Świadectwo ojca
Artykuł ten jest hołdem dla dzielnych Lekarzy i Pielęgniarek, którzy uratowali nasze Dzieci. Może też być tekstem edukacyjnym dla tych wszystkich, którzy właśnie chcą się wzajemnie pozabijać w ramach sztucznie podsycanej zadymy wokół praw dzieci i praw kobiet, bo naprawdę - nie wiedzą co czynią.
Pierwszy miesiąc od urodzenia nasze ukochane Bliźniaki: Seweryn i Konrad spędziły w szpitalach. Już po niecałej dobie od urodzenia było pewne, że szpital Rydygiera w którym przyszły na świat nie jest w stanie uratować ich życia – konieczna jest specjalistyczna placówka o III stopniu referencyjności. Wezwano zespół neonatologiczny do słabszego Konradka i tylko refleksowi Lekarki z tego zespołu, która zauważyła gwałtowne pogorszenie stanu silniejszego Sewerynka i wezwała przez komórkę drugą karetkę neonatologiczną zawdzięczamy to, że z dwójki dzielnych Chłopaków nie pozostał tylko jeden. Diagnoza - niewykształcony układ oddechowy, ciężkie zapalenie płuc, niewydolność oddechowa, odma... Pamiątki po niepozornej infekcji, jaką Żona została zarażona szpitalu na miesiąc przed porodem. Najpierw stan dzieci był określany jako ciężki, po kilku dnach zmienił się na średnio-ciężki. Ponieważ w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki już zaczynało brakować respiratorów, więc słabszego Konradka zabrano do Matki Polki, a Sewerynka – silniejszego, ale z większą odmą wymagającą bezwzględnie respiratora zabrano do Madurowicza. Zaczęła się codzienna walka o życie.
Szpital Wojewódzki im. Madurowicza - Oddział intensywnej terapii noworodka
Półmrok (aby światło nie raziło dzieci). Słyszane w każdej sekundzie charakterystyczne dźwięki – sygnały wysyłane przez monitory kardiologiczne. Przerażająca „muzyka” od której można oszaleć. Bo każdy dźwięk oznacza, że jakiś parametr dziecka niesie zagrożenie. Doświadczone pielęgniarki już wiedzą – ten model monitora niepotrzebnie sygnalizuje saturację powyżej normy u dziecka, które ma problemy z jej spadkami. Sygnału nie da się indywidualnie wyciszyć, więc należy go ignorować. Natomiast taki dźwięk oznacza saturację w dolnych granicach normy – trzeba iść, sprawdzić, może zwiększyć stężenie tlenu w mieszance. A ten alarm oznacza, że trzeba odłożyć wszystko i pędzić do boksu, z którego dochodzi, bo dziecko się dusi lub zatrzymało się serduszko. Jedno spojrzenie na kolor skóry i zachowanie dziecka. Uff! Wszystko w porządku, tylko czujnik się poluzował.
