Ipse dixit*. To właśnie jest manipulacja

Obrazek użytkownika Humpty Dumpty
Kultura

To jedna z najstarszych metod nielojalnej wobec przeciwnika (a także słuchacza) próby wygrania dyskusji. Kiedy już nie ma argumentów merytorycznych trzeba powołać się na „autorytet”.

 

Kolejny raz w ciągu ostatniego półrocza najstarsza polska blogerka atakuje innych. Tym razem poświęcę jej więcej czasu, bowiem na przykładzie jej filipik widać jak na dłoni starą metodę manipulacji.

Po łacinie brzmi przepięknie - argumentum ad verecundiam – argument do nieśmiałości.

Zamierzeniem bowiem jest powołanie się na kogoś, kogo druga strona uznaje, a przynajmniej powinna uznawać za autorytet tak, że jak nie pyszna uzna racje swojego interlokutora. Nie ma bowiem wystarczająco dużo odwagi, by przeciwstawić się swojemu guru.

Częściej jednak argumentum ad verecundiam podnoszony jest po to tylko, by w przypadku jego kwestionowania móc triumfalnie powiedzieć:

- patrzcie, jaki to zarozumialec. Jest nikim, a śmie kwestionować autorytet X!

Rzecz jasna nim słowa takie padną interlokutorka musi odpowiednio przygotować słuchacza, np. pomijając wykształcenie przeciwnika czy też znane jej, a celowo skrywane przed innymi zasługi.

 

Oczywiście nie jest rozsądne odrzucanie opinii eksperta (- ów) szczególnie w przypadku, gdy samemu nie dysponuje się wiedzą w danej dziedzinie.

Jednak gdy wiedza jest porównywalna nie ma przeszkód, by taki argument oddalić. Ba, obalić czy nawet wyśmiać.

Poza tym doświadczenie ostatnich 200 lat wskazuje niezbicie, że kwestia wykazania błędności „eksperckiej” opinii to czasem tylko kwestia tygodni, co najwyżej kilku kwartałów.

 

Czy jednak autorytetem może być osoba bezpośrednio zainteresowana rozstrzygnięciem?

Lud polski już dawno rozwiązał ten problem w popularnym porzekadle:

- Masz Cyganie świadki?

- Mam żonę i dziatki!

Ekspert-autorytet musi być bezstronny.

A zatem Marian Banaś do roli tej absolutnie się nie nadaje.

W opracowaniu dr Mateusza Kotowskiego (Studia Philosophica Wratislaviensia vol. XIII, fasc. 3 (2018) DOI: 10.19195/1895-8001.13.3.9) czytamy:

Argument z autorytetu, jak wspomniałem, klasyfikowany był często jako błąd w rozumowaniu. Także i dziś powszechnie pojawia się on w popularnych zestawieniach „błędów logicznych” czy „błędów w argumentacji”, jakie można znaleźć w Internecie i w podręcznikach argumentacji. W przeszłości za słusznością takiej klasyfikacji przemawiały co najmniej dwa powody. Po pierwsze argument z autorytetu wykorzystywany jest często jako chwyt erystyczny służący przekonaniu odbiorcy do określonego twierdzenia czy poglądu nie racjami, lecz poprzez postawienie go w sytuacji, w której nie śmie on wystąpić przeciwko opinii osoby darzonej dużym poważaniem. Ma to swoje odzwierciedlenie w łacińskim odpowiedniku polskiego „argumentu z autorytetu”, czyli argumentum ad verecundiam - dosłownie „argument do nieśmiałości”. Po drugie, stan wiedzy naukowej aż do, powiedzmy, XVIII wieku pozwalał każdej wykształconej osobie wyrabiać sobie własne opinie na wiele spraw przy pomocy, jeśli nie własnych badań, to własnych rozumowań i analiz.

Pierwszy z tych powodów pozostanie oczywiście zawsze aktualny, co, jak można przypuszczać, sprawia właśnie, że argument z autorytetu jest tak powszechnie kategoryzowany jako błąd. Co się jednak tyczy drugiego powodu, stracił on dawno na aktualności wraz z rozwojem nauk i postępującą w nich specjalizacją. Trywialną obserwacją jest stwierdzenie, że charakter współczesnej wiedzy naukowej sprawia, że specjalistą nie jest się już nawet w jednej określonej dyscyplinie naukowej, lecz jedynie w jednej lub niewielu subdyscyplinach - czy wręcz jedynie w zakresie specyficznego obszaru prowadzonych przez siebie badań.

