LICHFA czyli tzw. kredyty walutowe

Obrazek użytkownika Humpty Dumpty
Gospodarka

Kolejny raz przed wyborami wróciła kwestia uchwalenia spec-ustawy, mającej pomóc „frankowiczom”. Tymczasem od lat wiadomo, że jest ona niepotrzebna.

Istniejące rozwiązania prawne, nb. coraz częściej stosowane, mają jednak poważny feler z punktu widzenia ponadnarodowych banksterów. Otóż zamiast przerzucenia części raty na Skarb Państwa i zachowania wpływów banków na dotychczasowym poziomie istniejące instrumenty prawne pozwoliłyby na znaczące zmniejszenie wymaganych spłat.

Tymczasem w sierpniu 2018 roku nastąpiła istotna zmiana.

O tym mówiło się od kilku lat – tzw. kredyty walutowe są tzw. toksycznym produktem bankowym. 16 sierpnia 2018 r. NIK uznał je za takie już oficjalnie.

Informacja, która powinna zelektryzować kilka milionów ludzi w Polsce:

Instytucje odpowiedzialne za ochronę konsumentów nie zapewniły właściwego egzekwowania praw kredytobiorców oraz zbyt późno przeciwdziałały nieuczciwym praktykom banków. Najwyższa Izba Kontroli zbadała skuteczność systemu ochrony konsumentów wobec problemu kredytów objętych ryzykiem walutowym w latach 2005-2017. Negatywny wpływ na ochronę kredytobiorców miały także konieczność eliminowania niewłaściwych praktyk banków w drodze długotrwałych postępowań sądowych oraz niedookreślone kompetencje Komisji Nadzoru Finansowego. Wobec słabości instytucji państwowych, banki uzyskały korzyści, wynikające ze stosowania niedozwolonych postanowień umownych. Tymczasem przy sprawnie działającym systemie ochrony konsumentów praktyki te powinny były zostać szybko wyeliminowane.

(…)

Najwyższa Izba Kontroli oceniła negatywnie skuteczność systemu ochrony konsumentów wobec problemu kredytów objętych ryzykiem walutowym w latach, na które przypadła zasadnicza aktywność banków w udzielaniu tych kredytów, tj. 2005-2013. Skontrolowane podmioty administracji publicznej nie zapewniły właściwego egzekwowania praw kredytobiorców oraz zbyt późno lub w nieodpowiednim stopniu przeciwdziałały zagrożeniom, wynikającym z charakteru tych kredytów oraz z nieuczciwych praktyk banków. Słabość systemu ochrony konsumentów była jednym z czynników, który umożliwił wzrost wolumenu kredytów do skali, przy której obecnie wyeliminowanie ryzyk z nimi związanych wiązałoby się z poniesieniem znaczących kosztów przez banki lub zadłużonych obywateli.

]]>https://www.nik.gov.pl/aktualnosci/kredyty-frankowe-panstwo-pozwolilo-bankom-na-zbyt-wiele.html]]>

Oto powód, dla którego zdaniem NIK nic się nie zmieni w sytuacji ludzi popularnie zwanych frankowiczami – koszty.

Zbyt wielkie koszty dla banków bądź też dla kredytobiorców, a więc musi być po staremu.

Ewentualnie z pomocą Państwa ale tak, by interes banków pozostał nienaruszony.

Tego samego dnia, kiedy został opublikowany raport NIK, głos zabrał wiceprezes Związku Banków Polskich Jerzy Bańka.

„Uderzające jest to, że NIK, która uważana jest za instytucję rzetelną i wiarygodną, publikuje raport, który grzeszy nierzetelnością” – mówi Bańka PAP.

Zwraca uwagę, że w raporcie NIK pominęła wiele bardzo ważnych aspektów sprawy kredytów frankowych. „Można nawet mówić o swoistej manipulacji faktami w celu obrony z góry postawionej tezy” – ocenia.

