Gdzie Rzym, gdzie Krym a gdzie Warszawa
Obserwowanie zachowań liberalnej eurolewicy coraz wyraźniej bawi. Najwyraźniej cios wyborczy, zadany im przez Włochów w ubiegłą niedzielę zachwiał ich przekonaniem o trwałości swoich rządów.
Lewica na przestrzeni ostatnich stu lat ma za sobą dwa nieudane eksperymenty. I to globalne na dodatek. Pierwszy to powołany prawie dokładnie 100 lat temu (30 grudnia 1922 r.) Związek Sowiecki. Druga to utworzona 11 lat później Niemiecka Rzesza, zwana dla odróżnienia od wcześniejszych III.
I jeśliby ktoś myślał, że powyższe powinno wyczerpać zapał postępofcuff i reformatoruff jest w błędzie. Krok po kroczku, stosując wymyśloną dekady temu przez węgierskiego stalinistę Matyasa Rákosiego (właśc. Rosenfeld) tzw. taktykę salami, eurolewica zamieniła UE w całkowicie lewacką machinę.
Co gorsze zupełnie się z tym nie kryją. Przypominam ostatnią przedwyborczą wypowiedź pani Leyen.
Nic jednak pogróżki starszej pani nie dały. Dlatego po ogłoszeniu prognozowanych wyników nerwy puściły „liberalnym” publicystom, co widzieliśmy choćby na przykładzie syna stalinowskiego komucha, żurnalisty Bronikowskiego.
To oczywiście nie koniec biadoleń.
Lewicowo-liberalny, polskojęzyczny niestety der Onet straszy dalej. Oto w tekście niejakiego Stefano Folli (la Reppublica – taka włoska Gazeta Wyborcza, ale jeszcze bardziej lewicowa i nie w fazie upadku) padają słowa będące prawdopodobnie wielkim odkryciem dla anonimowego onetoisty:
"Tak jak Polska, tak Włochy partii Bracia Włosi są przyjaciółmi Ameryki i chłodne wobec Unii Europejskiej. Ale Rzym to nie Warszawa."
Przyznam, że dwakroć przeczytałem onetowe rewelacje. Tam nie ma ani słowa więcej. Folli stwierdził, że Rzym to nie Warszawa i koniec.
Trudno co prawda odmówić porażającej logiki lewackiemu publicyście. Wszak Warszawa to nie Rzym, Kalisz to nie Mediolan, a Zabrze z całą pewnością nie jest Turynem.
Można jeszcze wymienić szereg innych miast, które ani Rzymem, ani tym bardziej Warszawą nie są. Ot, dajmy na to Sydney czy Szanghaj.
Nie wspominając już o Kairze, bo to miasto akurat nie jest podobne do żadnego innego. ;)
Wspinając się jednak na wyżyny lewackiego intelektu łatwo dostrzec zaklinanie rzeczywistości pana Folliego.
Otóż tracąca coraz widoczniej w Europie władzę lewica pociesza się, jak umie. Rzym, czyli Włochy, pomimo utraty władzy przez lewicę, nie odważą się zastąpić lewicowego paradygmatu władzy.
Może pokrzyczą bardziej narodowo i kościelnie, może w perspektywie najbliższych 5 lat we Włoszech w oficjalnych dokumentach pozostanie ojciec i matka zamiast rodzic1 i rodzic2… ba, może i aborcja nie stanie się dozwolona do trzech miesięcy po urodzeniu dziecka (zagalopowałem się? Nie sądzę. Poczekajcie, to sami usłyszycie), ale jutro należy do NICH. Znaczy lewicy.
Tak to leciało przecież:
Nad łąką roztacza słońce swój blask
A jeleń swobodnie po lesie gna
Zbierzmy się razem by powitać burzę
Jutro należy do mnie!
Jutro należy do mnie!
A jeśli nie kojarzysz, Czytelniku, polskiego tłumaczenia to poszukaj sobie pod tytułem angielskim:
Tomorrow belongs to me!
Lewica, obojętnie w jakiej formie, cierpi na dość przykrą przypadłość. Oto sama z siebie uważa, że stanowi ostatni możliwy stopień rozwoju człowieczeństwa jako takiego.
I to powoduje, że organicznie nie znosi innych doktryn, wliczając w nie szczególnie wiarę.
Lewica albo będzie panowała wszędzie, albo z czasem trafi tam, gdzie jej miejsce. Na śmietnik albo do diabła, w zależności od światopoglądu.
Dla nich jeszcze włoskie niedzielne wybory to zaledwie mały kroczek w tył w Wielkim Czerwonym Marszu, w jaki od 1917 r. próbują wprząc całą Europę.
Oni bowiem ciągle wierzą, że zajeżdżą kobyłę historii.
Tyle tylko, że zamiast towarzysza Mausera teraz głos ma towarzysz Bankster.
26.09 2022
fot. pixabay
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 427 odsłon