, uzbrojeni w kosy, siekiery, widły i inne narzędzia zbrodni, wspólnie z upowcami okrążyli kolonię i wdzierali się do poszczególnych domostw.
Ojciec Leokadii, Jan Buczkowski, z sąsiadami Sebastianami, przebywali w schronie. Matka Elżbieta z d. Marcówna, miała kryjówkę w stodole. Cała reszta rodziny znalazła się niestety w pułapce, chowając się instynktownie na poddaszu domu. Leosia z koleżanką cudem uniknęły śmierci. Przykryły się sianem i zostały przeoczone. Dwie starsze siostry i babcię zrzucono z poddasza, bestialsko zamordowano i zakopano na podwórzu lekko przykrywając ziemią. Przerażony ojciec Leokadii uciekał polami i dotarł do oddalonego o niecałe 15 km Włodzimierza, gdzie znalazł schronienie u znajomych. Przekonany był, że nikt z jego rodziny nie przeżył. Matka z kolei widziała, co dzieje się z jej dziećmi, ale strach tak ją sparaliżował, że nie potrafiła wydać z siebie ani słowa, choć wydawało się jej, że krzyczy, aby darowali im życie. Przez tydzień chowała się jeszcze w swojej kryjówce, jednak nie odważyła się odkopać przysypanych ziemią ciał, by sprawdzić ile osób zamordowano. W końcu udała się do zaufanego ukraińskiego sołtysa Środy, który wozem przemycił ją do Włodzimierza. Tam ks. Stanisław Kobyłecki, proboszcz parafii farnej, organizował opiekę dla ofiar rzezi. Nieoczekiwanie odnalazła tam swojego męża. Jeszcze większe szczęście spotkało ją, kiedy okazało się, że żyje również najmłodsza córeczka Leosia.
Leokadia ukrywała się długo na strychu ze swoją koleżanką, nie wiedziała, że matka przeżyła i przebywała cały czas w swojej kryjówce w stodole tuż obok. Postanowiła jednak opuścić poddasze i udać się ze swoją nieco starszą koleżanką do jej rodzinnego domu. Okazało się, że przeżył tam tylko jej brat i ciotka, która skryła się w dole od kartofli. W czwórkę postanowili dotrzeć do Włodzimierza. Szli pieszo polami, łąkami, lasami, uważając, aby nikt ich nie zauważył. W końcu dotarli do celu. Trud podróży wynagrodziła Leosi niespodziewana wiadomość o ocalonych rodzicach.
Rodzina Buczkowskich postanowiła wrócić do Kiełczewic na Lubelszczyznę, gdzie mieszkała babcia Leokadii od strony matki. Niestety, nie było to takie proste. Lubelszczyzna znajdowała się już w granicach Generalnego Gubernatorstwa, a oba terytoria dzieliła rzeka Bug. Postanowili jednak zaryzykować. Opłacili nielegalny przerzut, przepłynęli tratwą Bug i dotarli w końcu do Kiełczewic. Zamieszkali w pobliskiej Borkowiźnie, dzieląc przez jakiś czas mieszkanie z rodziną Kassaków. Razem mieszkali też kilka dni wspólnie w Rąbczynie, po tym jak okazało się, że po przebyciu setek kilometrów gospodarstwo w okolicach Wągrowca, które mieli zasiedlić, było już zamieszkałe. Ostatecznie, po opłaceniu odstępnego, osiedli na poniemieckim gospodarstwie w Kobylcu. Tam Leokadia wychowała siedmioro swoich dzieci, trzech synów i cztery córki. [...].”
Patrzyłam na płomień tej świecy, a ból rodzierał me serce
Moje świadectwo zbliża się powoli do końca, starałam się jak najlepiej skreślić obraz tamtych dni, tamtych wołyńskich przeżyć, choć nie było to dla mnie łatwe. Jest to zatem opis przeżyć, niejako życiorys w wielkim skrócie. Szkoda tylko, że tyle lat upłynęło i coraz mniej, już wśród nas świadków z tamtych dni. Ludzie starsi więcej pamiętali, ale niestety czas ucieka, wieczność czeka i wielu odeszło już na tamtą stronę rzeki życia.