Wspaniały, zaprawiony w bojach zespół. Najlepsi z najlepszych. Pielęgniarki, które uratowały już nie jedno życie i o każde dziecko walczą, jakby było jedyne na świecie. Kulturalnie odpowiadają, że nie mają uprawnień, aby udzielać informacji o stanie dziecka, lecz podtrzymują mnie na duchu. Widząc, że bardzo się boję o życie Sewerynka, pytają mnie czy w razie gdyby zaistniało bezpośrednie zagrożenie życia chcę, aby synek został przez nie ochrzczony i jakie imię mu nadać. Ulga. Zawsze to pomaga, gdy się wie, że personel się troszczy o całokształt życia dziecka i rodzica, a nie tylko o jego zdrowie fizyczne i że dziecko będzie dla nich Sewerynem, a nie Bliźniakiem 1. Z pokorą mówią „zamiast się zamartwiać, jeśli pan jest wierzący, lepiej się pomodlić, bo my robimy tylko to, co jest w ludzkiej mocy, ale nie jeden cud już widziałyśmy – dzieci potrafią wychodzić z nieprawdopodobnych stanów”. Wiem, sam przeżyłem taki cud mając zaledwie miesiąc, bo też byłem wcześniakiem i przez miesiąc leżałem w śpiączce. Na koniec rozmowy jeszcze raz zapewniają, aby wierzyć i być dobrej myśli – zrobią wszystko i jeszcze więcej, abym mógł się cieszyć zdrowym i żywym maleństwem. Rozmowa z lekarzem. Pani asystent ordynatora w sposób zrozumiały tłumaczy mi co się stało: stan zapalny, osłabione płucko, synek krzyknął, płuco pękło, wytworzyła się odma, którą trzeba było odbarczyć, czyli rozciąć skórę i drenem spuścić powietrze, które jak balon uciskało małe płucka. Stan był ciężki, odma to najpoważniejsze powikłanie oddechowe u noworodka, ale udało się ustabilizować. Nie chce obiecywać, że będzie dobrze, bo takie wcześniaki są nieprzewidywalne i stan potrafi się w jednej chwili pogorszyć, ale z wielkim naciskiem tłumaczy, że muszę być dobrej myśli, bo złe myśli nic nie pomogą, a Żona i Dzieci potrzebują w tej chwili mojego spokoju. Wracam do domu spokojniejszy, bo wiem, że dziecko jest w dobrych rękach.
Jeden z kolejnych dni. W trakcie dezynfekcji rąk przy wejściu widzi mnie lekarz prowadząca. Wspaniała, młoda i niesamowicie zaangażowana lekarka – jeszcze nie zdążyłem o nic zapytać, a już poprosiła, żebym podszedł do dziecka – zaraz do mnie przyjdzie i wszystko mi opowie. Najwyższe standardy. Personel medyczny troszczy się nie tylko o zdrowie dziecka, ale nawet o tworzenie się więzi z rodzicami tłumacząc co na tym etapie mogę dla dziecka zrobić, jak je dotknąć, jak kangurować, jak nasączyć ośmiornicę (taka maskotka robiona przez wolontariuszy na szydełku w prezencie dla wcześniaka, aby odruchowo łapał za jej macki, a nie wyciągał sobie przewodów, drenów i rurki intubacyjnej) swoim zapachem, aby dziecko się do niego przyzwyczajało.
Najpierw inkubator i respirator. Później CPAP – aparat pozwalający w sposób kontrolowany zwiększać zawartość tlenu w mieszance. Wreszcie upragniona liczba 21 – czyli tlen atmosferyczny bez wspomagania. Jednak lekkie wsparcie dalej jest potrzebne, więc cały czas leży obok maseczka doprowadzająca tlen. Gdy saturacja chwilowo spada wystarczy ją lekko przysunąć i wraca do normy.
Komplikacje. Dziecko ma silne drgawki, nie wiadomo od czego. Ponieważ lekarz prowadząca właśnie rozpoczęła urlop, więc opiekę nad Sewerynkiem przejął osobiście ordynator. Konsultacje pomiędzy szpitalami, może w przypadku drugiego bliźniaka udało się znaleźć potencjalną przyczynę. Punkcja w jednym i drugim szpitalu. Ponowna punkcja i tu i tam. Uff, na szczęście płyn mózgowo-rdzeniowy nie jest zainfekowany, więc to nie jest zapalenie opon mózgowych. Całe szczęście. Może to niedojrzałość układu nerwowego? Ale tu nie ma miejsca na „może”. Konsultacje między szpitalami. Ponieważ Sewerynek już nie wymaga ciągłego wsparcia oddechowego zapada decyzja – jak się da, to położymy bliźniaki razem w Matce Polce – tam są większe możliwości diagnostyczne.
Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki – Oddział wad wrodzonych i patologii noworodka
Trochę inna bajka. Najnowocześniejszy sprzęt wyglądający jak scenografia filmu science-fiction. Tylko lekarza trudniej złapać. Taki Konradek w stanie ciężkim jest tutaj jednym z najprostszych przypadków – tu trafiają tylko dzieci w stanie ciężkim, bardzo ciężkim lub krytycznym. Nie ma czasu na „standardy” – ciągła mobilizacja – na dłuższą rozmowę z rodzicem najlepiej umówić się na nocny dyżur, kiedy jest trochę spokojniej, kiedy pielęgniarki wykonują czynności pielęgnacyjne (supernowoczesne inkubatory pozwalają nawet na szybkie umycie wcześniaka bez ryzyka wychłodzenia). A w dzień na okrągło: przyjęcie na dziewiątce(numer sali), zabieg w zabiegowym, diagnostyka, operacja na bloku, zatrzymanie krążenia na dziesiątce, przyjęcie… Nowszy sprzęt, więc zdecydowanie mniej fałszywych alarmów. Natomiast te prawdziwe są na tyle poważne, że przybiega większość zespołu medycznego. Nie da się opisać co się czuje, gdy stoi się obok ojca dziecka, do którego dziecka właśnie się zbiegli. Nie da się opisać, co czuje ten ojciec. Chwila niepewności i modlitwy. Spokojny głos lekarki: „Wyglądało to dramatycznie, ale to był na szczęście tylko skurcz oskrzeli – reakcja podobna jak przy astmie, opanowaliśmy sytuację, może pan wejść do dziecka”. Wśród odwiedzających sale intensywnego nadzoru dominują właśnie ojcowie. Matki na tym etapie dochodzą do siebie po cesarskim cięciu. Po drugiej stronie korytarza proporcje się zmieniają. Matki troszczą się o to, aby dziecko uczące się żyć bez całej tej aparatury miało czułość i opiekę, a pielęgniarki mogły poświęcić więcej czasu dzieciom z sal intensywnego nadzoru, zaś ojcowie wracają do pracy zawodowej – takie życie.
I znów podobnie zaprawiony w boju wspaniały zespół. Także rozmawiam o ewentualnym chrzcie dziecka. Gdy zyskuję zaufanie pielęgniarki ta w sekrecie mówi mi coś, co uspokaja mnie i najczęściej uspokaja także innych rodziców… ale to w sekrecie, więc nie napiszę co to było. I najważniejsze zapewnienie „niech się pan nie martwi - to zbyt cudowny chłopiec, abyśmy pozwoliły mu umrzeć”. I takie podejście jest tutaj do każdego dziecka. Największe wrażenie robią paradoksalnie młodziutkie pielęgniarki zaraz po szkole. Otrzymują tutaj solidną „szkołę w praktyce”, ale zżywają się pielęgnowanymi dziećmi, jakby każde było ich własnym. Powołanie? To za mało powiedziane! Po kilku tygodniach rodzic sam się zżywa z personelem zapominając na chwilę, że jest tu nie z własnej woli, tylko z powodu okrutnej choroby dziecka. Wieczorem, gdy jest więcej czasu codziennie można się czegoś od pielęgniarki nauczyć. „Gdyby był pan w aptece i mógł kupić taki plaster, to byłoby super, bo te refundowane przez NFZ są za słabe i odpadają, inne są za mocne i odparzają, a ten jest OK.” „Przed dezynfekcją rąk koniecznie powinno się zdjąć biżuterię i zegarek – noworodek się rzuca i łatwo może się o nie zranić.” Itp…
Znów sami najlepsi z najlepszych. Część pielęgniarek z Marki Polki pracowała wcześniej w Madurowiczu i odwrotnie. Okazuje się, że jeden z lekarzy jest ordynatorem na oddziale noworodkowym szpitala powiatowego w moim rodzinnym Tomaszowie. Czasem wszystko sprawia wrażenie zamotania, bo sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie i jeśli akurat nie ma lekarza prowadzącego, to lekarz dyżurny nie wie z której godziny informacja dotarła do ojca dziecka jako ostatnia. A sytuacja rzeczywiście zmienia się z godziny na godzinę. Nie było odmy… pojawiła się, ale mniejsza niż u Sewerynka, nie trzeba było odbarczać… odma