W opinii Bańki NIK pomija np. kwestię tzw. Rekomendacji S Komisji Nadzoru Finansowego, która narzuciła bankom obowiązek oferowania najpierw kredytu złotowego, a dopiero na wyraźnie żądanie klienta, kredytu denominowanego lub indeksowanego do obcych walut.

Nieprawdziwa jest też teza NIK, dodaje, że banki nierzetelnie badały zdolność kredytową klientów. „Jest akurat odwrotnie, bo banki udzielając tych kredytów stosowały specjalne bufory, aby jakość tego portfela była wysoka. To potwierdziła praktyka, bo ostatni raport KNF pokazuje że tzw. szkodowość na portfelu kredytowym CHF jest bardzo niska, co jednoznacznie potwierdza, że badanie zdolności kredytowej było zrobione bardzo dobrze” – podkreśla rozmówca PAP.

W raporcie NIK, dodaje wiceprezes NBP, nie ma np. nic na temat przyczyn, dla których w połowie lat dwutysięcznych UOKiK nie chciał się zgodzić na ograniczenie dostępu do kredytów walutowych. Nie ma też „ani jednego słowa” na temat nacisków politycznych ze strony rządu w tamtym okresie, m.in. na NBP i ówczesną Komisję Nadzoru Bankowego, by nie ograniczać dostępu do kredytów walutowych.

„Raport także, wbrew licznym orzeczeniom sądowym, stawia tezę, jakoby banki działały nieuczciwie i uzyskały jakieś nieuprawnione przychody” – zaznacza Bańka. „Trudno się z takim dokumentem zgodzić, ma on charakter populistyczny i nie służy dobrze całej sprawie” – dodaje.

]]>https://www.bankier.pl/wiadomosc/ZBP-Raport-NIK-w-sprawie-kredytow-frankowych-nierzetelny-4149981.html]]>

W piątek 17 sierpnia czerska żurnalistka Anna Popiołek pisze:

Dlaczego do tej pory nie zrobiono zupełnie nic? Bo to mogłoby rozłożyć na łopatki całą gospodarkę. Wielomiliardowe koszty spowodowałyby zahamowanie akcji kredytowej, a nawet bankructwo mniejszych banków. Gospodarka nie miałaby pieniędzy, a kryzys rozlałby się na pozostałe branże. Odczulibyśmy go wszyscy.

Szkoda tylko, że kolejni politycy przez lata obiecywali frankowiczom gruszki na wierzbie. Powinni byli od początku powiedzieć wprost: tego się nie da zrobić. Opublikowany raport Najwyższej Izby Kontroli tylko podsyca ten żal, a dla frankowiczów nie zmienia zupełnie nic.

(Anna Popiołek Państwo zaniedbało frankowiczów, gw z 17 sierpnia 2018 r., str. 2)

13 czerwca 2018 roku żurnalistka ekonomiczna Anna Popiołek została uhonorowana nagrodą im. Mariana Krzaka.

Nagroda ta jest przyznawana przez… Związek Banków Polskich. Popiołek otrzymała ją „za konsekwencję we wnikliwym prezentowaniu trudnej tematyki bankowo-finansowej w sposób przejrzysty, rzetelny i wiarygodny”.

]]>https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/anna-popiolek-i-piotr-smilowicz-nagrodzeni-przez-zwiazek-bankow-polskich]]>

Laureatka tegorocznej nagrody bankowej red. Popiołek oraz wiceszef Związku Banków Polskich mniej więcej są zgodni:

Obywatelu, który wziąłeś kredyt denominowany (indeksowany) we frankach – porzuć wszelką nadzieję! Bo opublikowany raport Najwyższej Izby Kontroli (..) dla frankowiczów nie zmienia zupełnie nic (Popiołek) a poza tym trudno się z takim dokumentem zgodzić, ma on charakter populistyczny i nie służy dobrze całej sprawie (Bańka).

