Podróże, zabobony.

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog
   Szuflada biurka była otwarta i leżało w niej Urządzenie. Myślałem gdzie dzisiaj się znaleźć. Myślałem intensywnie i długo. Zacząłem ziewać. Ogarniała mnie senność. Powieki zaczęły się robić coraz cięższe. Trach! Szuflada zamknięta. Trach! Szuflada otwarta. Nic nie pomagało. Oczy się same zamykały...
   Szedłem wąską alejką wzdłuż rzeki. W oddali majaczył budynek mojego dawnego zakładu pracy. Jaka była teraz pora roku? Wiatr wiał chłodny. Po rzece płynęły... co właściwie? Chodzi mi o to, że nie jestem pewny liczby mnogiej słowa "kra lodowa". Na myśl mi przyszły dwa sposoby. Sposób od zwierzęcy: widziałem wiele krów. I sposób karciany: płynęło wiele kier. Wybrałem sposób karciany. Po rzece płynęły tysiące białych kier. Spojrzałem w górę. Niebo było bez jednej chmurki, czyste. Ale jakieś takie ciemne, prawie czarne. Słońce świeciło oślepiająco jasno. Raziło. Zacząłem podejrzewać, że to jest sen. Ale nie mogłem się obudzić. 
   Na brzegu rzeki coś się poruszyło. Był to łabędź, a właściwie łabędzica. Oczy miała wielkie i długie rzęsy. To wszystko dodawało jej jakiegoś uroku. Obok łabędzicy płynęło jej maleństwo. Wykapana mama. Matka z małym patrzyły na mnie wyczekująco. Domyśliłem się o co im chodzi. Ale nie miałem przy sobie nic do jedzenia: ani bułek ani nawet chleba. Żeby to zrozumiały obróciłem na lewą stronę kieszenie spodni. Wypadł z nich jakiś papierek. Nie dokończona paczka okrągłych ciastek. Dwie sztuki. Nie wiele, ale zawsze coś. 
   Ciastka podzieliłem na połowę. Wrzuciłem do wody pierwszą połówkę. Ciastko przed przez chwilę pływało po powierzchni wody. Potem zaczęło gwałtownie opadać. Na dno. Łabędzica wykonała gwałtowny ruch. Jej szyja błyskawicznie się zanurzyła. Po chwili ukazała się na powierzchni niosąc w dziobie ciastko. Przekazała je małej. Rzuciłem drugą połówkę. Ciastko zachowało się identycznie jak pierwsze. Łabędzica zareagowała szybko. I wtedy stało się nieszczęście. Dwie kry z łoskotem zacisnęły się na jej szyi. Świat znieruchomiał. Ja na pewno. Miałem nadzieję, że łabędzicy nic się nie stało. Ale gdy woda zabarwiła na czerwono, stracilem nadzieję. Młoda pani łabędzica pływała spanikowana wokół matki. I coś tam kwiliła. Od czasu do czasu spoglądała na mnie jakby szukając ratunku. Byłem całkiem rozbity. Za mną ktoś się zaśmiał. Odwróciłem się. To był Stachu, zwany też głupim:
   - ale masz szczęście. Tyle piór na spławiki! 
   Spojrzałem na Stacha z niechęcią:
   - jak chcesz to sobie bierz. 
   Nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Szybko pobiegł w stronę rzeki. 
   Ja spojrzałem na ostatnie ciastko trzymane w lewej dłoni. Niezbyt przychylnym okiem. Nagle zaczęło się przemieniać. Na początku myślałem, że w węża. Ale nie. W coś innego. W zwykły, monterski nóż. Taki z drewnianą rączką. Mimo to próbowałem go strącić. Tak byłem zajęty tą czynnością, że nie zauważyłem, że zmieniło mi się otoczenie. Cdn...
 
Spisał: Zenon Mantura
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (6 głosów)