zeszła… odma powróciła, jest podobnej wielkości, co poprzednio… znowu udało się ją spędzić bez cięcia… powoli stabilizujemy dziecko i schodzimy z zawartością tlenu w mieszance… kryzys – Konrad potrzebuje 100% tlenu, w normalnych warunkach byłoby to wręcz niebezpieczne dla układu nerwowego, ale infekcja tak zaatakowała, że inaczej się nie da… i więcej się nie da – to już 100% możemy tylko czekać… kryzys minął, stabilizujemy, schodzimy z zawartością tlenu… schodzimy z zawartością tlenu… musieliśmy podkręcić tlen, bo spadała saturacja, ale to już nie jest 100% tylko około 70%... schodzimy z zawartością tlenu. Kolejne komunikaty o stanie zdrowia. Wreszcie lekarz prowadząca ma dyżur – okazja do dłuższej rozmowy. Znów spokojny głos:
- Wie pan, dzieci są niesamowite, potrafią o wiele więcej niż dorośli, np. dorośli odzyskując przytomność „kłócą się” z respiratorem, a noworodki potrafią się z nim „dogadywać”, aby oszczędzać i regenerować układ oddechowy, to fenomen. Tak jest właśnie teraz z pana synem, dogaduje się z respiratorem i regeneruje się. Musimy dać mu czas. – Znów wracam do domu uspokojony, ten synek też jest w dobrych rękach.
Mijają kolejne dni. W „Madurowiczu” Sewerynek jest już ekstubowany (przeszedł z respiratora na CPAP), ale leżący w „Matce Polce” Konradek od początku był słabszy. Próbowano go odłączać, ale miał kłopoty z oddychaniem, więc lekarz prowadząca dała mu jeszcze kilka dni. Wreszcie się udało – oddycha samodzielnie z CPAP-em. Aż ma spuchnięty nosek, tak długo miał w nim rurkę intubacyjną. Na wyświetlaczu 35, 32, 31, 27, 25… wreszcie upragniona liczba 21 (tlen atmosferyczny). Przenosiny z inkubatora do łóżeczka. Przeprowadzka na drugą stronę korytarza. Zagrożenie życia minęło, ale dziecko musi nauczyć się samodzielnie ssać (przez karmienie sondą w czasie intubacji zanikł odruch ssania). Po kilku dniach lekarz prowadząca załatwia transport z Madurowicza. Bliźniaki są znowu razem, nawet w jednym łóżeczku. Nareszcie! Kolejny tydzień: nauka jedzenia, diagnostyka dziwnych drgawek. Żona już prawie przeprowadziła się do szpitala, bo im więcej chłopaki ćwiczą ssanie, tym szybciej wrócą do domu. W weekendy przez cały dzień karmimy maluchy na zmianę, tzn. jedno karmi, a drugie w tym czasie bawi się ze starszym synkiem Miłoszkiem na pobliskim placu zabaw i za trzy godziny zmiana. Wreszcie wracają!
***
Na opisanym przeze mnie oddziale wad wrodzonych i patologii noworodka ratowane są dzieci, które jeszcze kilka lat temu nie miałyby żadnych szans na przeżycie. Wada serca, niewykształcony przełyk, jelita na zewnątrz organizmu, ogromna dziura w przeponie… Nie zawsze się udaje. Co czują rodzice, którzy przez dziewięć miesięcy myśleli, że wszystko jest ok, a nagle okazało się… Czy to da się opisać?
W tych dwóch szpitalach każdy coś przeżywa: ojciec, matka, lekarz, pielęgniarka, rodzic stojący obok innego rodzica… Czasem ojcowie tak jak ja jeżdżą przed pracą po 15 km w jedną stronę, aby dziecko miało mleczko od mamusi ze świeżymi przeciwciałami, a czasem jeżdżą po 50 km, aby przywieść i odwieść mamusię czuwającą przy dziecku. Czasem matki nie wracają do rodzinnego miasta położonego w drugim końcu Polski i całe dnie spędzają przy dziecku, by w nocy przespać się chwilę w przyszpitalnym hotelu i następnego dnia od nowa... W sferze uczuć w tej sytuacji nie ma znaczenia czy jest to mąż, czy partner ze związku nieformalnego (jest tylko więcej formalności – jedno więcej oświadczenie do podpisania, aby mógł uzyskiwać informacje o zdrowiu dziecka), tylko czy jest mężczyzną i człowiekiem czy… szkoda gadać, ale taki brak uczuć to patologia.
