„Sława Ukrainie”

Obrazek użytkownika Humpty Dumpty
Idee

Pan Borys Tynka jest Ukraińcem znanym w Polsce od lat. Prowadzi biuro turystyczne, pisze książki etc. Jest poza sporem obywatelem wzorowym.

A przecież trudno zgodzić się z nim, gdy pisze na pozór rzeczy oczywiste:

Kiedyś już o tym pisałem, lecz patrząc na coraz mocniej narastające w Polsce nastroje antyukraińskie, mam wrażenie, że pewne rzeczy trzeba powtarzać. Może ktoś w końcu usłyszy. Może ktoś przestanie nerwowo i przesadnie reagować na dźwięk słów, których znaczenia nigdy nawet nie próbował zrozumieć. A więc jeszcze raz o okrzyku "Sława Ukrainie", którym bardzo często pozdrawiamy Ukraińców, okazując im tym samym solidarność i wsparcie.

Jest to pozdrowienie, które dla części Polaków stało się symbolem "ukraińskiego nacjonalizmu". Od lat towarzyszy mu przekonanie, że jest to coś niezwykle groźnego, historycznie skażonego, rzekomo obciążonego pewnym kontekstem. Tymczasem jego geneza jest dużo bardziej złożona i co ciekawe wcale niejednoznaczna.

Historia tego ukraińskiego hasła jest dość długa i trudna. Jedna z interpretacji pozdrowienia nie odsyła nas do dramatycznych XX-wiecznych wydarzeń, lecz do czasów znacznie wcześniejszych, wręcz mitycznych. Wedle pewnej legendy "Sława", zanim stała się słowem, była imieniem bogini wojennego zwycięstwa i myśliwskiego szczęścia, jednego z najstarszych bóstw naddnieprzańskich ziem. Wojowie, idąc do walki, mieli nosić jej wizerunki na tarczach, jakby chcieli przypomnieć sobie i światu, że zwycięstwo nie jest wyłącznie kwestią siły, lecz również przychylności losu. Wykrzykiwali jej imię nie po to, by podgrzać atmosferę przed bitwą, lecz po to, by prosić o opiekę. Według niektórych historyków, to właśnie od "Sławy" miał wziąć się termin "Słowianie". Czy to teoria pewna? Nie. Czy ciekawa? Zdecydowanie tak. Czy powinniście w nią uwierzyć? Decyzja należy tylko i wyłącznie do was.

Zwrot "Sława Ukrainie" po raz pierwszy miał pojawić się w wierszu Tarasa Szewczenki "Do Osnowjanenki" z 1839 roku. Dzisiejsze pozdrowienie "Sława Ukrainie" niesie w sobie znaczenie daleko wykraczające poza współczesne polityczne skojarzenia. Ukraińcy krzyczeli z radością "Sława Ukrainie" w 1991 roku, kiedy odzyskali niepodległość. W 1995 roku prezydent USA Bill Clinton powiedział: "Sława Ukrainie — God bless America". Hasło było popularne w najtrudniejszych momentach współczesnej Ukrainy: w czasie Pomarańczowej Rewolucji w 2004 roku, kiedy Ukraińcy protestowali przeciwko niedemokratycznym wyborom, w 2014 roku na Majdanie oraz w Donbasie, gdy rozpoczęła się wojna z Rosją. W 2018 roku ukraińskie siły zbrojne przyjęły hasło jako oficjalne powitanie, co wzbudziło wiele kontrowersji, jednak jest to życzenie zwycięstwa, nie w sensie agresji, ale przetrwania. To wyraz solidarności. To słowo, które w warunkach wojny i w sytuacji realnego zagrożenia istnienia państwa, stało się pewnego rodzaju zaklęciem.

"Sława Ukrainie" życzymy ukraińskim żołnierzom, by wrócili zwycięscy. Krzycząc "Herojam Sława" życzymy im, by wrócili przede wszystkim żywi. Wznosząc okrzyk "Sława Narodowi" życzymy przetrwania całemu narodowi ukraińskiemu. I nie zapominajmy o najważniejszym. Gdy mówimy "Sława Bogu" życzymy sobie i innym, by dobro zwyciężyło nad złem. Wszystko to są formy życzeń, nie okrzyki agresji. Ale żeby to zrozumieć, trzeba wyjść poza niesprawiedliwe stereotypy i poza własny gniew, który ostatnio tak chętnie rozlewa się w polskiej przestrzeni publicznej. Zdecydowanie łatwiej jest machnąć ręką, wykrzyczeć w komentarzach coś oburzonego lub coś głupiego, niż zagłębić się w sens słów wypowiadanych przez ludzi, którzy walczą o swoje istnienie.

