Magiel polityczny, choć art. 13 ciągle obowiązuje
Postępowanie dyscyplinarne wobec dr hab. Ewy Budzyńskiej zostało zawieszone do połowy marca.
31 stycznia 2020 r. Komisja Dyscyplinarna działająca na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach podjęła decyzję – posiedzenie Komisji zostało odroczone do 13 marca.
Co to oznacza?
Ano to, że do tego czasu zgodnie z obowiązującym prawem prasowym media powinny powstrzymać się z publikowaniem opinii co do rozstrzygnięcia aż do wydania orzeczenia w pierwszej instancji.
W Komentarzu do prawa prasowego (red. Grzegorz Kuczyński), która to pozycja powinna znaleźć się w biblioteczce każdego rednacza w kraju, czytamy:
Wypowiedzi w prasie nie mogą dotyczyć merytorycznego sposobu rozstrzygnięcia sprawy przez sąd, a więc kształtu, jaki winien czy też może przybrać wyrok lub postanowienie kończące postępowanie w sprawie. Ratio legis omawianego przepisu – zapobieżenie wyrażaniu "przedsądów" w prasie – oraz sposób jego redakcji, nakazuje przyjąć, że terminem "rozstrzygnięcie" ustawodawca objął jedynie orzeczenia merytoryczne, rozstrzygające sprawę co do istoty. Poza dyspozycją art. 13 ust. 1 PrPras pozostają postanowienia incydentalne, w tym dotyczące zwolnienia od kosztów sądowych, tymczasowego aresztowania oskarżonego, przymusowego doprowadzenia świadka czy wszelkie wydawane w toku postępowania zarządzenia. (…)
Niech jednak redakcja wspomnianego przepisu nie prowadzi do błędnego wniosku, że ma on zastosowanie jedynie przed sądami.
Regulacja art. 13 ust. 1 PrPras ma zastosowanie w postępowaniu cywilnym, karnym, sądowoadministacyjnym, postępowaniu przed TS, sądami wojskowymi, w sprawach nieletnich, w postępowaniu dyscyplinarnym, lustracyjnym.
(op. cit.)
Tymczasem media niezależne za nic mają powyższą regulację. Zamiast spokojnie czekać na rozstrzygnięcie Komisji dyscyplinarnej (w jej skład wchodzą również członkowie uniwersyteckiej Solidarności, studentów itp. - jest to więc gremium reprezentujące całe środowisko akademickie) dopiero po roku od incydentu zaczyna się rejwach.
Bijącą w oczy manipulacją zaś jest uporczywe nazywanie dr hab. Ewy Budzyńskiej „profesorem”, do czego nie ma ona uprawnień.
Widać to w tytułach artykułów ukazujących się w prawicowych mediach, które nie tak dawno skutecznie obalały mity o „profesorze” Władysławie Bartoszewskim, „profesorze” Janie Antonim Vincent-Rostowskim używającemu w Polsce imienia Jacek, „profesorze” Jerzym Stępniu nie mówiąc już o „magistrze” Kwaśniewskim.
Jak mają się te wypowiedzi do zadań dziennikarza określonych w art. 10 u. 1 Prawa prasowego?
Czytając „kolegów” (szczególnie „koleżanki”) dochodzę do wniosku, że koniecznie trzeba je przypomnieć.
Zadaniem dziennikarza jest służba społeczeństwu i państwu. Dziennikarz ma obowiązek działania zgodnie z etyką zawodową i zasadami współżycia społecznego, w granicach określonych przepisami prawa.
Tymczasem zamiast służby społeczeństwu mamy służenie interesom grup, środowisk a nawet swoim własnym. Pamiętać również należy, że grupy i środowiska często są ponadnarodowe lub też obce.
W tym szczególnie celują niektórzy „dziennikarza” usiłujący robieniem wrzawy medialnej wymusić określone działania władzy centralnej (konkretnie: wypłata pieniędzy z tytułu odszkodowania pomimo braku ku temu jakichkolwiek podstaw tak faktycznych jak i prawnych).
Powszechnie wiadomo też, że spora część artykułów to tzw. teksty sponsorowane, o którym to fakcie autorzy (i redaktorzy) dziwnie zapominają poinformować czytelnika.
Ostatnie wybory parlamentarne były wszak tego dowodem.
Na zakończenie raz jeszcze powtórzę mój apel z 25 stycznia:
Oddanie sprawy dr hab. Ewy Budzyńskiej pod rozstrzygnięcie Komisji Dyscyplinarnej tak naprawdę powinno otworzyć dyskusję. W Komisji zasiadają bowiem osoby reprezentujące całą społeczność akademicką.
Są studenci, doktoranci, przedstawiciele pracowników technicznych, pracowników nauki, związków zawodowych działających na uczelni.
I z całą pewnością nie są to ludzie reprezentujący tylko jedną opcję.
Chcemy czy nie musimy pogodzić się na inne postrzeganie świata reprezentowane przez jakąś część społeczeństwa. I musimy to uszanować.