Tymczasem postrzegany coraz częściej jako enfant terrible systemu bankowo-windykacyjnego ciągle jeszcze panującego w III RP, prof. Witold Modzelewski jeszcze w styczniu 2015 roku mówił o tzw. kredytach frankowych:

Od początku twierdzę, że mamy do czynienia z jedną z większych mistyfikacji, a można również podejrzewać, że miała ona na celu wyłudzenie od kredytobiorców nienależnych świadczeń poprzez wprowadzenie ich w błąd czy też wyzyskanie błędu, czyli są to podejrzenia dość poważne, a sprawę powinni obejrzeć także prokuratorzy.

Wiemy, że istotą owych „kredytów”, które były oferowane, udzielane i spłacane w złotówkach, było uzależnienie wielkości długu z tytułu ich spłaty od zdarzenia przyszłego a niepewnego, czyli kursu złotego w stosunku do franka szwajcarskiego lub innych walut. Oczywiście każdy student prawa bankowego wie (w odróżnieniu od niektórych ekonomicznych celebrytów występujących w mediach), że istotą umowy kredytu jest to, że kredytobiorca ma zwrócić tylko tyle, ile mu pożyczono oraz zapłacić za to odsetki i ewentualną prowizję. Odsetki mogą być elementem zmiennym w czasie, dług nie.

Tzw. kredyty frankowe nie były więc żadnym „kredytem”, lecz rodzajem zakładu bukmacherskiego albo – mówiąc obecną nowomową – „toksycznym instrumentem inwestycyjnym”, który – wprowadzając w błąd klientów – sprzedawano jako kredyt. Każdy, kto nie jest propagandystą interesów tych, którzy byli ich oferentami (ci ostatni notabene mają już dość mokre plecy, bo przecież zasięgnęli już w tej sprawie opinii rzetelnych prawników) potrafi ocenić, z czym mamy tu do czynienia.

]]>http://biznes.onet.pl/waluty/analizy/piec-pytan-do-bankow-ktore-udzielaly-tzw-kredytow-frankowych/z6rrk]]>

Zupełnie tak, jakby szef gangu wołomińskiego groził Policji, że wskutek działania CBŚ sporo ludzi może stracić pracę, obroty w miejscowych knajpach spadną, a więc powinni natychmiast odstąpić od czynności.

Cytowany już prof. Modzelewski zadał pięć pytań, na które do dzisiaj brak jest odpowiedzi:

1. Czy udzielanym przez banki w Polsce „kredytom frankowym” odpowiadały zaciągnięte przez te banki kredyty w tej walucie, czy też nie było tu jakichkolwiek franków, albo były to kwoty o niewspółmiernie niskim poziomie?

2. Jakie zyski osiągnęły banki z tytułu udzielania tych kredytów, co było ich źródłem (bo przecież nie odsetki) oraz czy podawana publicznie kwota 50 mld zł jest prawdziwa?

3. Czy osoby przygotowujące ofertę tych kredytów, a zwłaszcza zarządy banków, podawały rzetelne informacje klientom o wszystkich okolicznościach i ryzykach związanych z zaciąganiem tych zobowiązań, a zwłaszcza czy poinformowały, że kurs franka może przekroczyć 5 zł?

4. Czy zarządy banków i inne osoby uzyskały premie lub nagrody za przeprowadzenie tych operacji i ile wynosiły w poszczególnych bankach (idzie o kwoty, a nie o nazwiska)?

5. Jaki był dalszy los zysków banków osiągniętych z tych operacji: czy były one wypłacane w formie dywidend, a czy te były transferowane do innych państw?

(op. cit.)

Czy to jednak znaczy, że wobec ogromnej skali bankowego dealu przysłowiowy Kowalski jest bezbronny?

Musi płacić, bo jeśli przestanie, utraci cały dotychczas zgromadzony majątek, co zresztą i tak nie uchroni go od egzekucji, bowiem kredyt wzrósł ponad wysokość zabezpieczenia?