(w: Argumenty z autorytetu a krytyczne myślenie. W nawiązaniu do Logiki i argumentacji Andrzeja Kisielewicza)

Zadajmy sobie kolejne pytania – czy mgr Marian Banaś jest ekspertem konstytucjonalistą?

A może też przez lata pracy nabył szczególnej wiedzy w tym zakresie?

Niestety. Na oba pytanie musimy odpowiedzieć przecząco. Przebieg jego kariery zawodowej wyklucza go, jako autorytet rozumiany tak, jak usiłuje przedstawić go Rebeliantka.

 

Dodać należałoby jeszcze i to, że argumentum ad verecundiam z reguły wykorzystywany jest w dyskusjach przez najzwyklejszych laików w danej dziedzinie, którzy obecnie bazują na mniej lub bardziej prawdziwych cytatach znalezionych w Internecie, często (prawie zawsze) nie znając kontekstu wypowiedzi.

Wtedy dopiero zaczyna być zabawnie, bowiem laik w danej dziedzinie często nie zdaje sobie sprawy, że wypowiedź jego autorytetu tak naprawdę zaprzecza jego tezie.

Prócz wspomnianej wypowiedzi na portalu takie zachowanie widać w różnego rodzaju sektach, czy też używając nowomowy – nowych ruchach religijnych, jak np. Świadkowie Jehowy.

 

Wypada jedynie wyrazić zdumienie nad wyjątkowym nasileniem złej woli, jaką kobieta ta wkłada w próby deprecjonowania PiS i urzędującego Prezydenta na rozmaitych małych i jeszcze mniejszych portalach.

Tym razem czyni to w oparciu o utworzony przez nią ad hoc „autorytet konstytucyjny” mgr Mariana Banasia, o którego domniemanych związkach z mafią od pół roku huczą oPOzycyjne media.

 

Jest to nic innego jak tylko kolejna manipulacja dokonana przez najstarszą pannę z Czechowic.

Pytanie, po co to robi nie tylko w moim odczuciu jest retoryczne.

 

24.02 2020

 

________________________

* on sam powiedział

Twoja ocena: Brak Średnia: 3.7 (12 głosów)

Komentarze

Może być tak, że normalnie to Rebe by się zaśliniła z banasiowej podniety: mafie, dziwki, Ukraińcy. Czyli sporo z tego, co ją kręci. Ale przeważyła możliwość walenia w PiS pod płaszczykiem zatroskania z powoływaniem się na tytułowe "prawa człowieka" - niby takie masońskie a przecież włączy się dawna idee fixe, że policja nie ma prawa przeszukiwać a prokuratura działa bezprawnie i w ogóle to żydowska mafia przestępców. 

Trzeba pamietać, że Rebe żyje swoją walką z rzeczywistością i bardzo często jej teksty odnoszą się do urojonych rodzinnych krzywd. To oczywisty klucz do rozumienia jej twórczości. Co prawda Janusz nie posiadał immunitetu ale na same wiadomości o kontrowersjach z przeszukaniem musiało się coś właczyć, jak to zła, żydomasońsko- pisowska władza gnębi obywateli. W tym również nie daje żyć ludziom z wyłudzenia odszkodowań a nawet jak bezpłatnie leczy nieubezpieczonych, to i o to należy oskarżać i chcieć za to kasy!  

Vote up!
4
Vote down!
-2

„Od rewolucji światowej dzieli nas tylko Chrystus” J. Stalin

#1619725

M.Banaś jako młody człowiek trenował karate od 1975 roku, w grupach prowadzonych przez  PRL-owskiego milicjanta, byłego dowódcy drużyny ZOMO i wieloletniego członka PZPR, odznaczonego w stanie wojennym Brązowym Krzyżem Zasługi. Po 1989 roku obaj działali i byli we władzach reaktywowanego przedwojennego Stowarzyszenia YMCA, odzyskując przejęte w PRL-u nieruchomości należące w różnych miastach do tego przedwojennego Stowarzyszenia YMCA.

Z biegiem lat to Stowarzyszenie stało się prywatnym folwarkiem działaczy Stowarzyszenia, którzy uczynili sobie z jego majątku sposób na wygodne i dostatnie życie, sprzedając niektóre nieruchomości położone w atrakcyjnych miejscach dużych miast(np. w Łodzi, gdzie z tego powodu wybuchł skandal i procesy sądowe).

Po 2000 roku M.Banaś wszedł w skład ścisłych władz Stowarzyszenia YMCA i uchodził tam za prawniczy autorytet.

To za przyczyną malwersacji majątkiem Stowarzyszenia YMCA, CBA trzepie M.Banasia, 

Vote up!
2
Vote down!
-1
#1619754