W 1987 r. wraz z moją koleżanką Ireną Bujan z d. Turzyńska, postanowiłyśmy wybrać się na Wołyń. Irena również pochodziła z Kresów z Wołynia, mieszkali całkiem niedaleko od nas. Ponieważ miała też siostrę Danutę w Mińsku na Białorusi, prosiłyśmy ją, a ona wyrobiła nam zaproszenia, bo były na tamten czas potrzebne. Na te właśnie zaproszenia, my pojechałyśmy do Mińska, a potem syn Danuty zawiózł nas na Wołyń. Pojechałyśmy do Kohylna, ponieważ bardzo chciałam zobaczyć, raz jeszcze naszą kolonię Teresin. Chciałam odnaleźć tam miejsce spoczynku moich ukochanych rodziców i rodzeństwa. W Kohylnie udało mi się odnaleźć, stareńką już Polkę o imieniu Bronisława, byłam u niej w domu. Zanim doszło do rzezi, także mieszkała na naszym Teresinie. Potem wyszła za mąż za Ukraińca i tak już została na sowieckiej Ukrainie. Bronia opowiadała mi, że ją też chcieli zabić bandyci, została uderzona młotkiem w głowę i upadła na płot. Boża Opatrzność sprawiła jednak, że uderzenie to nie okazało się śmiertelne i tak przeżyła banderowską rzeź w roku 1943. Opowiadała mi żywo, że znała moich rodziców i Topolanków dobrze pamiętała. Wspominała nawet, jak to Blejczak Leon ożenił się z Kazimierą Topolanek, a to był jej brat przybrany.
Byłam z Bronią w Teresinie, gdy tam przyjechałyśmy zobaczyłam duży las i nie było ani śladu po naszej kolonii. Miałam nadzieję, że może natrafię na ślady po naszym rodzinnym domu, ale tylko duże drzewa, tak że znaku nie ma, że tu była kiedyś piękna, duża polska kolonia, pachnąca kwiatami. Zrozumiałam nie bez bólu serca, że nie ma mowy, bym odnalazła choćby drogę wiodącą przez Teresin na Oseredek, czy z Teresina na Włodzimierz Wołyński. A w swoim czasie, była to droga dość szeroka. Zapaliłam zatem tam lampki, ot tak w krzakach, bo więcej zrobić się po prostu nie dało. Patrzyłam na płomień tej świecy, a ból rodzierał me serce, gdzieś tu pośród tych drzew i krzewów, pozostała najdroższa mi cząstka, a ja jestem tak blisko i nie mogę Ich znaleźć. Myślałam sobie: „Mój Boże tak wiele przeżyłam i to przeżyję, choć niełatwo mi stąd i dziś odchodzić, może nawet trudniej, niż za tym pierwszym, a może nawet i tym drugim razem.”
Bronia chętnie dzieliła się swoimi przeżyciami, a miała swój niemały Krzyż w życiu. Z mężem który już odszedł do domu Ojca, ma troje dorosłych dzieci, byłam u nich, ale to już zupełnie inne pokolenie. Rzeź na Teresinie i w całej okolicy, odcisnęła swoiste piętno na sercu Broni, pozostawiając z biegiem czasu i ślady na twarzy. A było tak, że ledwie odżyła nieco od banderowskiej dziczy, a już na przesłuchania wzywali ją ubeki. Chcieli wiedzieć, kto z miejscowych mordował Polaków, Żydów i sowieckich żołnierzy. I choć niektórych bandziorów rzeczywiście aresztowali, to ona jednak nie chciała mówić, bo się po prostu bała zemsty.
Chciała żyć, ale byli jednak tacy śmiałkowie, co mówili i niejednego bandziora powieźli na Sybir. Zresztą dużo bandziorów uciekło na zachód Polski, na Ziemie Odzyskane. Uciekł także z Tartaku Kohyleńskiego syn Grzybowskiego Mikołaj i mieszkał sobie spokojnie przez wiele lat w okolicach Jeleniej Góry. A nikt nie wiedział z naszych, że to podły zbrodniarz, którego ręce skalane są niewinną krwią mojej rodziny i nie tylko. Ten bandzior ośmielił się nawet odwiedzić, już po wojnie Jankę Topolanek i Bronka Topolanek, ale oni także nie wiedzieli, że Mikołaj wraz z własnym ojcem mordowali Polaków na Teresinie. Naturalnie on sam słowiem o tym nie wspomniał, może nawet chciał ustalić, czy ludzie coś się zwiedzieli na temat jego niechlubnej przeszłości. Dopiero gdy byłam u nich na urlopie, dopiero im powiedziałam, co jego własny ojciec mówił mi jeszcze we Włodzimierzu Wołyńskim. Mianowicie jak to z synem Mikołajem i innymi Ukraińcami, rąbali siekierami mieszkańców naszej kolonii, jak zabijali bez żadnej litości. Gdy im to wyjawiłam, byli zszkowani. Na koniec dodam jeszcze, że byłam także we Włodzimierzu Wołyńskim, ale tak dużo się tam zmieniło. [fragment wspomnień Wiktorii Baumgart z d. Sobolewska z kolonii Teresin na Wołyniu, wysłuchanych, spisanych i opracowanych przez S. T. Roch]
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 5402 odsłony
Komentarze
Jedna w Boha Korolowa mołyt sia za namy...