***
Bliźniaki mają 3 miesiące. Od niecałych 2 miesięcy są w domu. Kolejne tygodnie wyglądają podobnie – średnio w tygodniu po dwa kursy z maluchami do lekarzy, tylko szpitale i poradnie różne. Dziś wizyta u neurologa.
Na smartfonie odpisuję coś staremu kumplowi na Facebooku, bo akurat „obrońcy życia” i „obrońcy kobiet” postanowili rozpętać totalną wojnę wszystkich przeciw wszystkim. Szlag człowieka trafia. Sam 20 lat temu broniłem życia dzieci i wiem, że można to robić w inny sposób – my pokazywaliśmy niezwykłość i unikalność dziecka, które może być geniuszem na miarę Mozarta… odsyłam do filmików z przedstawień teatru „Eden”. Sam w tym czasie byłem też muzykiem rockowym udzielającym się w organizację koncertów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Dziś chętnie powiesiłbym Jurka Owsiaka za jaja, tak bardzo wykrzywił nasze pierwotne ideały i upolitycznił Orkiestrę i Przystanek Woodstock. Robi wszystko, aby jedni ludzie nie rzucali na Orkiestrę ani grosza, zaś aby inni rzucali nie z miłości do dzieci, tylko z nienawiści do przeciwników politycznych (jeśli wierzyć jego statystykom, to metoda ta przynosi zaskakująco dobre efekty finansowe – strach pomyśleć w jakim społeczeństwie żyjemy). Gdy słyszę jak wypowiada się o swoich dawnych najlepszych przyjaciołach (Janie Pospieszalskim i jego rodzinie), to cieszę się, że nie jest moim przyjacielem.
Ale gdy dwójka bliźniaków trafia do dwóch różnych szpitali, bo z powodu fali przedwczesnych porodów wywołanych gwałtownymi upałami w jednym z najlepszych oddziałów neonatologicznych w kraju skończyły się respiratory, to człowiek błogosławi każdy sprzęt ratujący życie dziecka i serdecznie „wali go” to kto go kupił i czy sobie na tym zarobił czy nie – nawet gdyby to był sam Al Capone i zarobił krocie (blogerze „Matka Kurka” – to do ciebie było!).
Memy, memy, memy… zdarzają się sensowne, zdarzają się całkiem logiczne, choć oparte na fałszywych przesłankach (prawdziwe lęki wzbudzone z fałszywych powodów - czytał ktoś ten nieszczęsny projekt ustawy? Wie kto jest jego autorem? Słyszał choć raz o takim ruchu „Ordo Iuris”?), a w niektórych jest tyle głupoty i nienawiści, że ręce opadają…
Koniec pisania – dziecko płacze. Trzeba nakarmić, samemu szybko coś przegryźć i jechać do poradni. Po drodze silnik gaśnie i nie chce zapalić. No tak – przez te wieczne kursy najpierw do dzieci do szpitala, teraz z dziećmi do lekarzy nie miałem czasu naprawić defektu czujnika, który poczciwe autko sygnalizowało od ponad dwóch miesięcy. Na szczęście Teść nas ratuje z opresji.
U neurologa. Nie wiem co powie, bo opisy EEG bliźniaków są zupełnie różne, a ja nie mam pojęcia o medycynie. UFF! To tylko niedojrzałość układu nerwowego wynikająca ze wcześniactwa. Chwilowo nic nie zapowiada padaczki, ani żadnej innej poważnej choroby neurologicznej. Kamień spadł mi z serca!
Ale gdyby było inaczej? Kochałbym moje Dzieci tak samo, choć z pewnością byłoby trudniej.
