Wcale nie jesteśmy tacy fajni

Obrazek użytkownika Wiktor Smol
Idee

Zdaje się, że znalazłem odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: dlaczego jest tak źle skoro (niby) jest tak dobrze.

Od dłuższego czasu nurtowało mnie pytanie: Skąd tyle bezradności w moich rodakach, a zarazem, jak to się dzieje, że mimo wszystkich trudności, jakie większy ogół społeczeństwa bezpośrednio dotyka, jakoś sobie radzą?
Nurtowało mnie również pytanie, skąd w nas tyle apatii i jadu zarazem, skąd tyle nienawiści i jaka może być przyczyna tak głębokich podziałów?
Miałem wiele przypuszczeń. Zakładałem rozmaite hipotezy, ale chyba nie miałem wystarczająco dość odwagi, aby postawić diagnozę i dopuścić do głosu rozum, a walecznemu sercu dać spokój.

Nie przyszło mi na myśl, aby stanem za taki stan obwiniać rządzących, czy polityków, a to z prostej przyczyny, bowiem każdy dorosły za siebie odpowiada i nie ma tutaj miejsca na przyjęcie tezy, że ktoś inny za nas coś zrobił. Owszem, mógł zrobić, ale to ja, i każdy inny również, zostałem obdarzony przez naturę w rozum i wolną wolę – i to ja, a co za tym idzie również każdy inny podejmuje się takiego, a nie innego wyboru, i za te, i inne wybory, ponosi osobistą (nie jakąś tam zbiorową) odpowiedzialność.
O zbiorach uczyłem się w szkole podstawowej, i od tamtego czasu wiem czym się to je – i wiem, że to ja osobiście decyduję, czy chciałbym się zaliczać do danego zbioru, czy też nie. Zatem pytanie: dlaczego jest tak dobrze skoro jest źle, nurtowało mnie bardziej niż zima 2012/13, i nijak nie potrafiłem tematu ugryźć.

Ale oto odpowiedź niejako przyszła sama – nie od razu i nie żeby spadła z nieba: z nieba niestety od czasów Jezusa manna nie spada. Z nieba co najwyżej – i niestety coraz częściej, spadają bomby i latające maszyny.
Na odpowiedź, lub co najmniej jej znakomitą część, natrafiłem w moim ulubionym czasopiśmie, jakim są „Charaktery”. W Nr 1 (192) ze stycznia 2013 roku z uwagą czytam obszerny artykuł pani Ewy Woydyłło, który ślicznie wkomponował się w moje poszukiwania, i w kilku jego miejscach natrafiam na tzw. „gotowce”, którymi na okoliczność niniejszego wpisu mam zamiar podzielić się z Czytelnikami.

Są wśród nas topole. Trzymają się wysoko, prosto, póki mocniej nie powieje – wtedy pękają, łamią się. Inni jak mimozy, wiotczeją przy najlżejszym dotknięciu losu. Wielu z nas jest jednak jak leszczyna: elastyczni, odporni, chwiejmy się, ale nie padamy. Z życiowych klęsk powstajemy silniejsi, zahartowani. Skąd ta siła? Dlaczego niektórym jej brak?”

Po takim otwarciu przejdę niejako z marszu do części zdania, która aż prosi się, aby ją wyjąć z tekstu, przytoczyć: „…przyjąć złe życie jako jedyne, jaki się ma i uznać je za dar, a nie stratę…”
W tym miejscu aż się prosi, aby podjąć się próby szerszej dyskusji w temacie i postawić na jednej szli wszystkie za, a na drugiej, przeciw. I myślę, że po dwóch stronach z łatwością udałoby się znaleźć tyle samo zwolenników jednej i drugiej opcji. I dalej myślę, że prawda leży gdzieś pośrodku i da się jakoś zagospodarować na okoliczność poparcia tezy lub antytezy.

Zatem czas przejść do kolejnego fragmentu tekstu Ewy Woydyłło. Przyznam, że poniekąd czuję się jak żongler, który na przemian podrzuca kolorowe piłki, kółka i maczugi, i tylko od niego zależy jakich gadżetów użyje na okoliczność pokazu. W części tekstu zatytułowanej: „Wehikuł transcendencji” natrafiam na taki oto smakowity kąsek:

„Sprężystość emocjonalna ma ścisły związek ze światopoglądem, ujmowanym w kategoriach duchowych. Uchwytnym wymiarem światopoglądu jest religia, wiara, a więc system filozoficznych przekonań na temat naszego miejsca i roli we wszechświecie oraz sensu ludzkiej egzystencji”.