29 Maja, 2017 - 22:20
” Pamięć Jedwabnego, niepamięć Wołynia. „O setkach straszliwych zbrodni na Polakach na świecie nie wie prawie nikt”.
Cyt. „O jednej straszliwej zbrodni w Jedwabnem wie cały świat. O straszliwej rzezi Polaków na Wołyniu, o tysiącach dokonanych na nich potwornych zbrodni wie na świecie mało kto, a i w Polsce też niewielu. Dziś, 11 lipca, wszystkie serwisy informacyjne zaczynają się od przypomnienia o Jedwabnem. Pan Prezydent kolejny raz przeprosił za polskich zbrodniarzy i w imieniu narodu poprosił o wybaczenie. Jedwabne zna dziś cały świat, jako symbol dokonanego polskimi rękami Holocaustu. Pan Prezydent Komorowski jeszcze wzmocnił ten przekaz, czyniąc odpowiedzialnymi nie pojedynczych kryminalnych zbrodniarzy, ale cały naród polski, który zdaniem Pana Prezydenta też bywał współsprawcą zbrodni. (…) Ale litewscy nacjonaliści zamordowali sto tysięcy Żydów ( a także Polaków i Rosjan) w Lesie Ponarskim koło Wilna. Nie słyszałem przeprosin litewskiego prezydenta, słyszę raczej potępienia pod adresem Armii Krajowej, która walczyła z litewskimi mordercami. Ukraińscy nacjonaliści, zanim jeszcze zaczęli rzeź Polaków – mordowali Żydów tysiącami we Lwowie i w innych miastach Małopolski wschodniej. Dziesiątki takich Jedwabnych urządzili i to nie na zasadzie pospolitego ruszenia czerni, ale w ramach działalności ich kolaborujących z Niemcami organizacji wojskowych. Może coś przeoczyłem, ale nie słyszałem przeprosin prezydenta Ukrainy. (……) Proponuje ,żeby Pan Prezydent Komorowski przeprosił jeszcze raz Ukraińców za Wołyń, Wszak przeprosin nigdy za wiele.”
~ Janusz Wojciechowski
http://ksi.kresy.info.pl/pdf/numer02.pdf
PS
Wo Imia Ojca i Syna
To nasza mołytwa
Jako Trójca, tak jedyna,
Polszcza, Ruś i Łytwa.
Jedna w Boha Korolowa
Mołyt sia za namy
Z Czenstochowy, Poczajewa
I z nad Ostroj Bramy”.
~ Dobrze znana na Kresach modlitwa, wiersz ukraińskiego poety ze Lwowa Platona Kosteckiego, mówiącego o sobie nie bez dumy: gente rutenus natione Polonus, piszącego po ukraińsku, ale alfabetem łacińskim. KSI, 02/2011
casium
Tak pomyśleli bandery i pobłądzili!
