MEN, czyli dłubanie ołówkiem w nosie
Ministerstwo Edukacji Narodowej uważa, że szkoły są już gotowe na przyjęcie sześciolatków. Zatem plan obniżenia wieku szkolnego do realizacji. Już od września 2014 roku wszystkie dzieci sześcioletnie obowiązkowo zasiądą w szkolnych ławkach. Jeśli do tematu dodamy obowiązkowe przygotowanie przedszkolne pięciolatków, to zacznie wyglądać prawie po europejsku, prawda? Tylko, że w poprzedzającym zdaniu pojawiło się magiczne „prawie”. Skoro tak, to jak prawidłowo odczytać komunikat/informację o pięcio i sześciolatkach?
Zanim postaram się odpowiedzieć na to zasadnicze pytanie, to wpierw pozwolę sobie na małe co nieco.
Bodajże było to jeszcze w styczniu lub na samym początku lutego – czas tak szybko leci – gminy miejskie w swojej większość alarmowały, że brakuje im na realizację „starego” systemu oświaty na bieżące zadania potwornych kwot, których raczej nie mogą się spodziewać z państwowej kiesy, która, jak powszechnie wiadomo, jest pusta. A skoro pusta to nawet Salomon nie sprawi cudu...
Tak się składa, że akurat wiem co w trawie piszczy – na co dzień doświadczam niewesołej sytuacji finansowej w szkolnictwie na za pięć dwunasta przed nowym, które już spędza sen z powiek urzędnikom odpowiedzialnym za znalezienie odpowiednich środków na realizację tego, co wymyślili mądrale w MEN.
Tyle sprzecznych informacji w samej tylko oświacie, że człowiek niezorientowany może zwyczajnie się pogubić. Z jednej strony nadzwyczajny brak środków w kasie gmin miejskich. Np., Wrocław jest zadłużony na prawie 4,5 miliarda złotych, i wszystko wskazuje na to, że jest to spowodowane między innymi turniejem piłkarskim Euro 2012 – z drugiej strony mówi się o szukaniu oszczędności i planowanych zwolnieniach w oświacie: do września trzeba będzie zlikwidować 5 tysięcy etatów!
A jeśli do tego koszyczka wrzucimy rytualny plan mordowania zawodu: nakładanie coraz większej liczby zadań całkowicie niezwiązanych z wykonywaniem zawodu nauczyciela – wydłuża się na siłę godziny pracy, nakłada bzdurną biurokratyczną sprawozdawczość i inną tfórczość, która zwyczajnie trwoni czas, środki i siły, to rysuje się obraz nieradosnej sielanki, a bardziej ten kojarzony z krajobrazem po burzy, choć do niej samej jeszcze trochę czasu zostało.
Mówi się też coraz częściej i głośniej o potrzebie połączenia szkół podstawowych i gimnazjów w jedno ciało, takie sprzed cudownej reformy (wszystkie reformy w III RP były, są i będą tylko cudowne), co dałoby, jak ktoś to sobie obliczył na papierku, znaczące oszczędności. Tylko, że jak znam życie i tutaj nie mówi się całej prawdy, nawet nie mówi się jej połowy.
Szkoły i przedszkola nie mają środków na zwyczaje funkcjonowanie. Szuka się oszczędności wszędzie, gdzie to tylko możliwe. A tu zwyczajnie brakuje na bieżące naprawy, nie wspominając już o remontach. Jeśli tak dalej będzie, to niebawem może się okazać, że oszczędności te odbywając się kosztem komfortu nauczania, zdrowia, a nawet bezpieczeństwa.
Już teraz program podstawowy nauczania początkowego jest cofnięty o 40 jednostek. Wcześniej pierwszoklasiści uczyły się liczyć do 50, teraz tylko do 10. W tym miejscu pozwolę sobie na nieco ironii – liczenie do 10. wystarczy, aby dzieci nauczyły się Dekalogu, a potem dobry Bóg coś nam wymyśli...
Nacisk polityczny i oczekiwanie realizacji dyrektyw unijnych przesłania zdroworozsądkowe myślenie. Na siłę wymaga się od dyrektorów, aby ci wdrażali nowe projekty, które nie są przystosowane do aktualnych warunków to po pierwsze, a po drugie – te projekty najczęściej nie mają nic wspólnego z edukacją w czystym tego słowa znaczeniu. Oczywiście dyrektor tej czy innej palcówki się nie postawi, bo doskonale zdaje sobie sprawę, że niezastąpionych ludzi nie ma, i jeśli on/ona nie zdoła wymóc na podwładnych realizacji najbardziej durnego „programu”, to przyjdzie ktoś inny, kto wymusi na podwładnych wszystko, czego zażąda góra. I tak koło bezsensu się zamyka. I tak to, niestety działa.
