Wypowiedzieli wojnę biedzie i bieda wygrała

Obrazek użytkownika gps65
Świat
      Napisałem niedawno notkę: „]]>Śmieć ludzki]]>” o tym, że rząd PiS chce robić z ludzi śmieci. Niektórzy nie zrozumieli o co mi chodzi, bo emocje związane ze sformułowaniem: „śmieć ludzki” zaburzają im myślenie. Dlatego jeszcze raz napiszę to samo. Ja napiszę to krótko, ale podeprę to dłuższym cytatem z książki: „Oni wiedzą lepiej” Thomasa Sowella. Książkę polecam – jest w niej precyzyjnie i szczegółowo wyjaśnione dlaczego wszelkie wewnętrzne działania państw nie działają.
 
     Państwo to jest przede wszystkim aparat przemocy, którego celem jest obrona wolności, swobód i własności obywateli przed zagrożeniem z zewnątrz – przed innymi państwami, które mogłyby obywatelom narzucić swoje systemy niewolnicze. Dziś zdecydowana większość państw na świecie to państwa, które chronią przed zewnętrznym zagrożeniem nie swobód obywatelskich, ale systemu niewolniczego, systemu ciągłych eksperymentów na ludziach. Tym jest socjalizm. Tym jest socjaldemokratyzm. Tym jest kapitalizm państwowy.
 
     Państwa socjalne deklarują, że walczą z biedą. Im bardziej walczą, tym biedy jest więcej. Wszelkie zasiłki szkodzą ludziom. Ale czasem intencje są słuszne. W USA uznano, że walka z biedą powinna polegać na wydobyciu ich z niesamodzielności. Biedni to tacy, którzy nie mogą, nie potrafią, nie chcą żyć samodzielnie, nie są w stanie utrzymać się ze swojej pracy, więc trzeba im pomagać. Pomoc socjalna państwa miała polegać na tym, by poprzez pomoc spowodować, by takich ludzi było jak najmniej – by stali się samodzielni. No i to się nie udało.
 
     To się nie może udać, bo takie cele podejmuje aparat przemocy, czyli organizacja, która może ludziom siłą odebrać owoce ich pracy i przeznaczyć na finansowanie dowolnego programu socjalnego. Takie działanie zawsze poniesie klęskę – to tylko kwestia czasu – raz się to załamuje po kilku latach, innym razem po kilkunastu, a czasem i po kilkudziesięciu. Robienie z ludzi śmieci musi doprowadzić do klęski każde państwo. Zobaczcie jak to się stało w USA. Z cytowanego poniżej fragmentu usunąłem odnośniki – kto chce głębiej wejść w temat niech sobie kupi książkę, przeczyta w całości i ewentualnie sięgnie do źródeł. A kto chce wierzyć w socjalizm, tego i tak nic nie przekona – głupi się urodził, głupi umrze.
Grzegorz GPS Świderski
 
 
„Oni wiedzą lepiej” Thomas Sowell
Rozdział: „Wojna z biedą”
 
     Rządowe polityki zaprojektowane w celu złagodzenia niedostatków ubó­stwa sięgają znacznie dalej wstecz niż „wojna z biedą" prezydenta Johnsona, i oczywiście daleko wykraczają poza granice Stanów Zjednoczonych. Tym, co wyróżniało ten konkretny zestaw programów socjalnych, po raz pierwszy przedstawiony Kongresowi za administracji Kennedy'ego, a później zatwier­dzony ustawowo za administracji Johnsona, był deklarowany cel projektu: zmniejszenie niesamodzielności,a nie tylko lepsze zaopatrzenie biednych w dobra materialne. Był to powtarzający się motyw „wojny z ubóstwem", od czasu, gdy prezydent Kennedy zainicjował tę legislację w 1962 roku, do czasu, gdy prezydent Johnson podpisał ją po uchwaleniu przez Kongres w 1964 roku.
 
