Komarek

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog

Kto chociaż trochę pamięta czasy peerelu ten zapewne też wie co to za motorynka o nazwie „Komar”. Pieszczotliwie zwana Komarkiem. Przedmiot marzeń wielu. Zwłaszcza dorastających. Gdy miałem chyba z 15-cie lat też taką, czy też takiego, chciałem mieć.

Wyobrażałem sobie słoneczną pogodę i siebie kierującego tą wspaniałą maszyną. Potem wypoczywałem gdzieś za miastem. A gdy już wypocząłem to wracałem. Oczywiście tym Komarkiem.

Kiedyś mi ojciec taką maszynę kupił. Co to była za radość!

Pogoda była wtedy jak z moich marzeń. Piękna. Postanowiłem też wyjechać za miasto. Jak w tych moich marzeniach. Sześć kilometrów jechałem zanim znalazłem odpowiednią łąkę. Było bajkowo. Położyłem się na tej łące. Ale nie na długo. Bo cały czas myślałem o tym swoim nowym motorowerze. Postanowiłem wrócić do domu.

Ale motorynka nie odpaliła. Popsuła się. W końcu wziąłem ją na „zapych”. Pchałem ją tak przez te 6 kilometrów w słońcu. Mało ducha nie wyzionąłem. Nikt mi nie powiedział, że oprócz biegania wypadało by jeszcze włączyć jakiś bieg.

Cud się nie zdarzył. Motorynka nie odpaliła na luzie. Poszedłem więc do wujka. Bo on się na takich Komarkach znał i potrafił naprawić. I mi go faktycznie naprawił.

Pierwsze co zrobiłem to go zatankowałem. Do pełna. Potem na niego wszedłem i odpaliłem. Odpalił. Ale nie jechał. Ja gazowałem, silnik wył, ale ani rusz. W końcu go zepchnąłem z podpórek i zaprowadziłem z powrotem do wujka.

Ten mnie wysłuchał i z anielską cierpliwością wytłumaczył: przed jazdą zawsze go ściągaj z „nóżek”. A wtedy na pewno pojedziesz. Faktycznie. Potem zawsze się stosowałem do tej prostej i genialnej rady.

Po kupnie tego Komarka nie wiedziałem gdzie go na noc parkować. Robiłem to w mieszkaniu, a dokładniej parkowałem go w swoim pokoju.

Nie dość, że zajmowało mi to sporo czasu to i nie było to takie proste. Zapchanie go po schodach do pokoju. Na dodatek mama zaczęła się buntować. Śmierdziało jej paliwem. Ja tam niczego nie czułem.

Na szczęście znowu wujek zaproponował mi pomoc. Mogłem pojazd garażować u niego. Miał też skądś silnikowy olej. Naprawdę duży kanister. Chyba z 50 litrów. Ledwo go podnosiłem. Olej w silniku wymieniałem. Raz.

Odkręciłem pod silnikiem śrubę. Zużyty olej przelałem ostrożnie do jakiegoś pojemnika. Uważałem żeby nie zabrudzić wujkowi piwnicy. Potem zacząłem lać nowy.

Podobno silnik Komarka mieści chyba z litr takiego oleju. Mój musiał być chyba jakiś nietypowy. Bo lałem i lałem, a końca nie było widać. Zacząłem się nawet obawiać czy tych 50 litrów mi starczy.

Na to wszedł do piwnicy wujek. Popatrzył, pokiwał głową i powiedział:

- Oszczędniej by było abyś zakręcił na dole śrubę. A tak swoją drogą, nie czułeś, że ci się ten olej do butów wlewa?

I dodał:

- Pewnie byś zauważył gdyby sięgnął pasa.

Sarkazmu nie wyczułem.

Hamulce mi piszczały. Co mnie bardzo irytowało. Ale parę kropel oleju załatwiło sprawę. Tylko był jeden skutek uboczny. Hamulce nie działały. Ale od czego miałem buty. Mama kiedyś zażartowała oglądając moje podeszwy:

- Nie masz hamulców czy co?!

Na wszelki wypadek tego nie skomentowałem.

W dzień Komarka trzymałem pod oknem mieszkania. Żeby mieć go na oku i był blisko. Odpalałem go zawsze tak samo: gaz do dechy, zapłon i do przodu. Zwalniałem dopiero przed zakrętem. Po kilkunastu metrach.