W całym tym planie MEN najpewniej chodzi o pieniądze i to wielkie, czyste i stałe. Wystarczy tylko domknąć, co właśnie się stało, temat, a rzeka pieniędzy popłynie wartkim korytem wydawnictw do… Tutaj proszę sobie dopowiedzieć samemu, co autor miał na myśli kończąc na <<do...>>.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1593 odsłony
Komentarze
Re: MEN, czyli dłubanie ołówkiem w nosie
23 Lutego, 2013 - 13:50
Trzeba protestować. Przynajmniej.
Biblioteki szkolne: www.stoplikwidacjibibliotek.pl
W tym tekście są też inne linki linki:
http://niepoprawni.pl/blog/208/robta-co-chceta-uczyc-sie-trzeba#new
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
Pieniądze popłyną do...
23 Lutego, 2013 - 14:10
Ja, z uporem maniaka wspomnę o szkolnictwie zawodowym, a konkretnie technikach. Właśnie wchodzi nawa podstawa programowa, w ramach której zupełnie przewrócono ideę nauki w technikach. Uczeń w ramach 4-letniej nauki ma zaliczyć (w postaci egzaminów) 2-3 kwalifikacji i na ich podstawie otrzyma tytuł technika. Egzaminy mają być praktyczne. Dla niezorientowanych przypomnę, że obecnie egzaminy praktyczne w większości przypadków są pisane w formie projektów, a ocenie podlega forma (tytuł, plan pracy, spis sprzętu, opis wykonania pracy, wnioski, wskazania eksploatacyjne). Nawet w zawodach, gdzie uczeń dostaje sprzęt i coś robi, na koniec pisze podobną rozprawkę, którą egzaminator sprawdza kilka tygodni później na podstawie klucza.
W nowych egzaminach, co pozytywne, egzaminator będzie obserwował praktyczne wykonanie zadania i na koniec oceni jego efekty. W zasadzie lepiej? Pomijając fakt, że mocno ograniczono zakres nauczania, dość generalnie zmieniono wymagania dotyczące umiejętności praktyczne. Dodatkowo każda szkoła ma się stać ośrodkiem egzaminacyjnym. Czyli powinna posiadać minimum 6 stanowisk umożliwiających przeprowadzenie egzaminu. I tu mamy problem. Stare wyposażenie pracowni jest niewystarczające, co więcej poważnie różni się od dotąd wymaganego. Sprzęt potrzebny do stanowisk egzaminacyjnych (a pamiętajmy, że do egzaminu trzeba by było ucznia przygotować wcześniej akurat na takim stanowisku) jest dostępny w pojedynczych egzemplarzach, a nie po 6 sztuk.
W niektórych zawodach są to proste stanowiska, nawet nie tak drogie. Ale np. dla technika elektronika tylko do pierwszej kwalifikacji wymagany jest drogo sprzęt diagnostyczny oraz telewizor, dekoder satelitarny, dekoder TV cyfrowej, itp. Razem kilkadziesiąt tysięcy na stanowisko. A to tylko jedna kwalifikacja. I kto za to zapłaci? A może, kto zaordynuje konkretne firmy, które będą sprzedawały ten sprzęt np. za dotacje z unijnych pieniędzy (przebąkuje się, że może ewentualnie dopłacą).
Więcej w moim innym komentarzu do postu "Róbta co chceta": niepoprawni.pl/blog/208/robta-co-chceta-uczyc-sie-trzeba#comment-386396
M-)
Właśnie ograniczenie
23 Lutego, 2013 - 14:24
Właśnie ograniczenie godzin nauki fizyki czy chemii doprowadzi do zapaści cywilizacyjnej. Brak będzie inżynierów i techników. To o czym Pan pisze. Przestrzegają przed tym profesorowie z PAN.
Przypominam śląska głodówka, w której uczestniczyłam w Tarnowskich Górach była w obronie polskiej szkoły. Dołączyliśmy fizykę i przedmioty z dziedziny nauk przyrodniczych.
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart