Gubernator Tusk. Hipoteza węgielna

Obrazek użytkownika Humpty Dumpty
Kraj

Mało kto pamięta, że jednym z najbardziej istotnych haseł wyborczych włoskich faszystów Mussoliniego było zakończenie tzw. tajnej dyplomacji.

A przecież przez górą wiek stanowiła ona o podstawach bytu społeczeństw nie tylko w Europie. Wcześniej natomiast nikt społeczeństwa nie raczył nawet informować. Pakty i pakciki zawierali bowiem władcy, zaś biedny ludek mógł tylko kornie maszerować na wojnę bądź też znosić panoszenie się przeciwnika.

Ta „tajna dyplomacja” była co prawda uwidoczniona w tytulaturze. Bodaj słynny carski minister Sergiusz de Witte nosił nawet szlachetny tytuł tajnego radcy dworu.

I choć Mussolini zdobył władzę we Włoszech sytuacja wcale nie uległa poprawie. Nadal oficjalnie zawierane umowy międzynarodowe zawierały (nie w każdym przypadku rzecz jasna) część tajną. Tak było w przypadku umowy Rosji sowieckiej z Niemcami (tzw. pakt w Rapallo) czy też szczególnie nam znany pakt Stalin-Hitler, zwany nie wiedzieć czemu paktem Ribbentrop-Mołotow.

Część tajną zawierały także pakty zawierane a to z Kubą Fidela Castro, Etiopią Mengystu Hajle Marjama (komunizujący watażka, który obalił cesarza Hajle Syllasje w 1974) czy też z komunistycznymi Chinami tuż po II wojnie światowej.

Trudno jednak twierdzić, że praktyka taka została zaniechana. O tym, że jest inaczej, upewnia nas przebieg wielu wydarzeń międzynarodowych, których finał często zaskakuje nawet dzisiaj.

Temat wielce obszerny, więc zostawmy go historykom. Nas powinna interesować przede wszystkim Polska.

Przypomnijmy więc pewne fakty.

Pierwsze podejście do tzw. relokacji nachodźców zasiłkowych miało miejsce pod koniec epoki pierwszych rządów Tuska. Pamiętamy, jak namaszczona na premiera Ewa Kopacz (z d. Lis) mówiła uśmiechnięta, że Polska jest w stanie przyjąć praktycznie dowolną ilość inżynierów, lekarzy i architektów ściągniętych do Europy głównie dzięki zaproszeniu Angeli Merkel.

Polska wówczas ochoczo podpisywała praktycznie każdy akt, mający na celu obciążenie niemieckim problemem jak największą część Europy, szczególnie wschodnią.

To właśnie z tamtych lat zachowała się fota obecnego posła Szczerby, radośnie oczekującego na przybycie nierobów zasiłkowych.

Nowo powołany rząd PiS praktycznie od pierwszych dni postawił się Unii okoniem. Plan, zdawałoby się zapięty na ostatni guzik, runął.

DGP informował 22 maja 2017 roku:

W ubiegły wtorek Komisja Europejska zagroziła rozpoczęciem procedury o naruszenie prawa UE, jeśli Polska, Węgry i Austria do czerwca nie przystąpią do relokacji uchodźców. "Mimo że większość państw członkowskich regularnie składa nowe zobowiązania i prowadzi relokację, Węgry, Polska i Austria jako jedyne nie dokonały relokacji ani jednej osoby. Stanowi to naruszenie ich zobowiązań prawnych, zobowiązań podjętych wobec Grecji i Włoch oraz zasady sprawiedliwego podziału odpowiedzialności" - podała Komisja Europejska.

KE wezwała Węgry, Polskę i Austrię do niezwłocznego rozpoczęcia tego procesu. Z kolei Parlament Europejski przyjął rezolucję, w której wezwał państwa UE do szybszej relokacji uchodźców, wskazując, że jedynymi dwoma krajami, które wywiązują się ze swoich zobowiązań, są Finlandia i Malta.

]]>https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/1044567,kaczynski-o-przy...]]>

Polska jednak nie ugięła się, nawet w obliczu jawnych gróźb ówczesnego „krula” Europy (jednak częściej zwanego kapciowym Timmermansa) Donalda Tuska.

Nie bacząc na powyższe rząd Zjednoczonej Prawicy przystępuje do próby reformy wymiaru sprawiedliwości.

Kaczyński najprawdopodobniej ufał podpisanym traktatom.

13 grudnia 2007 roku podczas zawierania Traktatu Lizbońskiego (Traktat z Lizbony zmieniający Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską) Polska i Wielka Brytania podpisały protokół nr 30.