Niektóre rzeczy trudno sobie wyobrazić. Przez ostatnie trzy miesiące wielokrotnie zdarzało się, że w bezsilności rzucałem za kierownicą wiązanki wyrazów nie nadających się do zacytowania i wręcz złorzeczyłem Bogu za to, że nie daje nam od tych stresów odpocząć. Zwłaszcza tych kilka krytycznych dni po porodzie, gdy najpierw Sewerynek omal nie umarł z powodu odmy, później Konradek miał kryzys i dostarczany do płucek 100% tlen ledwie mu wystarczał na przeżycie… Koszmar. Ale jak stan dziecka zaczyna się poprawiać… później następny problem – drgawki u Sewerynka… i znów poprawa… i znów nawrót… czy muszę to tłumaczyć? Czy to da się wytłumaczyć?
Niektórych rzeczy nie potrafię zrozumieć. Widziałem w „Madurowiczu” dziecko, któremu lekarze przywrócili całkowicie zdrowie i kwalifikowało się do wypisania ze szpitala… tylko nikt go nie chciał odebrać – rodzice nie czekali na koniec leczenia i „odpuścili je” sobie – przestali kontaktować się ze szpitalem. Trzy lata temu z Żoną rozważaliśmy adopcję, ale przy trójce własnych dzieci i czterdziestce na karku…
Czy choroba lub nawet niepełnosprawność jest czymś co aż tak bardzo obniża „wartość” człowieka?
Moja dobra Koleżanka musiała przejść szereg operacji, aby móc jako tako chodzić. Porusza się trochę nieporadnie, wzrostem sięga mi niewiele powyżej łokcia, ale jest naprawdę wielką i wyjątkowo sprawną osobą, która prowadzi własną firmę, pomaga w niej chorym dzieciom z zaburzeniami integracji sensorycznej i jest naprawdę świetna w tym, co robi. Jak potoczyłyby się Jej losy, gdyby Jej rodzice byli zainfekowani egoistyczną ideologią, że dziecko albo musi być idealne, albo lepiej by go nie było? Swoją drogą często prowadzimy długie dyskusje – także na temat aborcji, ale mimo odmiennych punktów widzenia nie opluwamy się wzajemnie, nie wykrzykujemy idiotycznych haseł… Można? Można!
Matka mojej byłej dziewczyny od lat porusza się na wózku inwalidzkim – jest najbardziej pogodną i jedną z najmądrzejszych osób jakie znam. Najlepiej wyrażają to słowa Jej Córki „jesteś moją ulubioną Mamą”.
Wszystkich chorób, jakie dopadły jednego z moich siostrzeńców nawet nie potrafię wymienić. Nosi grube okulary, do czytania czegokolwiek potrzebuje dodatkowo szkła powiększającego, porusza się z trudem, miewa ataki padaczki. Jednak żyje, realizuje swoją pasję (zgromadził jedną z największych w Polsce kolekcji dzieł Jana Pawła II i pamiątek po papieżu), a rodzina Siostry mimo że wielodzietna i z jedną osobą niepełnosprawną jest wzorową ilustracją biblijnego stwierdzenia „jak oni się kochają”.
Czy zastanowił się ktoś nad tym: co wtedy, gdy dziecko już w trakcie życia się „zepsuje”?
Wykryta rzadka choroba genetyczna (np. mukowiscydoza), nowotwór, wypadek komunikacyjny, wypadek w kuchni… Nikomu tego nie życzę i modlę się, aby nigdy więcej to nie dotknęło moich dzieci, ale niekiedy wystarczy moment. Czy wtedy dziecko „traci na wartości”, bo nie wygląda już jak z reklamy i trzeba na jego pielęgnację i leczenie poświęcać kilka godzin dziennie więcej niż normalnie? Podziwiam rodziny, które bohatersko od lat walczą o życie swoich dzieci. Mnie też było dane doświadczyć tego, jak rodzi się taki mechanizm – trzy tygodnie spędzone w szpitalu ze starszym synkiem Miłoszkiem minęły mi jak z bicza strzelił, choć na początku zastanawiałem się jak wytrzymam (Żona nie mogła zostać z Miłoszkiem w szpitalu, bo była w zaawansowanej ciąży). Gdy na odchodne pielęgniarki pochwaliły mnie za opiekę nad synkiem, ja zamiast dumy czułem tylko wstyd: że wielokrotnie traciłem cierpliwość do rozregulowanego szpitalem dziecka, że nie potrafiłem zapobiec wypadkowi, przez który trafił do szpitala. Tamte przeżycia z oparzeniówki, to temat na osobny artykuł. Ale mimo wdzięczności personelowi szpitala na Spornej i bezcennej wiedzy, jaką stamtąd wyniosłem na temat oparzeń dzieci nie wiem czy go napiszę, bo jak widać po częstotliwości ostatnich artykułów od wypadku Miłoszka całkowicie odpuściłem sobie pisanie.
