Bimber

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog

Napisałem ostatnio notkę o tym jak umarł mój szwagier. Nie wiem dlaczego, ale z tamtego okresu najbardziej pamiętam milicjantów, jak schylali się w przejściu pod wężownicą bimbrownika.
Tak mnie to gnębiło, że postanowiłem stworzyć urządzenie nieposiadające tego elementu. Wcale nie należałem do wielbicieli mocnych trunków. Był to więc projekt całkowicie autorski i ambicjonalny. Internetu wtedy nie było.
Pomysł zrealizowali praktycznie znajomi pracujący w dużym zakładzie i mający dostęp do potrzebnych elementów. I mający odpowiednie umiejętności.
Urządzenie sprawowało się świetnie. Nawet przekroczyło moje oczekiwania. I oczekiwania wszystkich tych, którzy mogli osobiście docenić moje wysiłki. Alkohol był podobno znakomity.
Kiedyś mnie odwiedził dobry kolega. Niedługo miał mieć komunię swojego dziecka. Złożył propozycję. On da cukier, a ja swoje umiejętności i urządzenie. Tym, co wyjdzie podzielimy się po połowie.
Dostarczył cukier, a ja wziąłem się do roboty. Wszystko udało się wspaniale i zgodnie z planem. Porozlewałem nawet do butelek. Jemu więcej, żeby był zadowolony.
Z przypadającej mi części zrobiłem gościnę dla przyjaciół.
Jeden z nich nawet u mnie nocował. Co prawda w nocy się tłukł niemiłosiernie, ale nawet przez chwilę nie pomyślałem, co naprawdę jest tego przyczyną.
A on w tym czasie szykował podmiankę. Przez całą noc w pocie czoła pracował. Gdy ja spałem. Przelewał komunijny alkohol do innych zbiorników, zastępując ten w butelkach wodą. Coś na kształt poczynań Chrystusa, tylko odwrotnie.
Nie trzeba być Einsteinem, aby się domyśleć, co było dalej. Komunia udała się, delikatnie mówiąc, średnio. Już po pierwszym toaście nikt nie chciał pić mojego „wódki”. Kolega nie odzywał się do mnie parę lat. Czemu się wcale nie dziwię. Winowajca potraktował sprawę jako żart. Nie doczekałem się żadnych przeprosin. Nic, poza wzruszeniem ramion.
Bimbru własnej produkcji nie piłem, ale lubiłem robić. Lubiłem też jak mnie chwalono.
Zbliżał się wieczór. Odkręciłem palnik z gazem i nastawiłem na nim zbiornik z „”zacierem”. Ale musiałem gdzieś wyjść. Więc wyszedłem. Na korytarzu było już ciemno. Podszedł do mnie jakiś typ i zagaił:
- Przyjdziemy do Pana za jakieś 15 minut i zobaczymy, co Pan tam ma w kuchni.
Wystraszyłem się nie na żarty. 15 minut to niewiele czasu. Wróciłem, więc czym prędzej do mieszkania. Gorączkowo myślałem. Wcale nie jest łatwo wymyśleć coś z sensem, na poczekaniu.
Pierwsze co zrobiłem, to wylałem zawartość baniaka do wanny. Zużyłem też butelkę wody kolońskiej, bo cuchnęło ogromnie. I tak nic nie pomogło. Następnie wziąłem się za urządzenie.
Znalazłem płócienny worek po ziemniakach. Zapakowałem do niego bimbrownik, związałem długim sznurkiem. Drugi koniec sznurka zaczepiłem o coś w mieszkaniu i opuściłem go za okno. Czekałem.
Przyszli we dwóch. Swoje kroki skierowali od razu do kuchni:
- Tu nic nie ma. Czysto. Rura musiała pęknąć w innym miejscu.
I poszli zostawiając mnie z otwartą ze zdziwienia buzią.
Po ich wyjściu szybko wciągnąłem sznurek. Tylko sznurek. Nic więcej po jego drugiej stronie już nie było. Ktoś mi zap…zakosił urządzenie.
Od tego zdarzenia minęło parę lat.
Sprzeczałem się ze znajomym kto robi lub robił lepszy bimber. Sprzeczalibyśmy się tak do dzisiaj gdybym się go nie zapytał:
- Swoje urządzenie skonstruowałem sam, a ty swoje?
Okazało się, że go nie skonstruował tylko znalazł. A było tak. Przechodził kiedyś wieczorem obok jakiegoś bloku. Zobaczył stojący pod czyimś oknem worek. Zajrzał. Zawierał bliżej nieokreśloną zawartość. Postanowił go zabrać do domu i sprawdzić później. Musiał tylko urwać jakiś długi sznurek.
Często spieramy się o coś. W ferworze dyskusji nie zauważamy, że mówimy o tym samym. Czasami używamy tylko różnych słów.

Brak głosów