Kiedy demonstrowałem na ulicy w latach 1980-tych, kiedy, bywało, udało mi się trafić zomowca kawałkiem cegły czy też zwykłą kostką brukową albo też sam oberwałem końcem pały po plecach – wiedziałem jedno. Nigdy więcej państwa, które będzie hołubiło tylko jeden światopogląd.
I to mi zostało do dzisiaj.
Katolik może i powinien przekonywać do swoich racji nie ustawą, ale własną postawą, swoimi czynami.
Z drugiej strony tak samo.
Tymczasem ultrasi z prawej strony krzyczą głośno o wprowadzeniu „prawa naturalnego” (choć 99% nie ma pojęcia, co to takiego) i zawieszeniu krzyży w każdym urzędzie i każdej sali publicznej; ci z lewej chcieliby natomiast karać nawet za cień drwiącego uśmiechu skierowanego w stronę tęczowej flagi.
I dlatego dobrze się stało, że sprawa trafiła do Komisji.
Jest szansa, że wreszcie poznamy granice konsensusu.
https://niepoprawni.pl/blog/humpty-dumpty/uniwersytet-slaski-odgrzewana-afera
To jest próba wywarcia nacisku na niezależny Organ, który powinien w ramach autonomii uczelnianej rozstrzygnąć sprawę. Jest rzeczą bezsporną, że oficjalnie skarga wpłynęła i nie może być oficjalnie wywalona do kosza. W tym zakresie rzecznik dyscyplinarny podjął właściwą decyzję, albowiem nie jest jego rolą rozstrzyganie co do orzekania o winie bądź jej braku.
Próba nacisku, często dokonywana przez ludzi, którzy wydają swoje opinie na podstawie opinii zasłyszanych wcześniej coraz bardziej przypomina magiel. Jedna pani opowiedziała drugiej pani, która powiedziała naszej znajomej pani ...
Na razie powstrzymajmy się więc z sugerowaniem „właściwego” orzeczenia. Poczekajmy na orzeczenie Komisji.
Prawdopodobnie 13 marca będzie już wiadome.
2.02 2020
Ps.: Sprawa ta ma jeszcze jeden aspekt, nie tylko moim zdaniem ważniejszy od skazania, bądź nie na karę nagany dr hab. Ewy Budzyńskiej.
Jak wiemy do JM Rektora Uniwersytetu Śląskiego wpłynęła petycja podpisana już przez ponad 33 tysiące osób. Wzywa ona władze uczelni do niezwłocznego zakończenia postępowania i przeproszenia Pani Profesor za przyłączenie się Uniwersytetu do ideologicznego ataku na jej osobę, podważenie jej naukowego i dydaktycznego dorobku.
Tymczasem postępowanie nie toczy się przed władzami uczelni, ale przed Komisją dyscyplinarną, która zgodnie z art. 278 u. 7 ustawy z dnia 20 lipca 2018 r. ( Dz.U. z 2018 r. poz. 1668) Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce
jest niezawisła i w zakresie orzekania oraz niezależna od organów władzy publicznej i organów uczelni.
Ponadto Komisja dyscyplinarna samodzielnie ustala stan faktyczny i rozstrzyga zagadnienia prawne i nie jest związana rozstrzygnięciami innych organów stosujących prawo, z wyjątkiem prawomocnego skazującego wyroku sądu oraz opinii komisji do spraw etyki w nauce PAN.
Zgodnie zaś z art. 277 u. 5 ww. ustawy Rzecznik dyscyplinarny jest związany poleceniami organu, który go powołał, w zakresie rozpoczęcia prowadzenia sprawy. Polecenia nie mogą dotyczyć czynności podejmowanych przez rzecznika w ramach prowadzonych spraw.
Jaki jest więc cel pisania do JE Rektora, chociaż zgodnie z prawem w chwili obecnej nie ma on możliwości ingerowania w postępowanie? Czy wg autorów i sygnatariuszy petycji JE Rektor powinien pojedynczo prosić „na dywanik” członków Komisji i obiecywać podwyżkę w przypadku uniewinnienia dr hab. Budzyńskiej? W przypadku odwrotnym zaś – grozić obniżką płac ze zwolnieniem włącznie, a w przypadku studenta – np. brakiem zaliczenia z WF?
Lewa strona wychwytuje tego rodzaju potknięcia i nazywa to „prawicowym bolszewizmem”. Winniśmy unikać tego typu zachowań, bowiem przynoszą o wiele więcej złego, niż dobrego.
Wzorcowym przykładem właściwego zachowania w tej konkretnej sytuacji jest skierowanie do Komisji dyscyplinarnej na Uniwersytecie Śląskim opinii amicus curiae (przyjaciel sądu) przez Komisję zakładową (uczelnianą - HD) NSZZ Solidarność. Taka forma daje gwarancję, że dotrze do właściwego adresata.
Dlaczego tą drogą nie poszli inni?
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1167 odsłon