***
Wiele dzieci, które wczoraj były nie do uratowania, dziś się ratuje i wielokrotnie tylko od dobrej woli rodziców i lekarza zależy czy dziecko zostanie uratowane i wróci do pełnego zdrowia, czy też zostanie spisane na straty i poddane aborcji. Bo przecież można załatwić karetkę lub nawet śmigłowiec, aby dziecko po urodzeniu natychmiast było operowane (konkretny przykład sąsiada Konradka z „Matki Polki” – na sygnale z Torunia do Łodzi, cesarskie cięcie i od razu dziecko na stół operacyjny – udało się – nieopisane szczęście w oczach mamy…), ale można też stwierdzić, że „płód jest ciężko uszkodzony” i załatwić zgodę na aborcję.
Czytałem ostatnio rewelacyjny wywiad z dr. Marzeną Dębską „Leczymy wady, które lekarze na świecie uważają za wskazanie do aborcji”.
Szok i wyrazy najwyższego szacunku! O ile zespoły medyczne z „Matki Polki” i „Madurowicza” to najlepsi z najlepszych, to zespół ze Szpitala Bielańskiego w Warszawie przeprowadzający operacje ratujące życie dziecka jeszcze w okresie prenatalnym spokojnie można nazwać Cudotwórcami. To koniecznie trzeba przeczytać (bez względu na własne zdanie – bohaterka jest krytyczna wobec obydwu stron sporu, ale nie sposób polemizować z Jej wiedzą i doświadczeniem) aby dopiero móc powiedzieć, że cokolwiek wie się na ten temat:
http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/518420,marzena-debska-lecz...
***
W zależności od sytuacji życiowej dla jednej osoby wiadomość o ciąży jest jak największy cud w życiu, dla innej jak najgorsza trauma, a bywają przypadki, gdy cud się zmienia w traumę lub trauma zmienia się w cud. Trzeba to zrozumieć i uszanować, bo różnie toczy się życie. Natomiast zanim to małe poczęte życie opuści szpital, czeka go jeszcze niejednokrotnie najcięższa walka w życiu – walka o życie.
„Życie choć piękne, tak kruche jest – zrozumiał ten, kto otarł się o śmierć” – śpiewa grupa Golden Life
Zrozumiałem to i ja. Sam otarłem się o śmierć zaraz po urodzeniu, moi Synkowie podobnie… Rozumiem to każdego dnia coraz bardziej i bardziej. Dla mnie każdy z Nich jest cudem. Wiem, że gdy byli w macicy mojej Żony (trudno powiedzieć na jaki medal zasługuje w moich oczach ta drobniutka Kobieta, takim obciążeniem była dla Niej ciąża bliźniacza) nie byli jej częścią, tak samo, jak będąc w inkubatorach nie byli częścią inkubatorów. Nie „należą” do mnie, do Żony ani do fundatora inkubatora. Są skarbem, który został przekazany pod naszą opiekę: Żony, moją, Lekarzy, Pielęgniarek, Położnych. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić ogromu wdzięczności jaką czuję do Nich – PRAWDZIWYCH OBROŃCÓW ŻYCIA.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2091 odsłon
Komentarze
szacun...