Ktoś to widocznie zauważył. Tak mi przykręcił linkę, że miałem na stałe gaz na maksimum. Wsiadam, odpalam. Rączkę skręcam tak by była na maksa. Przed zakrętem zwalniam. To znaczy chcę zwolnić. Nie da rady. Z całym impetem wpadam na metalowe pojemniki na śmieci i się wywalam.

Leżę na plecach. Cisza. Niebo nade mną. Coś na mnie kapie. Paliwo. Myślę leniwie:

"Jeszcze tylko brakuje, aby ktoś we mnie rzucił papierosowego peta. I byłbym na amen ugotowany".

Dosłownie.

………………………………………………………………………………………………………………………………………….

Choruję na chorobę neurologiczną. O pracy nawet nie ma mowy. Napisałem wspomnienia o swoich przeżyciach w więzieniach. Niemieckich i polskich. http://wydaje.pl/e/wiezienia4

………………………………………………………………………………………………………………………

Brak głosów

Komentarze

Pamiętam też Simsonkę - mój dziadek miał. A tata miał komarka - też nim jeździłam jak szalona, ale takich przygód nie miałam.

Pozdrawiam

______________________________________________

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

 
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#290967

Simson to już była maszyna poza granicą moich marzeń. Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0
#291559

Po przeczytaniu ponad 30 artykułów, notek i setek komentarzy - Twoje wspomnienia o Komarku zostawilem sobie na koniec. Wcześniej tylko rzuciłem okiem. Uznałem, że na koniec bardzo poważnej lektury i niejednokrotnie podwyższającej ciśnienie krwi - Twoje wspomnienia poprawią mi humor, który pozwoli w dość dobrym nastroju udać się na nocny spoczynek i spokojnie zasnąć.

Uśmiałem się jak małe dziecko! - Rozumiem, że trochę ubarwiłeś opisane fakty, bo chyba w rzeczywistości takim pierdołą nie byłeś :)

Ja, mając 16 lat, też miałem Komarka, ale w wersji sportowej (z długą, cienką kamapą). Pamiętam, jak po ośmiu miesiącach jeżdżenia nadszedł paskudny pod względem pogody koniec listopada. Wciągnąłem wówczas Komarka do piwnicy i... rozebrałem go "do śrubki". Podrasowałem silnik - zwiększając jego moc o jakieś 20%, zmieniłem przełożenie łańcuchowe, wzmocniłem zawieszenie kół, podwyższyłem błotniki, kierownicę zmieniłem na szersze ze wspornikiem poprzecznym, a także przerobiłem przełącznik biegów na nożny oraz zrobiłem wiele innych przeróbek. Na wiosnę wyjechałem tą "maszyną", ale pamiętam, że jakby mnie mniej słuchała. Przy raptownym otwarciu przepustnicy (tzw. gazu) - wyrywała spode mnie jak szalona. Ale jak Tobie wiadomo, taki rasowany silnik nie służy długo. "Zarżnąłem" go po przejechaniu około 500 km. Z żalem sprzedałem tego Komarka, ale... sentyment do niego pozostał mi na długie lata. 

Czekam, o czym będzie Twoja następna notka.

Pozdrawiam, Satyr

________________________ 

"I złe to czasy, gdy prawda i sprawiedliwość nabiera wody w usta".   (ks.J.Popiełuszko)

Vote up!
0
Vote down!
0
#291508

Ja jedyną przeróbkę jaką zrobiłem Komarkowi była przeróbka koła. I to z konieczności. Coś się zaczęło w nim psuć. Więc odkręciłem. Potem jak bym nie skręcał, pozostawała mi połowa części. Woziłem ją w kieszeni. To była jedyna możliwość by wszystkie części były przy motorynce. Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0
#291574

ooone:

Dlaczego uzywacie slowa "motorynka"? Dla mnie to byl zawsze motorower albo moped. Zyje poza Krajem 30 lat i moge byc ignorantem jesli chodzi o nowe slownictwo. Kiedys musialem dopytywac sie ludzi co to takiego "oszolom".

Vote up!
0
Vote down!
0

ooone

#292985

Ja nie używam określenia "motorynka". Słowo to pojawiło się w języku polskim po tym, jak motorowery importowane z Chin zasypały nasz rynek. Są one mniejsze od kiedyś produkowanych w Polsce. Stąd przylgnęła do nich nazwa "motorynka".

Pozdrawiam, Satyr

________________________ 

"I złe to czasy, gdy prawda i sprawiedliwość nabiera wody w usta".   (ks.J.Popiełuszko)

Vote up!
0
Vote down!
0
#293031