A więc, zanim w komentarzach rozpocznie się tradycyjny festiwal oburzenia, zanim kolejny raz zostanę okrzyknięty "banderowskim pomiotem", wzniosę jedno, a może nawet kilka, wiele dla Ukrainy znaczących pozdrowień: "Sława Ukrainie!", "Herojam sława!", "Sława Narodowi!"

(Borys Tynka, facebook)

Nim jednak napiszę co nieco tytułem komentarza jeszcze jeden wpis, poświęcony czerwono-czarnym barwom:

Wczoraj wyraziłem swoją opinię na temat znanego nam wszystkim okrzyku "Sława Ukrainie". Dzisiaj wyrażę swój pogląd na temat "banderowskiej" flagi, bo tak przecież w naszym kraju zwykło się nazywać czerwono-czarną flagę OUN-UPA. Dziś widnieje ona na każdym ukraińskim cmentarzu, nad grobem żołnierza poległego w walce z rosyjskim okupantem. Powiewa nad okopami, pojawia się na czołgach i już dawno została oderwana od swojego pierwotnego, historycznego kontekstu.

A więc zacznijmy właśnie od kontekstu. Czerwień i czerń oznacza krew i ziemię. To wydaje się bardzo prosty zestaw. Tak sugestywny, że przetrwał epoki politycznych burz i ideologicznych wstrząsów. W tych kolorach zapisano pewne doświadczenie narodowe: czerwień jako krew przelaną w walce o duchowe wartości narodu, czerń jako czarnoziemy uosabiającą ukraińską ojczyznę w najdosłowniejszym sensie, ziemię rodzącą chleb, dzieciństwo, ale również śmierć.

Wojny mają to do siebie, że zmieniają często znaczenie symboli. Bardzo często stają się one znakiem przetrwania i oporu. W polskim społeczeństwie czerwono-czarne barwy przeżywające na Ukrainie renesans stały się symbolem kontrowersji. Dla jednych to niebezpieczny relikt historii. Dla innych to znak walki o wolność. A dla tych, którzy naprawdę patrzą i chcą widzieć, nie jest ani jednym, ani drugim. Te barwy to po prostu opowieść o narodzie, który od wieków krwawi na własnej ziemi i nie ma zamiaru przestać jej bronić.

Czerwono-czarne barwy towarzyszyły ukraińskiemu narodowi od pokoleń. Ta kolorystyka ma głębokie, ludowe korzenie. Na wyszywankach, haftach, strojach czerwono-czarne motywy pojawiały się już wcześniej. Zanim trafiły na sztandary UPA, były po prostu częścią ukraińskiej estetyki. Jeśli zajrzymy jeszcze głębiej, choćby do czasów Kozaków, odnaleźć można obrazy i przekazy sugerujące, że barwy te towarzyszyły wojownikom przed narodzinami ukraińskiego nacjonalizmu. Kozak, który wysyłał pogardliwy list do sułtana, mógł równie dobrze mieć przy boku chorągiew łączącą ogień i ziemię. Świadczyć może o tym obraz Ilji Riepina "Kozacy piszą list do sułtana" z 1891 roku. Na dziele tym widoczne są kopie nad głowami Kozaków przyozdobione w żółto-niebieskie i czerwono-czarne proporczyki.

W 1941 roku czerwono-czarne barwy oficjalnie przyjęła frakcja rewolucyjna OUN-UPA. Od tamtej pory debata o nich jest nie tyle dyskusją o flagach, co o pamięci. Dzisiaj, kiedy Ukraina broni przed agresją, niebiesko-żółta flaga Ukrainy znana jest na świecie jako znak wolności. Niebo i zboże to prosta metafora kraju, który chce żyć. A jednak na froncie, w okopach, wśród ochotników, wśród ludzi, którzy oddają czasem wszystko, by obronić swoją ziemię, bardzo często powraca flaga czerwono-czarna. Nie jako konkurencja dla barw państwowych, lecz jako ich dopełnienie. Jako przypomnienie, że nie ma nieba i zboża bez krwi i ziemi. Że walka toczy się na czarnoziemie, w którym leżą dziadkowie dzisiejszych wojowników.