5 Października, 2016 - 18:06
dla zespołu lekarzy, pielegniarek i was rodziców...
mam jednak pytanie natury technicznej, jako, że tzw Służba Zdrowia podpada mi coraz bardziej w kwestii szczepień...
Czy szczepiono wasze dzieci w trakcie, czy po wyjściu ze szpitali? Bo słyszałem przypadki, że nawet w stanie ciężkim dzieci są szczepione toksycznym szczepionkami...pozdrawiam
http://trybeus.blogspot.com/
Szczepionki
6 Października, 2016 - 18:21
Jeśli chodzi o dwa obowiązkowe szczepienia (tzn. rodzice mogą odmówić zgody na ich wykonanie, ale jednocześnie podpisać deklarację, że biorą na siebie odpowiedzialność za ewentualne skutki niezaszczepienia dzieci), to dogadaliśmy się z lekarzami (lekarz prowadząca stwierdziła, że sama też jest za takim rozwiązaniem), aby zaszczepili dzieci w ostatniej dobie przed wypisaniem ze szpitala, czyli po ponad miesiącu, gdy wcześniaki już osiągnęł.y wiek urodzeniowy i masę urodzeniową. Byliśmy na tym punkcie przewrażliwieni, bo moje otarcie się o śmierć wiązało się właśnie ze zbyt wczesnym podaniem szczepionki BCG.
Natomiast kalendarz pozostałych szczepień z polecenia neurologa będziemy ustalać indywidualnie w zależności od tego jak będzie przebiegał proces dojrzewania układu nerwowego - zawsze szczepionka to jest wprowadzanie infekcji do organizmu, więc lepiej nie ryzykować nawrotu drgawek.
Jest w Łodzi poradnia szczepień niestandardowych (chyba tak to się nazywa) i do niej właśnie dostaliśmy skierowanie od neurologa.
Wspaniała i wzruszająca
5 Października, 2016 - 21:04
Wspaniała i wzruszająca relacja. Życzę każdemu dziecku ojca walczącego o nie z miłością i zaangażowaniem oraz takiego zespołu leczącego.
Ja też od niedawna dopiero wiem jakie postępy zrobilą medycyna w sprawie dzieci zagrożony wcześniactwem. Toruńskie trojaczki jednojajowe są już w domu. Ale lekarze już wiele wcześniej, wiedząc, że urodzą się przed planowanym terminem podawali sterydy, aby ich płuca się lepiej rozwinęly.
Sterydy
6 Października, 2016 - 18:26
U nas też tak było, ale akurat Żona w szpitalu po podaniu sterydów podłapała infekcję dróg oddechowych, która przez krwioobieg przeniosła się na Dzieci (stąd ten dramat z wrodzonym bakteryjnym zapaleniem płuc). Nie mam pojęcia dlaczego w "Rydygierze" zbagatelizowali tę infekcję.
jak to się dziś mówi/pisze - SZACUN
6 Października, 2016 - 11:41
Poruszający wpis, a szczególnie dla kogoś kto choć trochę wie o czym piszesz. Poleganie w swoich opiniach na zalewającym nas, "piarowym" szambie zawsze prowadzi większość do odchyleń we własnych przemyśleniach. Niestety. No oczywiście wtedy, kiedy jakiekolwiek przemyślenia są.
Najszczerzej i najniżej chylę głowę przed Twoją krucjatą na rzecz nowych Istnień ale nie tylko dlatego że to Twoje Istnienia, ale głównie dlatego że jesteś w ten sposób reprezentantem patrzących na życie w podobny sposób. O takich jak Ty, wspomniany "piar" mówi rzadko, a jak mówi to często się głupio uśmiecha albo, wręcz nabija.
P.S.
Maleńka uwaga a propos Matki Kurki - mnie też "wali" czy aparaturę ratującą życie mojej Istoty kupił Al Capone czy też jakiś inny "filantrop". Nie wali mnie natomiast, że z zebranego wora kasy nie kupił drugiego egzemplarza i dlatego inna Istota, np. Istota mojego kumpla, nie miała tyle szczęścia ile Twoja.
Sorry za wtręt i, jeszce raz, OGROMNY SZACUN!