Prawda, że pięknie uchwycona istota rzeczy? Prawda, i nie za bardzo da się z nią spierać, bo to przypominałoby kopanie się z koniem, a co za tym idzie kopiący nie dość, że nabawiłby się siniaków, to dodatkowo naraziłby się na śmieszność. A nic tak, jak wystawienie na śmieszność, nie doskwiera bardziej. Śmieszność jest bardzo pojemna i pod nią można podciągnąć: brak wiedzy, głupotę, zaślepienie, brak tolerancji, a zlazłoby się jeszcze kilka innych przymiotników określających.

Autorka w dalszej części tekstu po mistrzowsku pochyla się nad zagadnieniem uskrzydlonej głupoty, jaka towarzyszy twórcom od reklam środków mających poprawić, lub usunąć na stałe, nasze gorsze samopoczucie, gorszy stan zdrowia.
I przytacza treść ulotki leku na niepokój, Xanaxu: „Zalecane dla studentów wstępujących do college’u, którzy będą musieli radzić sobie z nowymi znajomymi, nowymi warunkami, stresującą rywalizacją o oceny oraz wyzwaniami związanymi z życiem studentów”. Czy ktoś o zdrowych zmysłach wymyśliłby coś takiego? – Zapytuje Autorka i wylicza leki na fałszywą nirwanę i zamulony spokój, które biją rekordy sprzedaży w Ameryce. I dalej zestawia ów amerykański model osiągnięcia szczęścia i spokoju z modelem polskim.

I to jest właśnie to, czego szukałem i tak trudno było mi to zdefiniować, choć wyniki leżały (głównie w rowach, lub spoczywały bezwładnie rozbite na przydrożnych drzewach) na wyciągnięcie ręki – statystyki!

„Z badań wynika, że 89% Polaków (razem z noworodkami!)skarży się na rozmaite zaburzenia psychiczne. Ci którzy nie idą po recepty do psychiatrów, dla złagodzenia rozmaitych dyskomfortów i lęków na potęgę się alkoholizują.”

Jak to jest, że z jednej strony wypadamy jako jeden z najbardziej pracowitych narodów, a z drugiej – najbardziej rozpite społeczeństwo? Czy nie na tym właśnie polega paradoks?
Autorka pochyla się nad problem amatorskiej psychoanalizy, która głównie polega na rozgrzebywaniu dzieciństwa i długoterminowym braniu od bezradnych klientów pieniędzy.

Dalej, Ewa Woydyłło, zastanawia się na paradoksem, jakim niewątpliwie jest deklarowana wiara (ponad 90% ludzi przyznaje się, że wierzy), a stopniem frustracji i niezadowolenia, które noszą znamiona narodowej nerwicy lękowej pomieszanej z depresją, pijaństwem i innymi patologiami.

A moje obserwacje naszej rzeczywistości, czy daleko odbiegają od tego, co w przytoczonej publikacji? Niestety, nie mam dobrej wiadomości, i to żadnej. Patologia rozrasta się w mgnieniu oka, i patrzeć tyko jak zachwaści resztki tego, co jeszcze niedawna było enklawą przyzwoitości. Nie wiem, czy istnieje jeszcze jakiś bastion, w którym istnieje normalność niezmonopolizowana przez nurt współczesnej ideologii, którą wykreował współczesny postęp.

Zajrzyjmy na boiska sportowe, zwłaszcza te piłkarskie i porównajmy to sobie: telewizja + piłka + reklama alkoholu = sport!
Spinając temat jedną klamrą nie sposób odnieść wrażenie, że w tym ostrym tonie nie ma nawet odrobiny przesady.
Wystarczy spojrzeć za okno, na plac zabaw, na szkolne boisko, park, czy skwer między blokami, a dowody same się znajdą. Oto jeden zaledwie wycinek smutnej rzeczywistości. Widok z okna sali sportowej, w której ćwiczą małe dzieci. Zaledwie trzy metry od okien, pijący nie tylko spożywają produkty browarów i zakładów spirytusowych, ale też się załatwiają wystawiając na widok publiczny, to czego nie powinni i co bez wahania należny zaliczyć do czynności obscenicznej.

Nie muszę wcale się trudzić i zgadywać, jak będzie wyglądało kolejne pokolenie wychowane w duchu wszechobecnej reklamy w telewizji i naocznych dowodów pijaństwa na boisku, ulicy, w parku i…

I tak oto dzieje się rzecz dość ciekawa, zaskakująca – okazuje się bowiem, że życie wcale nie jest, jak pudełko czekoladek, bardziej przypomina papier toaletowy, a wiadomo do czego ten służy.
Ale życie niekoniecznie musi być tylko do dupy, może być przecież całkiem fajne i całkiem udane, ale na pewno, tak, jak rolka wspomnianego papieru, kiedyś skończyć się musi. Zatem trzeba w miarę mądrze, rozsądnie i oszczędnie z tej „rolki” korzystać.


 
 
Brak głosów