Końskie. Wizja Szulkina
Pół wieku temu (z okładem) nad Wisłą popularna była taka oto opowieść. Ówczesny Putin czyli tzw. gensek Leonid Breżniew postanowił zmierzyć swoje siły w bezpośredniej konfrontacji z ówczesnym prezydentem USA Jimmym Carterem.
Na arenę zmagań wybrali bieżnię. Bieg na 100 m. Już minutę po starcie Carter wyprzedził Breżniewa tak, że kiedy dobiegł do mety Lońka stał w połowie dystansu i łapał oddech.
Nic dziwnego, że nowojorskie gazety (a w ślad za nimi periodyki całego Wolnego Świata) triumfalnie ogłosiły triumf demokracji nad komunistyczną dyktaturą.
Tymczasem w Moskwie Пpaвдa (Prawda, taka sowiecka Gazeta Wyborcza i TVN w jednym) triumfalnie ogłosiła:
Towarzysz sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego Leonid Iljicz Breżniew zajął zaszczytne drugie miejsce!
Prezydent USA Jimmy Carter był przedostatni!
Powyższa anegdotka (doskonale przedstawiająca metody działania propagandy, nie tylko komunistycznej niestety) przypomniała mi się po lekturze zamieszczonych w polskojęzycznych me(r)diach tekstów poświęconych piątkowym debatom.
I tak związany od lat z me(r)diami dr hab. Wojciech Rafałowski (pamiętamy jego „inauguracyjny” wykład na UW tuż przed wyborami 2023 r. - Strategie skrajnej prawicy na poziomie lokalnym. Przypadek polskich uchwał anty-LGBT) bez chwili wahania uznał, że Nawrocki jest... zagubiony. Ale generalnie nie jest źle. Bo co prawda wygrał Hołownia, ale Trzaskowski nie ma się czego wstydzić.
— Oglądałem w całości tę drugą debatę, moim zdaniem najlepiej na niej wypadł Szymon Hołownia — mówi w rozmowie z Onetem prof. Wojciech Rafałowski.
— Wynikało to z jego sprawności retorycznej. On ma dziś relatywnie niskie poparcie sondażowe, ale w swoich wystąpieniach wypada dobrze. Teraz takie wystąpienie zobaczyła milionowa widownia. Dlatego spodziewam się, że to właśnie Hołownia po debacie odnotuje największy wzrost poparcia. Zyska prawdopodobnie kosztem Rafała Trzaskowskiego. Prezydent Warszawy też nie wypadł źle. Jego wystąpienie było w porządku. Ale on tkwił w tym takim duopolu walki z Nawrockim. Wszystkie pytania oni nawzajem kierowali tylko i wyłącznie do siebie, więc u części osób potwierdzili to przekonanie, że skupiają się na partyjnej wojnie PO-PiS — dodaje.
Koleżanka z polskojęzycznego Onetu Magdalena Rigamonti podsumowała piątkową debatę (tę wcześniejszą);
— Miałam wrażenie, oglądając tę debatę — pierwszą debatę prezydencką, jak mówiła pani prowadząca z Telewizji Republika — że to jest trochę taki Sylwester w Zakopanem.
Giertych, jaki jest, każdy widzi. Pardon, koń, wszak ksiądz Benedykt Chmielowski pojęcia nie miał o rodzinie Giertychów. ;)
Ale trudno wymagać, by ogół Polaków zamiast oglądania ciekawych filmów na innych programach (w tym TVN-owskich!) śledził trwającą ok. trzech godzin „dysputę”.
Dlatego najważniejsze są przekazy me(r)dialne. 90% społeczeństwa z nich bowiem będzie czerpać swoją wiedzę o „końskich dysputach”.
A te generalnie są takie, że najlepszy okazał się Hołownia, Trzaskowski wypadł dobrze zaś Nawrocki... się poplątał.
Po burzliwej nocy taka wersja została uznana za obowiązującą w sztabie Tuska, pardon, Trzaskowskiego.
Na wiecu w Bolesławcu Donald Trzaskowski, pardon, Rafał, ogłosił:
— Karol Nawrocki zrobił wszystko, żeby nie było debaty jeden na jeden, bo się bał. Państwo pewnie widzieli, że można się wyuczyć czegoś na blachę, jednak jak rozmawiamy m.in. o bezpieczeństwie Polski, to trzeba być doświadczonym, wiedzieć, o czym się mówi.
Tymczasem ci, którzy widzieli piątkową debatę śmiało mogą powtarzać za Dawidem Wildsteinem:
Ta debata pokazała, że za Trzaskowskim stoi jedynie nicość i skrajny populizm. Coś takiego zawsze przegra w starciu z konkretami, nieważne czy z lewej, czy z prawej strony.
Dlatego PO i Tusk się tak bali i nie chcieli tej debaty. Bo to nie jest sposób, w jaki chcą prowadzić kampanięPrawdziwą kampanią Trzaskowskiego nie jest on sam i jego brednie, głupoty, nieudolność, powtarzanie, ile zna języków i jaki jest ładny.. a przy okazji zaprzeczanie sobie co zdanie i zmienianie poglądów 3x dziennie.
