Suszarnia piasku. Wypadki.
Ponieważ pracowałem na terenie bardzo dużego zakładu to trudno żeby nie zdarzały się wypadki. Zwykła statystyka.
Rosoła znałem jeszcze ze swojego wiejskiego okresu. Nazwisko było zarazem jego przezwiskiem. Bo było charakterystyczne. Był ode mnie rok młodszy.
W tym zakładzie, gdzie pracowałem, spotkałem go pierwszy raz od czasów naszego dzieciństwa. Teraz nie byliśmy już dziećmi. Mieliśmy po prawie 30-ci lat. Codziennie się widywaliśmy mimo tego, że pracowaliśmy w innych firmach: on w zakładzie, ja tylko na jego terenie. Ale w pobliżu.
Kiedyś Rosół jadł śniadanie. Był dzień słoneczny i upalny. Schował się w cieniu. Oparł o koło olbrzymiego ciągnika, który zaparkował przy naszej hali.
Kierowca musiał nagle gdzieś pojechać. Wbiegł szybko na ciągnik. Błyskawicznie go zapalił i cofnął do tyłu zanim ktokolwiek zareagował. Rosół też. Dwumetrowe koło po nim przejechało. Reszty nie muszę chyba opowiadać.
H. znowu był ode mnie rok starszy. Właśnie wrócił z wojska. Razem jechaliśmy pociągiem do pracy. Opowiadał mi o swoich planach na przyszłość. Ale jak to z planami bywa: człowiek planuje, a i tak bywa przeważnie inaczej.
Parę godzin później po zakładzie gruchnęła wieść: kolejny wypadek. Śmiertelny. Rozbujany hak dźwigu uderzył kogoś w podstawę czaszki. To był H.
14-tego kwietnia. Pamiętam datę bo 15-tego każdego miesiąca dostawaliśmy wypłatę. W szatni przebraliśmy się w robocze ubrania. Był z nami pewien znajomy młody malarz. Niedługo miał wziąć ślub. Miałem na tym ślubie zagrać. A on miał postawić wszystkim znajomym na wypłatę kawalerską wódkę. Rozstaliśmy się w dobrych humorach przypominając mu o tym.
Pracowali we dwóch: malarz i kierowca. Kierowca był przy okazji operatorem samochodowego wysięgnika.
Miał coś pokryć farbą kilka metrów nad ziemią. Wszedł do kosza wysięgnika. Kierowca go wyekspediował do wskazanego miejsca. Potem zostawił go sam na sam z zadaniem. Wrócił do kabiny samochodu. Dokończyć czytać gazetę.
Malarz malował, kierowca siedział w kabinie. A z pobliskiego pieca wybuchł snop iskier. Wprost na ubranie malarza. A ubranie było całe przesiąknięte farbą więc się łatwo zapaliło.
Malarz zaczął krzyczeć, lecz wyskoczyć z kosza nie mógł. Bo ten był tak skonstruowany, aby chronić tam przebywającą osobę. Przed wypadnięciem.
Żeby przebywającemu tam człowiekowi udzielić jakiejkolwiek pomocy to trzeba najpierw było ten kosz sprowadzić na ziemię. Ale jak to zrobić jeśli wkoło na ziemi leżał rozżarzony żużel?
Kierowca na to nie zważał. Gdy tylko usłyszał krzyk natychmiast zareagował. Wybiegł z kabiny nie patrząc na to co ma pod stopami. Zrobił to tak gwałtownie, że złamał sobie nogę. Ale bólu nie czuł. Czołgał się na kolanach w stronę manipulatorów wysięgnika. Po drobinkach stopionego metalu. Byle jak najprędzej pomóc koledze.
Sprowadził go na ziemię i ugasił pożar piaskiem. Ale było już za późno.
Takie rzeczy dają do myślenia. I ja też myślałem o tym jak kruche jest to nasze życie. Ale krótko.
Bo i po co.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1359 odsłon