Oba kraje zastrzegły wyraźnie:

Karta nie rozszerza zdolności Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej ani żadnego sądu lub trybunału Polski lub Zjednoczonego Królestwa do uznania, że przepisy ustawowe, wykonawcze lub administracyjne, praktyki lub działania administracyjne Polski lub Zjednoczonego Królestwa są niezgodne z podstawowymi prawami, wolnościami i zasadami, które są w niej potwierdzone.

(art. 1 u. 1)

Ale tak było na samym początku. Kiedy rząd ZP postawił się okoniem Angeli Merkel i jej planom obciążenia własną głupotą innych państw unijnych nagle okazało się, że Polska łamie unijne zasady. Prof. Genowefa Grabowska w słynnym ongiś wywiadzie dla WP określiła dość jasno, jak naprawdę to wyglądało:

...zwróciłam uwagę na całkiem świeżą wypowiedź byłego komisarza Güntera Verheugena, tego który w 2004 roku wprowadzał dziesiątkę państw do UE. Powiedział bolesne, ale prawdziwe słowa, że "Polacy maja prawo się czuć jako gorzej traktowani we Wspólnocie”. Niestety przykłady odmiennego traktowania państw członków UE nie są ostatnio rzadkością. Np. podczas zamieszek w katalońskiej Barcelonie, Frans Timmermans, strażnik unijnej praworządności, zachowywał bierność wobec brutalnego działania policji, mówiąc, że to… wewnętrzna sprawa Hiszpanii. Podobnie reagowała Unia działa, gdy do naszych ustaw sądowych wprowadzaliśmy analogiczne rozwiązania francuskie czy niemieckie. Komisarz Timmermans znów nie miał z tym kłopotu, kwitując sytuację krótko: ”no tak, ale to przecież Francja!”. Francuzi mogą takie regulacje wprowadzać, my nie. Urzędnik, nawet komisarz UE, nie może tak się zachowywać, nie może okazywać lekceważenia i buty wobec państwa, z którym się akurat nie zgadza.

]]>https://opinie.wp.pl/prof-genowefa-grabowska-obywatelski-trybunal-stanu-...]]>

Cały cyrk wokół Polski i art. 7 TUE, ponoć swoistej „bomby atomowej” Brukseli jawnie wskazuje na to, że Polska stanęła pod ścianą nie ze względu na jakieś wydumane naruszenie „praworządności” (praworządność jest bowiem wtedy, gdy organy Państwa działają na podstawie i w granicach przepisów prawa, co nie ma żadnego powiązania z organem, który przedstawia Prezydentowi kandydatów na sędziów), ale że przyczyny należy szukać głębiej.

Dodatkowo upewnia w tym bezsporny fakt, że ani jedno z rozwiązań prawnych, jakie próbowała zaprowadzić Zjednoczona Prawica nie było oryginalne w Unii Europejskiej. Pewne były stosowane w Niemczech, inne w Hiszpanii etc.

Nikt jednak z tego powodu nie łkał, że w państwach tych ginie praworządność.

Polska jednak mimo to była sekowana, zaś w powszechnej opinii społeczeństw państw tworzących UE stawaliśmy się państwem jeśli nie faszystowskim, to już na pewno autorytarnym.

Tymczasem jesienią 2020 r. niejaka Katarina Barley, europosłanka, wcześniej zaś była minister sprawiedliwości Niemiec, wygłasza z pozoru tylko szokującą tezę. Otóż jej zdaniem takie państwa jak Polska i Węgry trzeba po prostu… zagłodzić.

Tzn. wstrzymać fundusze unijne. Powodem miała być rzekomo zagrożona praworządność.

I kto wie, co spotkałoby już wtedy Polskę, ale kilka miesięcy później Europa miała już inny problem. Pandemia COVID-19 odsunęła niejako na dalszy plan konflikt, rzekomo toczący się wokół tego, że w Polsce sędziów mających wybierać innych sędziów nie wybierają już sędziowie, ale Parlament. Oraz, o zgrozo, powstał organ mający prowadzić postępowania dyscyplinarne wobec przedstawicieli togowej kasty.

Wreszcie dysponenci unijni otrzymali do ręki karabin. Okazały się nim środki z KPO. Polska nie miała ich dostać tak długo, jak będzie łamała praworządność... taką, jak ją rozumie np. komisarz Vera Jourova, absolwentka zaocznego prawa w wieku wskazującym już na przebycie klimakterium.

Co chwilę wyznaczane „kamienie milowe”, mające uruchomić unijne środki dla Polski, stawały się niewystarczające.

Trawestując znane z PRL-u powiedzenie o komunizmie– tkwiły ciągle na horyzoncie, a jak wiadomo horyzont to pozorna linia do której im bardziej się zbliżamy tym bardziej się od nas oddala.