     Wedle sformułowania Johna F. Kennedy'ego celem „wojny z ubóstwem" było „pomóc naszym współobywatelom, mającym w życiu mniej szczęścia, aby pomogli sobie sami". Jak stwierdził: „Musimy znaleźć sposób na przy­wrócenie do niezależności znacznie większej liczby osób pozostających na cudzym utrzymaniu". Cały sens zwiększenia aktualnych wydatków federal­nych na ten cel polegał właśnie na „wzmocnieniu i poszerzeniu działań reha­bilitacyjnych i prewencyjnych", nakierowanych na „osoby nie utrzymujące się samodzielnie, albo zagrożone utratą samodzielności", w związku z czym oczekiwano długofalowych oszczędności w wydatkach rządowych, możli­wych dzięki zanikowi niesamodzielności. Jak ujął to prezydent Kennedy:
 
     Opieka publiczna, mówiąc krótko, musi być czymś więcej niż akcją ratunkową, zbieraniem szczątków z rozbitych ludzkich żywotów. Coraz większy wysiłek musi być ukierunkowany na prewencję i rehabilitację, na redukcję nie tylko długoterminowych kosztów w kategoriach budżeto­wych, ale także długoterminowych kosztów w kategoriach ludzkich.
 
     Ten sam motyw wzrostu krótkoterminowych wydatków na rzecz długoter­minowych oszczędności, mających być rezultatem zmniejszenia liczby osób niezdolnych do samodzielnego utrzymania się, pobrzmiewał także w artykule redakcyjnym New York Timesa:
 
     Wczorajsze socjalne przesłanie prezydenta Kennedy'ego do Kongresu wyrasta z przekonania, że żadnego trwałego rozwiązania problemu nie można kupić bonem zasiłkowym. Finansową pomoc dla ubogich uzu­pełnić trzeba znacznie rozszerzonym zakresem usług specjalistycznych i komunalnych. Ich cel: uniezależnić mężczyzn, kobiety i dzieci od po­mocy społecznej poprzez uczynienie z nich użytecznych, kreatywnych obywateli. Prezydent nie udaje, że konieczny wzrost liczebny personelu, rozbudowę zaplecza i zasiłki rehabilitacyjne można zapewnić tanim kosztem. Początkowy koszt będzie w rzeczywistości większy niż w przypadku zwykłej kontynuacji zapomóg. Korzyści przyjdą wraz z odbudową osobi­stej godności oraz długoterminowym spadkiem zapotrzebowania na po­moc rządową.
 
     Podobnie Congressional Quarterlyz tego samego dnia (2 lutego 1962 roku) donosił: „Prezydent podkreślił, że program socjalny musi być nakie­rowany na zapobieganie niezdolności do samodzielnego utrzymania się oraz rehabilitację osób obecnie pobierających zasiłki".
 
     Tę samą melodię podchwyciła administracja Johnsona, która program walki z ubóstwem promowała jako sposób na „przerwanie kręgu biedy" i przerobienie „podatkobiorców na podatników". Hasło „pomoc zamiast zapomogi" [Give a hand, not a handout]  stało się sloganem „wojny z ubó­stwem". Trzymając się tej opcji, prezydent Johnson stwierdził w sierpniu 1964 roku, gdy ostatecznie uchwalono odpowiednie ustawy: „Dni zasiłków w naszym kraju są policzone". Od samego początku trzeba mieć pełną jas­ność co do tego początkowego impetu napędzającego „wojnę z ubóstwem", bowiem jedną z wielu reakcji na porażkę programów rządowych było takie przedefiniowanie po fakcie ich celów, aby programy dało się przedstawić jako „zwieńczone sukcesem".
 
     Pobocznym wątkiem „wojny z ubóstwem" było przekonanie, że pogramy społeczne są sposobem na zapobieżenie przemocy miejskiej. Lyndon Johnson mówił w tym kontekście o „warunkach rodzących rozpacz i przemoc":
 
     Wszyscy wiemy, o jakie warunki chodzi: niewiedza, dyskryminacja, slumsy, bieda, choroby i brak miejsc pracy.
 
