To był zamach

Obrazek użytkownika Wiktor Smol
Kraj

Co wspólnego z katastrofą z 10 kwietnia 2010 roku może mieć nowa „zimna wojna”, w którą zaangażowane są Stany Zjednoczone Ameryki i Rosja?

Mówi się, że „kłamstwo ma krótkie nogi”, ale dodać również trzeba, że bywają takie kłamstwa, które zostają przekute na prawdy i półprawdy i ich żywot bywa długi, potrafią nawet wpisać się na kartach obowiązującej historii.

Zdarzenie z 10 kwietna 2010 roku od samego początku zostało oznaczone czerwonym alertem. 

Świat po raz kolejny stanął w obliczu „zimnej wojny”; dwa światowe mocarstwa – USA i Rosja – zaczynają grać militarnie. Kiedy prawdziwy kryzys zagląda w oczy i budzi uzasadniony lęk, wtedy można rozegrać temat sprowadzając go do pojęcia wojny. To, że wojna jest największą higieną świata* i że przyspiesza postęp i rozwój – pobudza do działania przemysł państw zaangażowanych, to fakt sprawdzony w ubiegłym stuleciu.

Czy tym razem również chodzi o nakręcenie spirali strachu przed groźbą widma wojny? Wszak taki strach jest silniejszy od lęku o niepewny byt w czasach pokoju nawet w obliczu szalejącego kryzysu.

Co wspólnego z katastrofą z 10 kwietnia 2010 roku może mieć nowa  „zimna wojna”, w którą zaangażowane są  Stany Zjednoczone Ameryki i Rosja? Owszem ma i to wiele. Ale po kolei.

Pierwsze pytanie zasadnicze. Dlaczego USA milczą w sprawie zdarzenia na lądowisku w Siewiernyjpod Smoleńskiem? Przecież nie jest żadną tajemnicą – choć katastrofa została sprowadzona do rangi tajemnicy – że Amerykanie są w posiadaniu zdjęć satelitarnych i te dowody mogłyby ostatecznie wyjaśnić wszystko lub, co jest bardziej prawdopodobne – skomplikować, to co i tak jest dostatecznie zawiłe. Prawda mogłaby zagrozić kruchemu pokojowi, który za przyczyną tych państw i tak wisi na włosku.   

W hipotezę, że była to zwykła katastrofa lotnicza, mogą dziś wierzyć jedynie ci, którym można wcisnąć dosłownie wszystko – dla takich wystarczy zapewnienie rządu opatrzone politycznym komentarzem. Ale to inna sprawa, to sprawa nie tyle zaufania, co ślepej wiary w ideologiczną wielkość partii przewodniej – PO. 

O tym, że był to zamach, od samego początku wiedzieli najwyżsi rangą funkcjonariusze służb i urzędnicy w państwie. Że był to zamach wiedziały służby wojskowego kontrwywiadu, kilku oficerów ABW, i wiedział o tym również premier Donald Tusk (PO), który bezzwłocznie o zdarzeniu poinformował ówczesnego marszałka sejmu – Bronisława Komorowskiego (PO).

W dobie podsłuchów i permanentnego monitoringu, kiedy każdy, nie dość, że podsłuchuje każdego, to jeszcze śledzi najmniejszy ruch przeciwnika na ekranach swoich monitorów w jakości HD, nie sposób cokolwiek ukryć.

Tamtego zamachu i tamtej mistyfikacji nie zdołała przesłonić żadna mgła smoleńska ani szum urządzeń zakłócających. Jeśli może być coś, czego nie zdołano wyśledzić, to tym być mogą jedynie prawdziwe motywy tamtej zbrodni. Historia lubi się powtarzać i tym razem „operatorzy” historii podtrzymali powtarzalność zdarzeń. Klątwa smoleńska, czy bardziej zbrodnia zaplanowana z zimną krwią na członkach polskiej delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele.  

Marszałek sejmu, Bronisław Komorowski nie zwlekał nawet chwili – natychmiast udał się w drogę do Warszawy. Trasę z Ruskiej Budy do stolicy jego służbowe auto pokonało w rekordowo krótkim czasie. I nie ma w tym ani nic dziwnego, ani nadzwyczajnego. Wszak sytuacja wymagała szybkich działań i natychmiastowej reakcji.

Pojawiające się zarzuty i spekulacje, że pierwszym działaniem marszałka sejmu, było wejście do prezydenckiej kancelarii i wyniesienie z niej akt, jest nie do końca prawdziwe.