30 Maja, 2017 - 21:21
Dziękuję ccassiumm7 za ten piękny i jednoznaczny wpis, który drobnymi zgłoskami zapisuje chwalebne karty Męczenników Wołynia i Kresów. Polacy mogą być dumni z wołyńskiej karty, zapisanej nieopisanym cierpieniem swoich rodaków, zamęczonych w bestiałski sposób przez zbrodniarzy z OUN-UPA. Wielkość tej ofiary poraża rozmiarami oraz gwałtowonością, a to naturalnie obciąża ogromnie ukraińskich nacjinalistów, jako bezpośrednich sprawców i piekło samo w sobie, gdyż obnaża znaną już b. dobrze prawdę o tamtych krwawych nocach, rzeziach, o tamtym ludobójstwie. Po temu od dzesiątków lat zarówno Ukraińcy, ich wszelkiej maści wspólnicy, jak i inni przestępcy, w tym komuniści robili dosłownie wszystko, by prawdę o tym ludobójstwie ukryć, a przy tym możliwie zakłamać. Liczyli poważnie że z każdym dziesiątkiem lat liczba naocznych świadków, będzie maleć, ludzka pamięć słabnąć i w końcu najdejdą takie dni, kiedy ludzie zaczną z początku powątpiewać, a potem zupełnie już zapomną, boć przecież trzeba nam się pojednać i właściwie to ktoby takie okrutne rzeczy chciał tam jeszcze wspominać. Tak pomyśleli i pobłądzili!
W jakimś sensie ich haniebne zachowanie było naturalne, gdyż po wymordowaniu Polaków cel rezunów został w pełni osiągnięty, należało zadbać tylko o zatuszowanie całej grandy. Na szczęście tym razem miarka się przebrała i polskie rodziny, świadome znaczenia wołyńskiej masakry dla przyszłych pokoleń, już dosłownie od pierwszych dni po rzeziach, zbierali informacje, podawali sobie z ust do ust, zapisywali w sercach i na papierze, to co widzieli i co przeżyli. I tak oto narodziła się piękna karta Męczęństwa Kresowian, która już na zawsze złotymi zgłoskami, wpisuje się w nasze narodowe, chwalebne dzieje. Serdecznie pozdrawiam
Sławomir Tomasz Roch
@ S. T. Roch
31 Maja, 2017 - 01:20
Bolesny temat, ale jaki ważny. To nasza tożsamość, to historia nie aż taka odległa.
Zastanawia "poprawność polityczna"? Bo jak inaczej skomentować brak zainteresowania tematem?
Blogerzy niszczą klawiatury na tematy często błahe a TU ... cisza.
Trzeba pisać, pisać, pisać - przypominać sąsiadom niegodziwości wielkie do skutku.
Mój ojciec z Tamtych stron - jedyny z rodziny Tam się urodził.
Byłam na Białorusi z misją na zlecenie "Rodziny polskiej" i... Zdzisława Winnickiego.. Wkopaliśmy krzyże na polskich grobach bo Łukaszenka ukazem kazał wyzbierać kamienie polne.... zwłaszcza te z cmentarzy polskich. W XIX/XX w. służyły za kamienie nagrobne. Byłam w Kuropatach - Zdzisław Winnicki wycenia ludobójstwo Stalina w tym ponurym uroczysku na 250 000 osób. A przemycone wówczas mundury WP (używane) służą naszym kombatantom w Grodnie do dziś!
Duże wrażenie zrobił na mnie Cmentarz Kalwaryjski w Mińsku.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Cmentarz_Kalwaryjski_w_Mi%C5%84sku#Pochowani
http://www.minsk.msz.gov.pl/pl/informacje_konsularne/mpn/info;jsessionid=9E358441001EF8FCBC942CDE8CD6840C.cmsap6p
Wypad na Ukrainę nigdy nie był mi jakoś po drodze... żałuję.
PS
...Nie można żyć bez wody
Nie można żyć bez chleba
Ale płomienia i ochłody
w duszy też szukać trzeba
I kiedy czasem odpływam
poezja jak z papieru łódka
Pamięć niech będzie wciąż żywa
dla wierszu o szczęściu i smutku... Marek Grechuta
Pozdrawiam serdecznie.
casium
Wojna i ofiary
30 Maja, 2017 - 17:52
To jest dla mnie zrozumiałe ze jak ktos napada zbrojnie na panstwo sasiednie to cierpia najwiecej na tym ludzie bezbronni,czyli cywile.Napadający wywiera w ten sposób presje na pozostałej ludnosci aby uzyskac efekt poddanstwa.To jestem w stanie zrozumiec,chociaz wojny jako takiej nie popieram bez wzgledu na okolicznosci jej powstania.Natomiast nie potrafie w zaden logiczny sposób zrozumic postepowanie ukrainców w stosunku do ludnosci polskiej zamieszkałej od lat tereny ukrainy.Przeciez to byli sasiedzi,koledzy i bardzo bliscy znajomi.Czym kierowało sie to ukrainskie bydło w postaciach ludzi dokonując tak bezsensownych i okrutnych mordów?To jest po prostu przerazające,ale mysle ze w konteksie tego nalezy rozumiec ze zadnemu ukraincowi nie mozna zaufac,ale zawsze trzymac go na dystans,pomimo tego ze w obyciu i zachowaniu sprawiał by wrazenie super przyjaciela.Oni chyba sa wieksza dzicza niz byli niemcy walczacy z polakami pod dowództwem adolfa hitlera.Zresztą nie na darmo powstała formacja SS-Galizien składająca sie w wiekszosci z ukrainskich prymitywnych bandytów.