     Ten sam motyw znalazł odbicie w słynnym raporcie Komisji Kernera z 1968 roku dotyczącym zamieszek w gettach, w którym to raporcie oznaj­miono, że wszechobecna dyskryminacja i segregacja są „źródłem najwięk­szego rozgoryczenia i leżą u podstaw problemu rozruchów rasowych". Zamieszki z 1967 roku przypisano „porażce wszystkich szczebli admini­stracji rządowej - zarówno na poziomie federalnym, jak i stanowym oraz lokalnym - w radzeniu sobie z problemami naszych miast". Zgodnie z po­glądem, że złe warunki społeczne i zaniedbania czynników oficjalnych pro­wadzą do rozpaczy, która z kolei wiedzie do przemocy, liderzy ruchu praw obywatelskich wraz z innymi rzecznikami mniejszości zaczęli  regularnie przepowiadać „długie gorące lato" przemocy, jeśli ich żądanie zwiększenia programów rządowych nie zostanie spełnione. Tego rodzaju prognozy sta­ły się chlebem powszednim dyskursu politycznego i pozostawały nim przez lata. Naturalnie agencje rządowe dążące do zwiększenia swych budżetów i rozszerzenia zakresu swej władzy także rozpowszechniały przekonanie, że programy społeczne redukują występowanie zamieszek i innych aktów przemocy, podczas gdy redukcja tych programów prowadziłaby do eskala­cji niepokojów społecznych.
 
     Diametralnie odmienny zestaw przekonań i prognoz oferowali krytycy propozycji „wojny z ubóstwem". Senator Barry Goldwater przewidywał, że programy te będą „sprzyjać szerzeniu się biedy", zachęcając „coraz więcej ludzi do wejścia w szeregi osób, o które troszczy się rząd". Nie wróżył on też, by rozrośnięte programy społeczne przyczyniły się do budowy bardziej harmonijnego społeczeństwa, bowiem leżącą u ich podstaw filozofię postrze­gał jako „próbę dzielenia Amerykanów" wzdłuż linii klasowych, „szufladko­wania ludzi i tworzenia Amerykanów różnych kategorii". Gdy programy te zaczęto wcielać w życie, burmistrzowie Los Angeles, San Francisco i Detroit obarczyli „wojnę z ubóstwem" odpowiedzialnością za „podsycanie walki klasowej" poprzez wsparcie udzielane lokalnym aktywistom, radykalnym intelektualistom i innym osobom mającym interes w budzeniu niezadowole­nia i wywoływaniu niepokoju. Założenie, że początkowy wzrost wydatków rządowych na programy socjalne doprowadzi do redukcji wydatków w latach przyszłych w miarę spadku liczby osób niezdolnych do samodzielnego utrzymania się, także podważany był przez oponentów pokroju felietonisty Henry'ego Hazlitta, którzy stwierdził: „Wraz z upływem lat możemy spo­dziewać się geometrycznego wzrostu kosztów".
 
     Z analitycznego punktu widzenia, sytuacja wręcz idealnie nadawała się na przeprowadzenie testu: dwa przeciwstawne zestawy przekonań prowadziły logicznie do przeciwstawnych konkluzji, wyrażonych w terminach umożli­wiających test empiryczny. Praktycznie żadnych testów empirycznych jednak nie przeprowadzono. Poglądy wyrażone w wizji oświeconych zyskały status aksjomatu. Analiza tej wizji w jej odniesieniu do „wojny z ubóstwem" poka­zuje, jak przechodziła ona przez cztery opisane już stadia.
 
STADIUM 1. „KRYZYS":
 
     Zważywszy, że celem „wojny z ubóstwem" było zredukowanie niesamodzielności, powstaje pytanie: jak wielka była ska­la tego zjawiska w owym czasie oraz czy zwiększała się ona, czy raczej zmniejszała w okresie poprzedzającym wprowadzenie nowych rozwiązań politycznych? Ujmując rzecz krótko: na jakiż to „kryzys" oświeceni pro­ponowali „rozwiązanie"?
 
     W chwili rozpoczęcia „wojny z ubóstwem" liczba osób żyjących poni­żej oficjalnej linii ubóstwa zmniejszała się stale od roku 1960, stanowiąc już tylko połowę swej wartości z roku 1950. W bardziej podstawowej kwestii braku samodzielności zarobkowej  sytuacja poprawiała się jeszcze wyraźniej. Odsetek osób, których zarobki klasyfikowały ich poniżej linii ubóstwa bez uwzględnienia zapomóg rządowych, zmniejszył się w okresie 1950-1965 o mniej więcej jedną trzecią. Krótko mówiąc, gdy rozpoczynano „wojnę z ubóstwem", poleganie na transferach rządowych jako sposobie ogranicza­nia biedy znajdowało się w odwrocie.
 