W chwilę po tym, jak świat obiegła informacja o katastrofie pod Smoleńskiem, i po tym jak tę informację marszałkowi sejmu Bronisławowi Komorowskiemu przekazał Donald Tusk, a na wiele chwil przed przybyciem marszałka do Warszawy, kancelarię odwiedził ktoś inny.

Co tam robił i co z kancelarii wyniósł jest zagadką. Zagadką na tyle istotną, że niektórym osobom w państwie spędza sen z powiek.

Marszałek sejmu nie miał innego wyjścia – musiał działać szybko i sprawnie. Jakakolwiek zwłoka mogłaby wywołać niepożądany efekt i ogromne konsekwencje z politycznym trzęsieniem ziemi. Skutki mogłyby się okazać tragiczne pod wieloma względami, począwszy od rozruchów, a na wojnie domowej kończąc.

Polska jako pełnoprawny uczestnik NATO. Mimo naszej przynależności do sojuszu ciągle jesteśmy „dzieckiem od macochy”. Taki status jest głównie za sprawą Amerykanów. Dla USA ciągle jesteśmy „bękartem Europy” i cały ten nasz udział w natowskim sojuszu należy traktować z przymrużeniem oka. Polska ze statusem państwa natowskiego jest niczym innym jak  strefą buforową między Rosją a zachodem Europy. W tej strefie, jak na poligonie doświadczalnym, przeprowadzane są rozmaite warianty „gier wojennych”.  

Od czasów Huwera „czerwoni” ciągle stanowią realne zagrożenie. I choć z sowietami można robić interesy paliwowe, to trzeba pamiętać, że ich – Rosjan – czerwień jest zupełnie inna od czerwieni po drugiej stronie „strefy buforowej”.

Tylko w samej strefie – Polsce – rozmaitej maści agentów czynnych i tych „uśpionych” mamy więcej niż ludności ma Islandia. To też główny powód amerykańskiej obstrukcji w/s wiz dla obywateli Polski. Brak oczyszczenia z agentury życia publicznego w RP, to głównie zasługa rosyjskiej agentury ulokowanej wysoko w pionach decyzyjnych państwa. Tak stan rzeczy jest na rękę Rosjanom.

Milczenie Stanów Zjednoczonych Ameryki w sprawie zamachu pod Smoleńskiem jest wymowne – jest elektem gry z Rosją. Ale dlaczego milczą wywiady brytyjski i izraelski? Czy również biorą udział w tej samej grze? Nałożenie blokady informacyjnej na opiniotwórcze media Zachodu jest wymowne i również znajduje swoje wtórne odbicie – historia lubi się powtarzać.

W sprawie masowych zbrodni dokonanych na terenach należących do ZSRR media brytyjskie zostały zobowiązane do ukrycia prawdy przed opinią publiczną i podtrzymaniu kłamstwa, że zbrodni w Katyniu na polskich oficerach i inteligencji, dokonały hitlerowskie Niemcy. 

Brak głosów

Komentarze

na wiele chwil przed przybyciem marszałka do Warszawy, kancelarię odwiedził ktoś inny.

Co tam robił i co z kancelarii wyniósł jest zagadką.

 Kto?

Marszałek sejmu nie miał innego wyjścia – musiał działać szybko i sprawnie. Jakakolwiek zwłoka mogłaby wywołać niepożądany efekt i ogromne konsekwencje z politycznym trzęsieniem ziemi. Skutki mogłyby się okazać tragiczne pod wieloma względami, począwszy od rozruchów, a na wojnie domowej kończąc.

No, zapomniałeś jeszcze o wojnie Polska - Rosja. Marszałek - zuch

Vote up!
1
Vote down!
0
#323250

Ciekawostka!. Chodzą słuchy, że to jego intryga, ten zamach!...I to złożone w Polskim Radiu oświadczenie, o katastrofie, na dwie godziny przed!.

Vote up!
1
Vote down!
-1
#323345

 Całkowicie się z Tobą zgadzam . 

Moje odczucia są takie . Dlaczego USA nie zabiera głosu w sprawie i nie ujawnia co wie .

Wg mnie dlatego ze traktuje Polskę jako kraj suwerenny a skoro członek NATO oddaje śledztwo sowietom , mimo ze dotyczy to samolotu specjalnego i wojskowego jednocześnie to jak mogli się zachować . Dać argument sowietom ze się wtrącają w sprawy między braćmi .  