Jeszcze zaświeci słoneczko
Z kontaktach z Ukraińcami należy zachować najwyższą ostrożność
30 Maja, 2017 - 21:17
Wiem co mówię! Przeczytałem dziesiątki rzeczowych książek i setki osobistych relacji nie tylko z dziejów krawawego XX wieku, ale jako historyk po IH UW miałem w swoim życiu szeroki wgląd w źródła i opracowania samych początków naszych relacji polsko - ruskich, polsko - kozackich i wreszcie polsko - ukraińskich. Lektura tych tekstów, choć przewołuje jako żywo przykłady naszego zgodnego współistnienia i pozytywnej współpracy także wojskowej, jednakże otwiera zarazem szeroko oczy na odrażające przakłady pogromów i rzezi, dokonywanych przez czerń kozacką na zupełnie niewinnej najczęściej ludności żydowskiej, polskiej, a nawet grecko-katolickiej. Opisy te mrożą krew w żyłach!
Jest tam coś takiego, szczególnego na wschodzie, jakiś taki przedziwny pęd, co przy sprzyjających warunkach, a te zdarzają się tam dość często (z uwagi na bliskość Rosji i Turcji), coś takiego co popycha te kozackie, hajdamckie, chłopskie, banderowskie masy do gwałtów, krazdzieży, masowych zbrodni i w końcu do nieludzkiego okrucieństwa. Naturalnie horiłka (samogonka) leje się w tych dniach krwawych strumieniami i no śpiewać też wypada, bo i jak tu kozackich, banderowskich hymnów przez zapite gardzioło nie wykrzyczeć! I zapewniam że to nie jest wcale jakaś poezyja niepoprawni, to naprawdę tam się dzieje! Po prostu hulaj dusza piekła nie ma! Pozdrawiam serdecznie Weterana Polski.
Sławomir Tomasz Roch
Wciąż pamiętam kozackie piosenki,
31 Maja, 2017 - 14:59
które musiały znać wykształcone w polskich seminariach nauczycielskich dziewczęta, idące później uczyć w utrakwistycznych szkołach. Mianowicie gdy w szkole uczyło się minimum 20 uczniów, a ich opiekunowie domagali się nauki w języku ojczystym - ukraińskim, to obowiązkiem nauczyciela/nauczycielki - głównie młodych dziewcząt - było prowadzenie nauki w dwu językach.
Moje trzy ciotki takie właśnie wykształcenie odebrały, co zresztą wywodziło się z austriackiego systemu szkolnego w Galicji.
A oto jedna z piosenek - w polskiej transkrypcji:
Oj u poły żyto
Kopytamy zbyto,
Pid biłoju berezoju
Kozaczeńka wbyto.
Oj ubyto, wbyto,
Zatjahneno w żyto,
Czerwonoju kytajkoju
Łyczeńko nakryto.
Oj jak wyjszła myła,
Hołubońka sywa,
Jak pidnjała kytajeczku,
Taj zahołosyła.
Oj wyjszła druhaja,
Ta wże ne takaja,
Jak pidnjała kytajeczku,
Taj pociłuwała.
Oj jak wyjszła tretja
Z-pid biłoji chaty:
"Buło'ż tobi, wrażyj synu,
Nas trioch ne kochaty!"
Dziwiła i smuciła mnie zawsze historia Kozaka z piosenki, a dziś myślę, że piosenka oddaje w pewnym sensie tamten "narodowy charakter". Chyba rzeczywiście, tak jak u Rosjan - panuje tam (nadal) tzw. cywilizacja turańska, która z rzeczywistą cywilizacją nie ma nic wspólnego.
Pozdrawiam serdecznie,
_________________________________________________________
Nemo me impune lacessit - nie ujdzie bezkarnie ten, kto ze mną zacznie
katarzyna.tarnawska