Z tym pytaniem zwracam się do dr hab. Krzysztofa J., adwokata, pracownika naukowego jednego z Uniwersytetów.

– Nie istnieje system prawny, który chroniłby tego rodzaju zachowanie wierzyciela. Dłużnik, czyli kredytobiorca, może i powinien skutecznie obronić się w oparciu o już istniejące prawo.

– Po opublikowaniu 16 sierpnia raportu NIK dotyczącego tzw. kredytów frankowych sporo osób straciło nadzieję. Przekaz medialny jest bowiem jednoznaczny – ze względu na powiązanie Państwa z systemem bankowym nie można oczekiwać pomocy od rządu. W szczególności zapowiadana przez wtedy jeszcze kandydata na urząd prezydenta Andrzeja Dudę ustawa mająca ulżyć przysłowiowemu Kowalskiemu okazała się tylko pustą obietnicą wyborczą…

– I bardzo dobrze. Przecież jakakolwiek tzw. pomoc państwowa kredytobiorcy oznacza de facto pomoc dla banku!

– ????????????

– Przecież to oczywiste. Kowalski, zostańmy już przy tym nazwisku, choć lepiej może byłoby mówić pan, pani X nie daje rady spłacać kredytu zaciągniętego prawie 10 lat temu. Zgodnie z proponowaną „ustawą pomocową” zamiast Kowalskiego płatnikiem banku będzie Państwo. Oczywiście przez jakiś czas, aż Kowalski stanie z powrotem na nogi. A więc liczy się tylko i wyłącznie „dobrostan” banku, któremu, trzeba to podkreślić, obojętne jest, skąd otrzyma pieniądze. Byleby otrzymał je w takiej wysokości, w jakiej sobie życzy. Nie zdziwiłbym się, gdyby pieniądze na „program pomocowy” ten sam bank pożyczył rządowi.

– Ale to przecież nie jedyne rozwiązanie.

– Zgadza się. Inne mają jednak dość zasadniczą wadę – jako zmierzające do uszczuplenia zysków sektora bankowego spotkają się z oporem bankowców. Takie podejście do tematu zaciera jednak sedno istniejącego problemu.

– A konkretnie?

– Wszelkie próby wprowadzenia pomocy dla Kowalskiego są niczym innym jak ustąpieniem przed co najmniej nieetycznym działaniem sektora. Banki bowiem doskonale zdawały sobie sprawę z tego, co robią. Oczywiście nie na samym dole, nawet nie w zarządach oddziałów.

- A mówi się, że bank to instytucja zaufania publicznego.

– (śmiech). Ponoć tak było w poprzedniej formacji, ale ja tamtych czasów zbyt dobrze nie pamiętam. Natomiast wiem, jak jest teraz. Nie tylko ja. 10 września 2004 roku miała miejsce premiera filmu, który dokładnie tłumaczy, dlaczego m.in. banki zachowują się tak, jak widzimy. To „Korporacja” w reżyserii Jennifera Abbota i Marka Abchara. Korporacja, czyli bank również. Jedynym celem, który liczy się dla tego tworu jest zysk. Nie jest zatem istotne, że krzywdzi pracowników, klientów, niszczy środowisko naturalne i rozkłada społeczeństwo. Korporacja cierpi na przerost ego, twierdzi, że jest najlepsza, że jest „numerem jeden”. Obca jest jej empatia, odmawia przyjęcia odpowiedzialności za swoje postępki i nie czuje wyrzutów sumienia. Gdyby korporacja była człowiekiem określilibyśmy ją jednym słowem – psychopata, i to ciężko zaburzony. I tak trzeba patrzeć na tzw. kredyty frankowe a także to, co bankowcy mówią teraz. Celem wprowadzenia kredytów frankowych było osiągnięcie zysków na poziomie o wiele wyższym, niż wynikał z dotychczasowej działalności. Straszenie zaś krachem systemu, co odbić się może na całej gospodarce, to tylko demagogiczna próba utrzymania dotychczasowych dochodów pochodzących z tytułu tego swoistego „zakładu bukmacherskiego”, jak słusznie zauważył przed laty prof. Modzelewski, a co na użytek naiwnych zwie się kredytem indeksowanym bądź denominowanym.