Dlatego, gdy znów ktoś oburzy się na widok czerwono-czarnej flagi, warto zadać sobie jedno pytanie: co właściwie widzimy? Symbol skomplikowanej, czasem bolesnej historii? Owszem. Ale także znak determinacji narodu, który umie bronić swoich barw, niezależnie od tego, czy są one żółto-niebieskie, czy czerwono-czarne. Bo może właśnie te dwie flagi razem mówią o Ukrainie więcej niż którakolwiek z nich osobno. I może dlatego, że mimo wojny, mimo kontrowersji, mimo prób narzucenia narracji z zewnątrz, Ukraina pozostaje nadal sobą. Z niebem nad głową, zbożem pod stopami i czarnoziemem, którego nie odda nikomu. Zwłaszcza wtedy, gdy czarnoziem skropiony jest krwią tych, którzy przysięgli go bronić.

Podobne treści często mają ograniczany zasięg. Zachęcam do obserwowania mojego profilu, a jeśli uważasz, że ten post jest istotny będę wdzięczny za jego udostępnienie.

(op. cit.)

Naprawdę wygodne to tłumaczenie, zwalające winę za antykijowskie nastroje w Polsce w całości na putinowska Rosję i jej propagandę.

Bo przecież cóż tam panie jakieś kolory, cóż tam jakieś okrzyki… Historycznie jesteśmy w stanie wytłumaczyć nawet niemiecką swastykę – wszak to symbol…Finów walczących z bolszewikami o wolność kraju!

Niemieccy naziści zwyczajnie go sobie przywłaszczyli…

Kolory ukraińskie, niebieski i żółty, dzisiaj postrzegane jako symbol nieba i łanu pszenicy tak naprawdę wiele więcej wspólnego mają ze… Śląskiem!

Książę opolski przekazał bowiem swoje barwy księstwu halicko-włodzimierskiemu. Stąd barwy śląskie trudno odróżnić od ukraińskich, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Różnią się kolejnością. Poza tym piastowski orzeł został zastąpiony lwem.

Niemniej w tym zakresie historycy są zgodni.

Swoje barwy Ukraińcy zawdzięczają polskim (śląskim konkretniej) Piastom!

Natomiast czerwień i czerń jest połączona nie z krwią i ziemią, jak pięknie pisze Borys Tynka, ale trwale! z UPA i OUN.

Naprawdę do tego wcale nie trzeba było hipotetycznych ruskich.

W Polsce ciągle jeszcze żyją mieszkańcy wschodnich kresów, dla których konotacje banderowskie dzisiejszego Kijowa są silniejsze ponad wszystko.

Osobną sprawą, dolewającą oliwy do tlącego się od 1945 roku ognia, jest polityka historyczna Kijowa.

Podnoszone przez Borysa Tynkę hasło „Sława bohaterom!” postrzegane jest u nas jako… podnoszenie na piedestał morderców naszych kobiet, dzieci i starców.

Nie ma zgody na Szuchewycza!

Tymczasem na remont jego tfu! muzeum wydano więcej, niż my płacimy za ukraińskie Starlinki, bez których Ukraina przestałaby funkcjonować.

Zdumiewa cześć oddawana „gierojam” mających praktycznie wyłącznie polską krew na rękach.

I to dotyczy nie tylko czasów ostatniej wojny.

Iwan Gonta, jedna z najbardziej ohydnych postaci „kijowskiego panteonu”, doczekał się nawet ulicy swojego imienia w Humaniu, który za jego sprawą stał się miejscem największej masakry ludności polskiej i żydowskiej aż do czasów II wojny światowej!

Śmieszy kult Chmielnickiego, ponoć polskiego szlachcica, który oddał Ukrainę moskiewskim carom praktycznie bezwarunkowo.

Zaś powoływanie się na tradycje kozackie zakrawa na jakąś aberrację.

Wszak kozacy byli najwierniejszymi sługami Imperium tępiącymi jakikolwiek przejaw dążenia do wolności.

Nawet teraz walczą przeciw Ukrainie.

Tymczasem Borys Tynka opowiada o nastrojach antyukraińskich szerzących się rzekomo w Polsce.

Zupełnie tak, jakby na Ukrainie panowała powszechna miłość do Polski i Polaków. 😉

Tymczasem świeża jest u nas pamięć ochoczego przyłączania się Ukrainy do putinowskich sankcji nakładanych na naszą żywność.