Jego prawdziwą kampanią jest wulgarność, agresja i tępe chamstwo Giertycha. Giertycha, który mówi do zatrzymanej kobiety, matki autystycznego dziecka, które próbowało się zabić - „będzie sypać, przytulisz synka”.
Prawdziwą kampanią Trzaskowskiego są palikociarskie wybryki tego degenerata, żenujący, prymitywny cyrk, za pomocą którego Giertych niszczy naszą debatę publiczną, jak szopka z zaczepkami wobec Kaczyńskiego.
Prawdziwą kampanią Trzaskowskiego są aktywizowane przez Giertycha gigantyczne farmy trolli i hejterów, organizujących kampanie nienawiści, dezinformacji, całe sieci antysemitów i rasistów, atakujących krytycznych wobec władzy dziennikarzy (oraz ich bliskich).
Prawdziwą kampanią Trzaskowskiego są kolejne wrzutki prokuratury, hucpy i przemoc organizowane wobec polityków opozycji i ich współpracowników.
Prawdziwą kampanią Trzaskowskiego jest podniecony funkcjonariusz Onetu, cieszący się, że na Pawle Szopie wymuszono zeznania, grożąc jego matce.
W końcu prawdziwą kampanią Trzaskowskiego są pohukiwania Brukseli, że jak wybory w Polsce będą szły nie po jej myśli, to czas na „okragly stół”
I taka będzie właśnie reakcja Uśmiechniętej Polski na tę porażkę Trzaskowskiego.
Ich odpowiedź, której celem będzie przykrycie marności i pustki ich kandydata, jego skrajnej nieudolności i populizmu.
Jeszcze więcej Giertycha. „Okrągłe stoły”. Ataki na opozycję. Najgorszy hejt, fejki, najbrudniejsza kampania wymierzona w Nawrockiego.
Skrajna intensyfikacja ataków na niezależne od władzy media.
Już wcześniej Uśmiechnięta Polska grała ostro. Teraz będzie jazda bez trzymanki.
Dawno temu (42 lata wstecz!) Polską wstrząsnął film śp. Piotra Szulkina Wojna światów. Następne stulecie. Gdyby nie przeleżał na półce do 1983 r. pewnie wstrząsnąłby Polską jeszcze przed Sierpniem.
Choć Reżyser i jednocześnie Autor Scenariusza chciał przede wszystkim ukazać bezsens świata, który dla przeważającej większości dzieje się tylko medialnie dla nas, pamiętających świeżo uchylony stan wojenny ważniejsze było inne przesłanie.
Marsjanie byli silni tylko ludzkim strachem. Tak naprawdę można ich było zabić niewielkim nakładem siły. Wystarczy chcieć.
Wypisz wymaluj jak z juntą Jaruzelskiego…
Po latach widać jednak wyraźnie, że tamta interpretacja była jedynie czasowa.
Wielka rola Romana Wilhelmiego, wcielającego się w Irona Idema, dziennikarskiego celebryty, na zawsze przeszła do historii. Antycypowała bowiem rolę, jaką pełnią dzisiaj media w tzw. państwach demokratycznych.
– Przyswajacie sobie tylko to, co was utwierdza, że bierność jest cnotą i koniecznością – napominał społeczeństwo Iron.
Bowiem rzetelną wiedzę, wynoszoną nie tylko ze szkoły, ale i z rodzinnego domu, zastąpiła fikcja medialna. To media decydują, jak wygląda historia. A także jakie poglądy są cool, a jakie zasługują na potępienie.
Idem jednak w końcu nie wytrzymał. Zwracając się do Widzów powiedział szczerze:
– Im głupszy był mój program, tym wy czuliście się mądrzejsi!
System jednak okazał się odporny. Szef Idema (w tej roli Mariusz Dmochowski) po prostu stwierdził, że poza „wygłupem” zbuntowany dziennikarz nic nie osiągnął. Ludzie, przytłoczeni kolejnymi informacjami, i tak zapomną. Bo przecież:
– Zapomniałeś, za co oni nas kochają? Za to, że dajemy im fikcję!
Komentarze zamieszczone we wszelkiego rodzaju me(r)diach doskonale pokazują to zjawisko.
Zmarły już prawie dwie dekady temu Benjamin Lewertow (Bogusław Geremek) użył kiedyś pojęcia „fakt prasowy”, co stało się powodem mniej lub bardziej niewybrednych żartów.
Debaty w Końskich, a raczej komentarze powstałe później, dowodzą słuszności takiego stanowiska.
Kiedy sięgam pamięcią wstecz widzę wyraźnie największą szkodę, jaką ponieśliśmy jako społeczeństwo po 1989 r.
Wcześniej wiedzieliśmy dokładnie, że „prasa kłamie”. I odpowiednio reagowaliśmy na nawet najbardziej bezczelne wygłupy komuszej propagandy.
W1989 r. jednak zaszła zmiana. A kiedy zlikwidowano cenzurę (w 1990 r.) uwierzyliśmy, że teraz to już tylko cała prawda całą dobę.