– Czyli uważasz, że brak regulacji państwowych mających przynieść ulgę przysłowiowemu Kowalskiemu uwikłanemu w ten walutowy „zakład bukmacherski” to dobre rozwiązanie? Co wobec tego mają robić ci, którzy płacą i po 10 latach wyrzeczeń widzą, że w najlepszym przypadku winni są bankowi tyle samo, ile kiedyś wzięli?

– Trzeba zacząć od podstaw. Przede wszystkim nie dać się wmanewrować w tzw. myślenie bankowe, czyli zawężenie problemu wyłącznie do prawa bankowego. Co prawda umowa kredytu jest tzw. umową nazwaną i w całości jest uregulowana w prawie bankowym, a nie w Kodeksie cywilnym. Tymczasem przykładowo we Włoszech przepisy o kredycie znajdują się we włoskim kodeksie cywilnym (art. 1842 i n.). Polskie rozwiązanie uzasadnione jest faktem, że jedną ze stron tej czynności jest zawsze bank, tylko on bowiem upoważniony jest do prowadzenia tej działalności. Za podstawę prawną dla umowy kredytu uznać też należy przepisy regulujące szczególne rodzaje kredytu – kredyt konsumencki, hipoteczny. Ustawy bankowe nie są jednak kompletne i dlatego do umowy kredytu znajdują też zastosowanie przepisy ogólne kodeksu cywilnego.

– A konkretnie?

– No a gdzie masz w prawie bankowym definicję np. osoby prawnej? Zdolności do czynności prawnych? Gdzie są formy czynności prawnych? Jak określić moment zawarcia umowy? To znajdziesz właśnie w Kodeksie cywilnym. Ale najważniejsze dla frankowiczów będą art. 5* oraz przepisy o wadach oświadczenia woli.

– Nim jednak do tego przejdziemy chciałbym Ci zadać pytanie nieco z innej beczki. Jak sądzisz, dlaczego w ogóle mamy do czynienia z tzw. kredytem frankowym?

– Dzisiaj przecież widzimy to jak na dłoni. Wystarczy porównać daty wprowadzenia produktu bankowego nazywanego kredytem indeksowanym (denominowany) a wybuchem tzw. kryzysu greckiego, dzięki któremu kurs franka szwajcarskiego poszybował w górę. Trzeba przy tym pamiętać, że analitycy zatrudnieni w bankach kryzys grecki przewidzieli dużo wcześniej, bowiem w centralach tych instytucji dokładnie wiedziano, jaki jest stan zadłużenia Grecji. Udzielając tzw. kredytów frankowych grano jedynie na czas. Kto wie, czy olbrzymia popularność tego produktu w Polsce nie spowodowała opóźnienia w ogłoszeniu zapaści finansowej Grecji? Wszak każdy dzień zwłoki powodował napływ kolejnych setek kredytobiorców czy też, jak coraz częściej się mówi nabitych w butelkę lub wręcz oszukanych.

– Skoro takie to jasne to dlaczego banki odpowiadając na reklamacje zasłaniają się właśnie prawem? I to cywilnym na dodatek?

– Znasz taką starą reklamę telewizyjną PZU? Duży może więcej. Banki w Polsce przyzwyczajone są do tego, że państwo jako takie obraca się wokół nich. Ich centralna pozycja w Polsce była zresztą dostrzegana już dawno. Np. prawnicy niemieccy, ci młodsi, często na wspólnych spotkaniach kiedy już było luźno mówili o Polsce, że to Inkasso Land bądź też Inkasso und Bankgeschäft Land. Nic dziwnego, bo instytucje finansowe do tej pory traktują wszystkich oponentów z góry. Mały przykład z sali sądowej. Od 2011 roku wyciągi z ksiąg bankowych nie mają mocy dokumentu urzędowego. Mimo to ciągle zdarza się, że radca prawny banku w ten sposób je traktuje. Podobnie jest z wyciągami z ksiąg rozmaitych firm i instytucji windykacyjnych. Co dziwne, często w pierwszej instancji pada wyrok na ich korzyść. Dopiero apelacja oddala roszczenie. To jednak znaczy, że należy walczyć do końca.