Cyrk z udzielaniem pozwoleń na ekshumacje polskich ofiar również wiele złego wyrządził i wyrządza obecnej władzy.

Apogeum jednak nastąpiło, gdy Zełenski publicznie oskarżył nas o sprzyjanie Rosji.

Panie Tynka, to nie jest tak, że w Polsce narastają postawy antyukraińskie nie wiedzieć dlaczego.

Zamiast obwiniać ruską propagandę i ich agentów wpływu tudzież użytecznych idiotów popatrzcie w lusterko.

Zobaczycie wtedy winnych.

Myśmy nie zapomnieli.

Ale był taki czas, gdy w imię solidarności byliśmy gotowi na odłożenie sprawy Wołynia na czas po wojnie.

Tylko że wy, panie Tynka, odebraliście to jako znak słabości.

A słabym się pogardza w krajach postkomunistycznych.

Jeśli więc teraz odbieracie negatywne reakcje to tylko dlatego, że odrzuciliście wyciągniętą przez nas rękę.

Jesteśmy sąsiadami. Ba, przez wieki tworzyliśmy jedno państwo.

I nikt u nas nawet nie wątpi, że sojusz Ukrainy i Polski pozwoliłby na powstanie silnej przeciwwagi dla moskiewskiego reżimu. W perspektywie zaś dawałby realną przeciwwagę w ramach UE Niemcom, usiłującym od lat Brukselę osadzić w roli wasala Berlina.

Tylko… do tanga trzeba dwojga.

Traktowanie Polski i Polaków instrumentalnie prędzej czy później zakończy się tragicznie dla Kijowa.

Polacy bowiem nie znają pojęcia sojuszu za wszelką cenę, na dodatek rozumianego jednostronnie.

Ukraińcy dopiero teraz zaczynają to dostrzegać, choć ciągle jeszcze stawiają nietrafną diagnozę.

1.12 2025

fot.: facebook, blog B. Tynki

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 4.6 (2 głosy)

Komentarze

Trafny komentarz do komentarza Borysa Tynki. I pointa też. Do tanga trzeba dwojga. Spolegliwość Polaków jest odbierana przez wielu naszych sąsiadów znad Dniepru jako niezgułowatość i frajerstwo. I jako słabość. 

Być może ponad naszymi głowami coś gdzieś ktoś uzgadnia. Coś, o czym nie wiemy. 

Ważne jest, by naszą wrażliwość Ukraina umiała dostrzec i uszanować, a nie lekceważyć i manipulować. Pozostają też niezwykle ważne kwestie gospodarcze. Chodzi o to, żeby rozwój Ukrainy nie odbywał się naszym kosztem. 

Vote up!
0
Vote down!
0
#1671170

 Ładne. Byłby do końca konsekwentny, gdyby pozostał gdzieś w ukryciu i zaczął współtworzyć ruch oporu.

 Ale znów"jakoś" nie został.

 Co do przebaczenia i naiwności? Częściowo zdrada tych co przy głównym nurcie koryt stali przez stulecia.

 Z drugiej, przykro mi tak pisać, sporo winy jest we wzięciu z całą dobrocią inwentarza Rzymskiego Katolicyzmu.

 Gdy ci którym przebaczyliśmy traktowali go li tylko jako ewentualnie wygodną polityczną dupokryjkę. I np.usprawiedliwienie dla podbojów kolonialnych w imię niesienia Świętej Wiary.

 Taki Dżihad w wersji light.

 A że przy okazji opłacalny, cóż, kto rano wstaje i wyrżnie trochę tubylców, temu Pan Bóg daje.

 Ich złoto.

 Dzięki temu nie mamy kolonii. Były możliwości techniczno- organizacyjne a nawet ew.chętni na zysk. Skrupuły. Dosłownie rozumiane wartości chrześcijańskie, moralna wyższość. Nie kłaniamy się podłym a oni i tak nas wciąż w zad kopią.

 To bardziej temat dla historiografów, Ale w ogólnym pojęciu chyba się nie mylę.

 

Vote up!
0
Vote down!
0

Dr.brian

#1671173

... ukraińska jaczejka czeka na Twoje, negatywne dla nich treści i je natychmiast obrzydza. Weź to pod uwagę w swojej "twórczości".

Vote up!
0
Vote down!
0

Apoloniusz

#1671172