STADIUM 2. „ROZWIĄZANIE":
 
     Ustawa o Perspektywach Ekonomicznych [The Economic Opportunity Act]   przeszła w roku 1964, powołując do życia Urząd Perspektyw Ekonomicznych [Office of Economic Opportunity], czyli agencję ds. „wojny z ubóstwem". Jak ujął to jeden z historyków programów pomocowych: „Kongres skwapliwie kupił program sprzyjający zanikowi systemu zasiłków". Komisja Doradców Ekonomicznych orzekła, że „roz­prawa z biedą jak najbardziej leży w granicach naszych możliwości".
 
STADIUM 3.  REZULTATY:
 
     Odsetek osób utrzymujących się powyżej linii ubóstwa jedynie dzięki wsparciu rządu federalnego zwiększył się. Choć liczba takich niesamodzielnych osób spadała od ponad dziesięciolecia przed rozpoczęciem programów „wojny z biedą", ów zniżkowy trend uległ teraz odwróceniu i zaczął wznosić się w ciągu paru lat od urucho­mienia programów.
 
     Oficjalnie notowane ubóstwo spadało jeszcze przez pewien czas, jako że potężne nakłady federalne podnosiły wielu ludzi powyżej oficjalnej linii ubó­stwa, choć nie wydobywały ich z niesamodzielności, co było wszak pierwot­nym celem programu. Ostatecznie jednak nawet oficjalnie notowane ubóstwo zaczęło rosnąć, tak że w roku 1992 biedę cierpiało więcej osób niż w roku 1964, kiedy rozpoczynano „wojnę z ubóstwem". Choć sam Urząd Perspektyw Ekonomicznych dysponował, jak na standardy rządowe, dość skromnym bu­dżetem, był on pionierem, katalizatorem, a w pewnej mierze także koordynatorem programów walki z biedą, prowadzonych także przez inne agencje. Wielka ekspansja programów socjalnych nastawionych na likwidację biedy trwała nawet po rozwiązaniu w 1974 roku Urzędu Perspektyw Ekonomicznych i przekazaniu jego programów innym agencjom. Całkowite wydatki rządowe na programy skierowane do ubogich poszły w górę, gdy poluzowano warun­ki otrzymywania zapomóg i ubezpieczenia społecznego, zaś ubezpieczenie od bezrobocia udostępniono większej liczbie osób i na dłuższy okres.
 
     Mimo początkowych zapewnień, że rozmaite usługi rządowe prowadzić będą do ograniczenia wydatków na programy socjalne (w miarę jak coraz więcej ludzi będzie się w stanie samodzielnie utrzymać), w rzeczywistości wystąpiło zjawisko dokładnie przeciwne. Między rokiem 1960 a 1977 liczba osób otrzymujących pomoc publiczną więcej niż się podwoiła. Dolarowa wartość publicznego budownictwa mieszkaniowego w ciągu dekady wzro­sła prawie pięciokrotnie, zaś kwota wydawana na kartki żywnościowe ponad dziesięciokrotnie. Ogółem finansowane przez rząd świadczenia w naturze zwiększyły się ośmiokrotnie wiatach 1965-1969, a do roku 1974 ponad dwudziestokrotnie. Federalne wydatki na tego rodzaju programy pomocy społecznej nie tylko wzrosły w kategoriach pieniężnych i realnych, ale także jako procent produktu narodowego brutto - od 8% PNB w roku 1960 do 16% w roku 1974.
 
     Jeśli idzie o zamieszki miejskie, w owej erze szalały one w całym kraju. Później ich liczba gwałtownie spadła po objęciu władzy przez administrację Nixona, która sprzeciwiała się całemu temu nastawieniu na „wojnę z ubó­stwem", a w końcu rozwiązała Urząd Perspektyw Ekonomicznych, będący forpocztą tego programu. Jeszcze później, w okresie ośmioletniej prezyden­tury Reagana - będącej rzekomo jednym pasmem zaniedbań - poważniej­sze zamieszki miejskie praktycznie zanikły. Fakt, że autentyczne wydarze­nia przebiegały dokładnie przeciwnie do tego, co głosiła oświecona elita, w najmniejszym stopniu nie wpłynął jednak na zmianę zalecanych przez nią programów politycznych, czy też rewizję założeń stojących u podstaw tych programów. W tym względzie, podobnie jak w innych, wizja oświeconych osiągnęła status nienaruszalnej świętości, hermetycznie odizolowanej od wpływu pospolitych faktów.
 