Ktoś był w kancelarii Prezydenta RP przed Komorowskim . Gabinet Prezydenta RP to nie dacza za miastem, a i ta jest chroniona. Więc fakt ze ktoś tam był i kto to był jest łatwy do rozwikłania ale potrzebna jest komisja śledcza albo dochodzenie odpowiedniego urzędu . 

PiS powiedział ze na tą chwilę komisja sejmowa była by nieefektywna i pewnie ma rację . Będzie to mozliwe do zrealizowania jak PiS obejmie władzę . Nie mi to oceniać , ale to są fakty . 

Dlaczego milczy wywiad brytyjski i izraelski . Dobrze postawione pytanie . 

Bo musi, bo tak nakazuje im rozsądek i dbanie o własne interesy . Bo nie chcą draznić sowietów . Masz rację historia lubi się powtarzać . 

II wojna światowa , deklarację Francji i Anglii psu na budę się zdały .

Ale zobaczmy co po wojnie . 

4 lutego 1945 roku na Krymie spotkały się trzy prywatne osoby: Józef Stalin, Winston Churchill i Franklin Delano Roosevelt. Dziwnym trafem przywódcy mocarstw.

Rozmowa Piotra Gociek z profesorem Normanem Daviesem 

Piotr Gociek:

 Specjaliści od prawa międzynarodowego są zgodni – formalnie w Jałcie nic się nie wydarzyło. 4 lutego 1945 roku na Krymie spotkały się trzy prywatne osoby: Józef Stalin, Winston Churchill i Franklin Delano Roosevelt. Dziwnym trafem przywódcy mocarstw. Rozmawiali przez kilka dni i wydali oświadczenie, którego nigdy nie ratyfikował żaden parlament, nie przyjął ani jeden rząd… 

prof. Norman Davies :

Z punktu widzenia prawa międzynarodowego „umowa jałtańska” jest nieprawomocna. Było to tymczasowe porozumienie między aliantami na temat tego, co jest potrzebne, by jak najszybciej wygrać wojnę. Roosevelt i Churchill sądzili, że po jej zakończeniu zostanie zorganizowana specjalna konferencja – tak jak po I wojnie światowej. Że wszystkie konflikty, kwestie sporne dopiero wtedy zostaną przedyskutowane i rozstrzygnięte. Uwieńczeniem tego powojennego spotkania miał być oficjalny traktat pokojowy, zgodny z międzynarodowym prawem. Oczywiście teraz wiadomo, że taka konferencja nigdy się nie odbyła. A prywatne decyzje trójki przywódców nie zostały po wojnie zmienione. Kraje, które trafiły pod dominację ZSRR, odniosły więc wrażenie, że sytuacja, w której się znalazły, to efekt jakichś „prawomocnych” uzgodnień. Nic podobnego – Jałta nie była żadną „konferencją pokojową” i nie zawierano tam żadnych oficjalnych traktatów. Oczywiście osobną kwestią jest pytanie, dlaczego później nikt na Zachodzie nie próbował nawet dyskutować na ten temat, nie mówiąc już o jakichś zmianach – nawet gdy trwała już zimna wojna i ZSRR nie był sprzymierzeńcem Zachodu.

źródło : Wiedza i Zycie 05/2005 

ZOSTALIŚMY ODDANI W ŁAPY SOWIETÓW ŚWIADOMIE I BEZ ZADNYCH SKRÓPUŁÓW. 

Winston Churchill powiedział słynne słowa : 

Nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym

A defilada zwycięstwa w Londynie  8 czerwca 1946 .

Wykluczono z nich polskich żołnierzy, którzy walcząc w Polskich Siłach na Zachodzie byli jedną najliczniejszych walczących nacji po stronie sił alianckich. Jedyną polską organizacją bojową zaproszoną do udziału w paradzie byli piloci Dywizjonu 303, którzy jednakże odmówili wzięcia udziału w paradzie po tym, jak inne polskie oddziały nie zostały zaproszone na paradę.

Więc ja mówię : 

NIGDY TAK WIELU KTÓRZY ZROBILI TAK WIELE NIE ZOSTAŁO ZDRADZONYCH PRZEZ TAK NIEWIELU .

 

Pozdrawiam .

Vote up!
1
Vote down!
-1

Polak nie pyta ilu jest wrogów, tylko gdzie oni są!

#323451