Natura jednak nie znosi próżni.
Zamiast cenzury (słynne szczury z ulicy Mysiej), którą próbował obejść każdy ceniący się dziennikarz, czytelnicy zaś nauczyli się czytać ze zrozumieniem nawet najbardziej ukrytych przekazów, mamy kolejne już pokolenie dorastające w warunkach „wolności medialnej”. A zatem zatraciło czujność.
Zupełnie zapomnieli Orwella i jego Rok 1984.
Wszak wolność to niewola.
I to najgorsza ze wszystkich. Kajdany bowiem zamiast na ręce trafiły do mózgów.
Dlatego tak niewielu je dostrzega.
Dzisiaj widać jak na dłoni, w jaki sposób me(r)dia próbują odwrócić wynik piątkowej debaty.
I pewnie będziemy o tym pamiętać jeszcze w niedzielę.
A w poniedziałek czekają nas kolejne emocje.
Potem Święta… I mało kto będzie pamiętać o końskiej kompromitacji Trzaskowskiego.
Za to czeka nas wzmożona akcja demaskacyjna kolejnych „złodziei z PiS”. Epitet ten bowiem ma się wystarczająco mocno utrwalić przed nadchodzącymi wyborami.
Czy to aby nie Michnik albo inny Urban powiedział kiedyś, że odpowiednio długo powtarzane kłamstwo staje się prawdą?
I jeszcze jedno. Upadek norm moralnych wśród tzw. dziennikarzy staje się normą. Przynajmniej w niektórych me(r)diach. Do notorycznych łgarstw różnych cuchnowskich zdążyliśmy przywyknąć.
Ale to, co pokazał Andrzej Stankiewicz przebija wszystko, co do tej pory zdążyli zademonstrować funkcjonariusze me(r)dialni „uśmiechniętej Polski”.
Nieukrywana radość z wymuszenia zeznań na Pawle Szopie nawet w PRL-u postawiłaby takiego „żurnalistę” poza nawiasem środowiska.
Co gorsza, rechot Stankiewicza podzieliła spora grupa czytelników Onetu.
Ci sami jednak potrafią pałać świętym oburzeniem, kiedy ktoś pobazgra sprayem płot Owsiaka.
Gdyby Trzaskowskiemu udał się pierwotny zamiar i druga końska debata rozgrywana byłaby tylko między nim a dr Nawrockim pewnie mielibyśmy powtórkę z rozrywki. Onet i tzw. czerskie me(r)dia triumfalnie by obwieściły, że Trzaskowski zajął zaszczytne drugie miejsce, a Nawrocki był przedostatni.
I ręczę, że 90% wyznawców „uśmiechniętej Polski” uznałaby taki przekaz za wiarygodny ograniczając się do stwierdzenia zawartego w tytule – Trzaskowski zajął zaszczytne miejsce.
Zaś POzostałe 10% jedynie utwierdziłoby się w ruskim haśle - ***** ***!
Tusk jest mistrzem w jednej dziedzinie. Prawdopodobnie żaden współczesny polityk nie potrafi wzbudzić tyle nienawiści do swoich politycznych wrogów, co on.
Nic to, że wraca bezrobocie, że mamy najwyższe stałe koszty życia w Europie, że za chwilę do przysłowiowego „żyda” bądź „niemca” będzie należało wszystko poza więzieniami i siłami porządkowymi (armia bowiem ma się stać europejska) – dla wyznawców Tuska najważniejsze jest odsunięcie PiS od władzy bądź też niedopuszczenie, by władza trafiła w ich ręce.
Dlatego nie oszukujmy się. Jakakolwiek dysputa obnażająca miałkość Trzaskosia pozostaje bez wpływu na jego zwolenników.
Bo gdyby nie Trzaskoś prezydentem byłby kandydat PiS. Albo putinowiec Mentzen.
Cała reszta obietnic tak naprawdę nie ma sensu.
Przecież po 16 miesiącach żonduff kompromitacji 13 grudnia widzimy, że 100 konkretów na 100 dni było ordynarną ściemą.
Co ciekawe widzą to również wyznawcy Tuska.
W normalnym demokratycznym kraju polityk, którego przedwyborcze obietnice okazałyby się kłamstwami byłby skończony.
Ale nie w POlsce.
Jak sam usłyszałem – gdyby Tusk nie kłamał dalej rządziłby PiS!
Cel uświęca środki. Nawet wtedy, gdyby w jakiejś komisji (komisjach raczej) wyborczej doszło do fałszowania wyników to winni byliby zwolnieni od odpowiedzialności, bowiem chronili „wyższe dobro”.
Dwa tysiące lat temu z okładem Marek Tuliusz Cyceron mawiał: - O tempora! O mores!
Gdyby żył dzisiaj, a na dodatek w Polsce, mówiłby troszkę inaczej, aczkolwiek również po „łacinie”.
13.04 2025
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 368 odsłon
Komentarze
Odwiedził mnie podróżnik w
14 Kwietnia, 2025 - 11:52
Odwiedził mnie podróżnik w czasie.
Przybył z 2027 roku i zostawił taką fotkę.