– Coś jest na rzeczy. Przecież patrząc na deklaracje majątkowe posłów widać, że najsilniejsza w Parlamencie jest PPB – Polska Partia Bankowa.

– Z frankowiczką Lubnauer na czele.

– Wróćmy jednak do podstawowych zasad prawa. Wspomniałeś o art. 5 kodeksu cywilnego.

– Tak, bo jest to często, zbyt często pomijany swego rodzaju klucz do wszystkich czynności cywilnoprawnych, bankowych nie wyłączając. Po prostu art. 5 dotyczy sytuacji, gdy stosunek prawny już istnieje i istniejące uprawnienie wchodzące w skład jego treści jest ważne. W trakcie tego stosunku prawnego zaszły jednak takie nowe okoliczności, które w świetle zasad współżycia społecznego przeciwstawiają się dochodzeniu uprawnienia; stan ten trwa tak długo, jak długo będą trwały te okoliczności. W tzw. kredytach frankowych tym stanem, powodującym sprzeczność z zasadami współżycia społecznego jest nagle wybujały kurs franka szwajcarskiego. Zauważ, że analogiczny wzrost nie dotyczył innych walut. Nie dotyczył paliw, czynszów, ceny metra kwadratowego nieruchomości… Oczywiście wszystko drożeje, ale nie aż tak!

– Twoim zdaniem art. 5 kc powinien wpłynąć na wysokość raty odsetkowej oraz samego kredytu w złotówkach?

– Zwróć uwagę, że art. 5 mówi o sprzeczności z zasadami współżycia społecznego a także o sprzeczności ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa. Tymczasem banki oparły konstrukcję tych tzw. kredytów na art. 358 (1) § 2 kc – strony mogą zastrzec w umowie, że wysokość świadczenia pieniężnego zostanie ustalona według innego niż pieniądz miernika wartości. Innego, niż pieniądz polski, a więc np. frank szwajcarski. Równie dobrze mogłaby to być ilość beczek śledzi albo ton węgla. Ratio legis, czyli przyczyna uchwalenia tego przepisu sięga okresu tzw. reformy Balcerowicza. Normalnie świadczenie pieniężne w czasie jego spełnienia ma nieco inną wartość nabywczą niż w chwili powstania zobowiązania. Znacząca zmiana siły nabywczej może jednak prowadzić do pokrzywdzenia jednej ze stron. Klauzula waloryzacyjna ma za zadanie chronić przed pokrzywdzeniem wierzyciela. Tymczasem w tzw. kredytach frankowych pełni rolę czynnika prowadzącego do osiągania przez niego nadmiernych zysków i jednocześnie do pokrzywdzenia dłużnika. Bowiem w trakcie trwania umów nie doszło do istotnej zmiany wartości nabywczej pieniądza.

– Ale art. 5 kc nie może być podstawą samodzielnego powództwa.

– Sąd Najwyższy uznał tak w 2000 roku. Trzeba jednak pamiętać, ze wyrok dotyczył roszczenia odszkodowawczego. Niemniej jakoś nie potrafię wyobrazić sobie powództwa w oparciu tylko o ten jeden przepis.

