Obrazki. Legal.
Napotkaliśmy pewnego człowieka. Był urzędnikiem, dobrze zarabiał. W weekendy, w czasie wolnym od swojej pracy, pomagał chorym dzieciom. Nie zważając na pogodę, czy padał deszcz, czy prażyło słońce był zawsze na posterunku. W wolne soboty i niedziele. Chodził wtedy z "cegiełkami" na te biedne dzieci. Po trzy złote od sztuki.
"Cegiełki" wyglądały tak: zdjęcie chorego dziecka, z tyłu pieczątka z nazwiskiem i imieniem tegoż dziecka oraz numerem telefonu do rodziców. W razie wątpliwości można było do nich zadzwonić. Ten Pan, który te "cegiełki" dla nich roznosił patrzył na nas z pogardą, jak na oszustów. Czemu się wcale nie dziwiłem. Poczucie winy było wielkie. Czułem się tak podle, że nie potrafię nawet tego opisać.
Jeden z moich wspólników roznoszących obrazki nie mógł na to patrzeć. Poszedł do sklepu i kupił pół litra wódki. Do tego jeszcze karton piwa. Skinął na mnie bym za nim poszedł. Co też uczyniłem. Rozłożył się z tym całym alkoholem, o dziwo, w pobliżu tego gościa od "cegiełek". Pan od "cegiełek" patrzył na nas z jeszcze większą pogardą. Jeśli to możliwe. Po jakimś czasie Robert do niego zagadał:
- Może się Pan z nami napije piwa?
Gościu chwilę się zastanawiał, po czym machnął ręką:
- Jedno piwo mogę.
Bylem zdziwiony. Ale nic się nie odzywałem. Wypiliśmy wspólnie jedno piwo. Potem drugie i trzecie. Po piątym przyszła kolej na wódkę. Gościa nie trzeba było prosić. Sam sobie już polewał. I zaczął mówić:
- No, chłopaki. Uratowaliście mi życie; taki upał.
- I tak Pana podziwiam. Cały dzień na nogach. Od rana do wieczora. I to tak za friko.
Człek już był gotowy. Na szczerą rozmowę. Okazało się, że dzieci to tylko pomysł na dochodowy interes. Zajmował się tym od lat, a praca na cały etat była tylko dodatkiem. Przez ten czas zdążył sobie wybudować dom, co roku jeździł z rodziną na luksusowe wakacje, stać go było na kosztowne hobby. A wszystko to zawdzięczał tym biednym dzieciom, pomysłowości i organizacji charytatywnej. Z trzech złotych 2,5 złotego brał dla siebie, 45 groszy oddawał organizacji "charytatywnej", a całych 5 groszy lądowało w kieszeni osoby potrzebującej. Choć tego ostatniego już nie byłbym taki pewny.
Potem się jeszcze przekonałem osobiście, że wystarczy parę stówek by się zalegalizować. Po pójściu do pierwszej lepszej organizacji "charytatywnej" i zapłaceniu odpowiedniego haraczu dostawało się ładną, firmową puszkę na pieniądze i twarzowy identyfikator. I już można było legalnie oszukiwać mając błogosławieństwo państwa. C.d.n…
"Naszywka z przodu". Fragment.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 490 odsłon