Tymczasem w kraju objazdowa oPOzycja, szczególnie zaś były premier Tusk, obwiniała o brak środków rzekomą nieudolność PiS.

Tusk wręcz obiecywał, że jak tylko wygra wybory pojedzie do Brukseli i na drugi dzień załatwi odblokowanie pieniędzy.

To z kolei przeczyłoby jednak wmawianej od lat tezie, że w Polsce łamana jest praworządność i trzeba wycofać się z przyjętych ustaw.

Nie ma bowiem takiej możliwości, by w ciągu tak krótkiego czasu chwalić nowelizacje uchwalonych aktów prawnych.

Mimo to środki z KPO zostały częściowo odblokowane. I naprawdę nie roztrząsajmy, że to tylko wysoko oprocentowane kredyty, a głównym beneficjentem ma być gospodarka prawie-już-islamskich Niemiec.

Co prawda Tusk obiecywał załatwienie w ciągu jednego dnia, naprawdę zaś zeszło kilka miesięcy.

Ale faktycznie, trzeba przyznać, ekspresowo. I to bez żadnych oczekiwań w zakresie uchylania obowiązujących ciągle ustaw, rzekomo sprzecznych z kulturą europejską i wyznawanymi przez demokratyczne społeczności zasadami.

To z kolei dało asumpt by twierdzić, że tak naprawdę „kamień węgielny” był jeden – Donald Tusk na czele rządu.

Po części to racja. Ale samo premierowanie bez uczynków nie dałoby tego efektu.

Dopiero teraz dowiadujemy się, że tydzień po zaprzysiężeniu nowego rządu starego premiera specjalna delegacja poleciała do Brukseli by przyjąć pakt migracyjny, na który nie godziła się Zjednoczona Prawica przez dwie kadencje.

Bez audytu, bez jakichkolwiek dyskusji sejmowych…

Tusk bezkrytycznie uznał żądania Unii za swoje.

KPO jest więc nagrodą za otwarcie kraju na najazd współczesnych Hunów, przy których nawet kibice Jagiellonii czy Ruchu Chorzów wydają się być ciut przerośniętymi co prawda, ale ciągle jeszcze oseskami.

Jak powiedziała ongiś Ewa Kopacz? Jesteśmy gotowi na przyjęcie nieokreślonej liczby „gości”.

To właśnie jest „kamień węgielny”. Polska pod wodzą Tuska ma wrócić na miejsce i kornie wypełniać polecania, jakie wydają Jej „lepsi” (czyt. Niemcy i w jakimś zakresie Francja).

Jak zwykle możemy „liczyć” na tą ostatnią.

Premier Francji Gabriel Attal w przedwyborczej debacie telewizyjnej powiedział otwarcie:

– Czy zdaje sobie pan sprawę, że udało nam się skłonić ich do podpisania porozumienia, które mówi: albo przyjmiecie imigrantów, jak Francja, Hiszpania czy Włochy, albo będziecie płacić za ochronę granic?

„Ich” wg Attala oznacza nas. Co więcej, francuski polityk nie wspomina ani słowa o rzekomym przywróceniu praworządności itp. ausdrucków, jakimi karmiła nas niegdysiejsza oPOzycja praktycznie od przegranych wyborów w 2015 r.

Praworządność w Polsce? A komu to potrzebne oprócz samych Polaków ma się rozumieć?

Dla Brukseli (czyt. Paryża i Berlina) ważne jest przywrócenie uległości Warszawy.

W tym kontekście Tusk nie jest zatem premierem suwerennego Państwa, ale kimś w rodzaju brukselskiego namiestnika.

Dokładnie ma być tak, jak głośno powtarza hrabinia Róża Thun von coś tam.

- Najpierw Unia, potem dopiero Polska!

Czy ewidentnie rysująca się zapaść gospodarcza, odejście od sztandarowych projektów powstałych za rządów ZP były elementem dealu?

Myślę, że jeśli chodzi o CPK jest to co najmniej prawdopodobne.

Natomiast zapaść gospodarcza będzie wynikiem dyletantyzmu nowej władzy. Osiem lat odcięci od koryta (tak bowiem pojmowali i pojmują sprawowanie władzy w Państwie), co doprowadziło ich do frustracji, którą teraz wyładowują gdzie tylko się da, choć czasem wygląda to kuriozalnie (vide: Budka na posiedzeniu Sejmu).

Prócz służalczości wobec Berlina i Brukseli kierują nimi jeszcze gwiazdy.

Konkretnie osiem.

1.06 2024


 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (7 głosów)

Komentarze

Kto nim steruje? Wschód czy Zachód?

 

Vote up!
1
Vote down!
0
#1660894