– Tu jesteśmy zgodni. Ale przyznasz, ze powoli zaczyna robić się coraz mniej ciekawy obraz tych „instytucji zaufania publicznego”, jakimi powinny być banki. Podsumujmy dotychczasowy wywód:

a) widząc na horyzoncie zbliżający się kryzys grecki, który spowodował aprecjację szwajcarskiej waluty, zaczęto oferować produkt, który zamiast stabilnych i w miarę niskich spłat ratalnych w ciągu kilku lat stał się jednym z najbardziej dochodowych w ofercie banków. Świadomie zagrano na zwyżkę kursu;

b) „waloryzacja” na podstawie art. 358 (1) kc kredytów zwanych frankowymi nie powinna mieć miejsca, albowiem nie doszło do znaczącej zmiany siły nabywczej pieniądza.

Coś jeszcze?

– Uważasz, ze to mało? Dodaj do tego rzekomo nie mający znaczenia dla „frankowego” kredytobiorcy raport NIK z 16 sierpnia 2018 r. Jeśli ktoś do tej daty uważał, że „frankowicze” są sami sobie winni, bowiem skusiły ich niższe odsetki, a potem to już nie wina banków, że „niewidzialna ręka rynku” doprowadziła do wzrostu kursu CHF to po lekturze raportu widzi już wyraźnie, że padli oni ofiarą przemyślanego działania.

W kancelarii spotkałem się z wieloma ludźmi, nie tylko z południa Polski, ale i z Wybrzeża, z okolic Kielc, Podlasia. Wszystkich łączy jedno – nie mogli otrzymać kredytu złotówkowego, bowiem zdaniem banków nie stać ich było na raty. Za to mieli zdolność kredytową, by otrzymać kilka razy więcej w umownych frankach. Na dodatek wszyscy słyszeli zapewnienie ze strony doradcy klienta – jeśli kurs franka szwajcarskiego w ciągu całego okresu trwania kredytu wzrośnie o 30% będzie to oznaczało światowy kryzys większy, niż ten z lat dwudziestych XX wieku.

Chyba nie muszę Ci mówić, czym to powinno skutkować.

– Ale to może grozić upadkiem systemu bankowego i krachem finansów Państwa!

– A jakim cudem? Przecież prawie 80% krajowych firm finansuje się sama. Robi oszczędności, czasem „kredytuje” się w ZUS nie płacąc przez jakiś czas składek, bo to jest i tak tańsze, niż najtańszy dostępny dla nich kredyt. Z kolei duże firmy pieniądze otrzymują spoza Polski. Niech przykładem dla nas będzie Islandia – tam raz dwa zrobiono porządek z bankowcami. I jakoś nie słychać, żeby tamtejsi mieszkańcy zamiast pieniędzy musieli używać muszelek czy kości wieloryba. Wiem tylko jedno – utrzymywanie systemu, który zamienił kredytobiorcę we współczesnego niewolnika myślącego jedynie o tym, skąd wziąć pieniądze na następną ratę i ile ona wyniesie jest nieludzkie. I prędzej czy później doprowadzi do buntu.

Powyższy wywiad opublikowałem w sierpniu 2018 roku. Zaraz po ogłoszeniu raportu NIK. To zaś oznacza, że tylko do 16 sierpnia 2019 roku osoby mające tzw. kredyt walutowy mogą próbować go wzruszyć.

Czekanie na spec-ustawę to czekanie na to, by w budżecie zostały wykrojone dodatkowe pieniądze dla banków.

A na to po prostu nie ma i nie będzie społecznego przyzwolenia.

Im prędzej prawda ta dotrze do świadomości ukredytowanych, tym prędzej wezmą sprawy we własne ręce. Na żaden rząd istniejący teraz czy też w przyszłości nie mogą bowiem liczyć.

 

30.08 2018 – 27.05 2019

____________________________________

* art. 5 kodeksu cywilnego: Nie można czynić ze swego prawa użytku, który by był sprzeczny ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa lub z zasadami współżycia społecznego. Takie działanie lub zaniechanie uprawnionego nie jest uważane za wykonywanie prawa i nie korzysta z ochrony.

Twoja ocena: Brak Średnia: 4.3 (12 głosów)