STADIUM 4.  REAKCJA:
 
     Nieosiągnięcie przez „wojnę z ubóstwem" jej podsta­wowego celu, tj. redukcji niesamodzielności - a w gruncie rzeczy wzrastanie  niesamodzielności w miarę wprowadzania tej polityki w życie - nie zostało bynajmniej uznane za porażkę. W wielu retrospektywnych ewaluacjach tych programów, przeprowadzanych w późniejszych latach i dekadach, większość ich zwolenników ze świata polityki i mediów konsekwentnie pomijała mil­czeniem pierwotny cel, jakim było zredukowanie niesamodzielności. Zamiast tego, dokonano redefinicji celu, którym miało być rzekomo zmniejszenie bie­dy poprzez transfer zasobów. Jak ujął to były doradca prezydenta Johnsona, Hodding Carter III: „Dzięki programom rządowym i wydatkom publicznym wydobyto w tym okresie z biedy, bądź znacząco poprawiono los milionów ludzi". Jeden z członków gabinetu Johnsona podsunął jeszcze jedno kryte­rium sukcesu: „Zapytajcie 11 milionów studentów, którzy otrzymali pożycz­ki na pokrycie kosztów swej edukacji, czy Ustawa o Szkolnictwie Wyższym okazała się fiaskiem". Podobne pytania proponowano zadać także beneficjentom całej gamy innych programów rządowych. Krótko mówiąc, testem na użyteczność programu dla kraju jako całości miało być to, czy osoby, które osobiście na tym programie skorzystały, uznawały go za pożyteczny. Wreszcie trzecią linią obrony tych nieudanych programów było przyzna­nie im wysokiej oceny moralnej za dobre intencje. Hodding Carter III był tylko jednym z wielu, którzy uciekali się do tej obrony, gdy pisał o „wojnie z biedą" jako, jednoznacznym, zdecydowanym odchodzeniu od długotrwałego i zawstydzającego lekceważenia, jakie większość okazywała do niedawna tej innej Ameryce, ukrytej i pogrążonej w beznadziei".
 
     Moralna rehabilitacja nieczułych mas możliwa była oczywiście tylko dzięki pobudzeniu i inspiracji ze strony elity. Takoż podczas obchodów dwu­dziestej rocznicy programów socjalnych administracji Johnsona inny z by­łych doradców prezydenta odniósł się w swoim wystąpieniu do „wizji, która obudziła i zainspirowała naród". Pani Johnson mówiła o „poczuciu troski" i „radosnym uniesieniu", jakie towarzyszyło wysiłkom jej męża. Wreszcie stwierdzono z mocą, że gdyby nie te programy, wszystko wyglądałoby jeszcze gorzej. „Nie chodzi o to, jaki jest aktualny bilans (faktycznie bieda wzrosła), ale w jakiej sytuacji znajdowalibyśmy się dzisiaj, gdyby wówczas nie wdro­żono tych programów? - pytał prof. Sheldon Danziger, dyrektor Instytutu Badań nad Biedą z Uniwersytetu w Wisconsin. - Myślę, że mielibyśmy stopę ubóstwa powyżej 25%". Mimo że przez całe lata przed rozpoczęciem „woj­ny z biedą" skala ubóstwa i niesamodzielności się zmniejszała, prof. Danziger uznał za właściwe zapewnić, że stopy ubóstwa poszłyby w górę. Jest to argu­mentacja z gatunku „orzeł - wygrywam ja, reszka - przegrywasz ty". Wypada na to odpowiedzieć tylko tyle, że w ten sposób usprawiedliwić można dowol­ną politykę, czegokolwiek by dotyczyła i gdziekolwiek by była prowadzona, niezależnie od jej empirycznie zaobserwowanych konsekwencji.
 
     Krótko mówiąc, obojętne, co się stanie; wizja oświeconych zawsze górą - jeśli nawet nie wedle pierwotnych kryteriów, to wedle kryteriów zaimprowi­zowanych później, i jeśli nie wedle kryteriów empirycznych, to wedle kryte­riów na tyle subiektywnych, że wręcz niemożliwych do odparcia. Świadectwo faktów przestaje tu mieć cokolwiek do rzeczy.
Twoja ocena: Brak Średnia: 1.9 (6 głosów)