Piesek
Pracowałem w budynku otoczonym metalowym płotem. Czasami się zastanawiałem co cennego tam ukrywaliśmy. Nie dowiedziałem się tego do końca mej pracy tam. Tym bardziej, że zainteresowało mnie mocniej coś innego: olbrzymia metalowa klatka, w której przebywał olbrzymi pies. Już nie metalowy. Największy jakiego w życiu widziałem. Dog niemiecki był przy nim malutki. Ale to chyba nie był rasowy. Jakiś potężny kundel. Fascynowało mnie jak jadł. Połać mięsa wchłaniał w siebie za jednym zamachem. Równie dobrze by było jakby jedzenie było w proszku. Otwór gębowy stanowił nos. Było by tylko łatwiej mu jeść. I tak to robił. Wymagało to jednak więcej kombinacji. Ale jakoś sobie z tym radził.
Codziennie kupowałem mu, w mijanym sklepie kości wołowe. Sprzedawczyni zachwalała, że taka zabawka wystarczy mu co najmniej na trzy dni. A jemu wystarczała na trzy sekundy. A odłamki kości latały w koło niczym drewniane wióry.
Pies był na noc wypuszczany z klatki. Przed przyjściem pracowników był znowu zamykany. Klucz znajdował się pod cegłówką. Kiedyś przyszedłem rano. Siąpił deszcz. Sięgnąłem po klucze. wyczułem czyjąś obecność. Wiedziałem nawet czyją. Spokojnie pożegnałem się z życiem. miałem tylko nadzieję, że nie będzie bolało. Powoli wstałem. I równie powoli się obróciłem. Spojrzałem na niego a on patrzył na mnie. Tak długo, że mnie zmęczył. Po tym pies się ruszył. Po czym skoczył mi na ramiona. Wytrzymałem pod jego ciężarem kilka sekund. Po tym wywróciłem się w błoto. Pies obracał mną raz lewą raz prawą łapa. Sobie wyobrażałem, że błoto to smoła. Brakowało mi tylko worka z piórami. Uderzenia łap psa były delikatne, lecz dla mnie odczuwalne niczym uderzenia kijem bejsbolowym. Miałem dość takiego obstukiwania. wstałem i udałem się w kierunku domu. Nie reagowałem na żadne zaczepki ze strony psa. Było mi obojętne czy zostanę zagryziony. miałem w domu suche ubranie. Zakładając je przez firankę widziałem jego smutną minę i w gębie skórzaną piłkę do nogi. Wyglądała jak piłeczka najmniejszych rozmiarów. Deszcz wzmagał się. Woda spływała strumieniami z psa. Przy oczach wyglądało to jakby łzy. Było mi go żal, lecz zarazem się go bałem. Mógł być delikatny, ale tylko w swoim odczuciu. Nie chciał bym sobie przypomnieć kij bejsbolowy w wykonaniu tego psa. Targały mną różne siły. W końcu wybrałem jedną z nich: ubrałem na siebie wysuszone ubranie, drugiego nie miałem. Pies czekał nieruchomo za oknem. Gdy sobie teraz o nim pomyślę, to uważam, że to była rozpacz. Myślę, że wiedział to. Drugi raz nie znajdzie towarzysza do zabawy. Więc zaryzykował.
Poszedłem w głąb budynku. O nim chwilowo zapomniałem. Przypomniałem sobie dopiero wtedy gdy usłyszałem głos współpracownika:
- ale bestia! Zżarł cała piłkę!
Głos był pełen podziwu. Pozostali pracownicy podbiegli do okna zobaczyć co takiego pies zrobił. Siedział na ziemi a ze skórzanej piłki pozostał tylko mały kawałek. Na drugi dzień wyjechałem za granicę. Pozostał więc sam na sam z metalową klatką.
Spisał: Zenon Mantura
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 687 odsłon