O powinnościach twórcy

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Kultura

W świecie ludzi żywych nie ma problemów „BEZSTRONNYCH”. Obojętnego traktowania niektórych, a wybranych problemów – z pełnym zaangażowaniem. Jednych tak sprytnie, jakby ich nie było, innych natomiast - przesadnie, jakby tylko one decydowały o tym, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i po cholerę.

Twórca nie może przechodzić w sposób obojętny nad rzeczywistością, nie może mieć bezszmerowych poglądów na to, z czym się styka. Jeżeli nie reaguje na coraz powszechniejszy kulturowy idiotyzm, jeżeli utrzymuje się w mniemaniu, że on go nie dotyczy, to może warto zapytać, co i dla kogo tworzy. A także, po co tak czyni. I czym się różni od ludzi chorych na społeczną znieczulicę. Od ludzi – kibiców istnienia. Prześlizgujących się przez własne życie.

W rozgrywce prowadzonej obecnie, artysta awansował do roli jej nieistotnego pionka i jest elementem dwuznacznej gry o swoje ponure przetrwanie. Jeżeli jego twórcze prace nadają się do upowszechnienia, można na nim ewentualnie zarobić. Jeżeli nie, opowiada mu się o banialuki wolnym rynku kultury. Ich niedoskonały, zgrzebny, fabularny tok i nastrojowy szlif jest ceną, jaką ponosi za utrzymanie się na powierzchni, cena ta zaś jest pewnego rodzaju podatkiem od moralnego zubożenia.

Zmuszony do przebywania w ułatwionym otoczeniu, jest w nim zagubiony, a jego przemyślenia śmieszą, gdyż znajduje się pod paraliżującą presją kryteriów narzuconych mu przez popyt, popyt zaś określa mu ich rozmiar i sens. Jego spostrzeżenia są starannie nijakie, a wnioski - lekkostrawne, bezpłciowe i zgodne z modą na komercyjne gnioty.

Teraźniejszy twórca, widząc nieznany i groźny świat, patrzy na niego z ironicznym lekceważeniem, z wyniosłej i komfortowej pozycji człowieka zblazowanego. Człowieka, który wszystko widział i o wszystkim wie. Co prawda po cichu ubolewa nad tandetnymi uproszczeniami swojej epoki, lecz, z mężnym uporem, godzi się z rzeczywistością. Godzi się na nią i cierpi na irytujący zanik poczucia proporcji; taktu wobec innych i dystansu do siebie. Jest uporządkowany i szczęśliwy bez powodu, a jego spostrzeżenia są wprost proporcjonalne do nadkwasoty jego wyobraźni. Podczas gdy ma OBOWIĄZEK pokazywania odbiorcy, jak jest. Powinien go niepokoić, zachęcać do sprzeciwu wobec absurdów, wrzeszczeć, a nie usypiać, krzyczeć, a nie popiskiwać. Twórca musi być aktywny, iść pod prąd sezonowo słusznych mód. Być kontrowersyjnym penetratorem otoczenia, opozycyjnym burzycielem konwenansów.

W tej chwili jednak sprawia wrażenie astmatyka o żelaznych płucach. Wyczynowca mimo woli. Decyduje się na marszrutę po swoim i cudzym życiu - drogą poprawną, wytyczoną przez bezpieczne, dozwolone, bezkolizyjne trakty dawno już przetartych, lecz dla niego nowatorskich szlaków. W odkryciach swoich trzyma się wrażeń przedestylowanych przez rozmaite, mamoniowate Podręczniki Życia Przyjemnego, doznań utartych, sprawdzonych i rutynowych, takich, jakie może zobaczyć na grupowej wycieczce do muzeum, na łono plastikowej przyrody, czy z okna swojego bezołowiowego samochodu.

Pamięć wydarzeń teraźniejszych, pomnożona o pamięć wydarzeń minionych, nie jest to tak zwane jego środowisko naturalne, gdyż jego środowiskiem naturalnym jest - kontemplacyjne dno. Nad uciążliwe zmagania z naturą, przedkłada wygodną, luksusową, szablonową włóczęgę standardowego oryginała

*

Przebywamy w świecie spójni, wzajemnych „afiliacji”. Decyduje przenikanie. Obowiązuje zasada naczyń połączonych i nie da rady oddzielić np. polityki od kultury. E. Stachura powiedział, że wszystko jest poezja. Parafrazując, trzeba by rzec, że wszystko jest ZAANGAŻOWANIEM.
Człek, co decyduje o przyszłości naszych „późnych wnuków” (dużo dzieci wie, kto to Norwid?), to sprawa jak najbardziej nasza. Bo nie kto inny, tylko z tych dzieci narodzą się przyszli twórcy kultury. Czyli: nasz wybór, nasza jakość życia. Życia i obycia. Żelaznych zasad do przestrzegania. Moralnych nawyków do normalnych wartości.

Poeta, prozaik, twórca jakiegokolwiek formatu i w jakimkolwiek gatunku, nie może być człowiekiem cichym, nie powinien siedzieć jak mysz pod miotłą, bo jego obowiązkiem jest REAKCJA. Natychmiastowa odpowiedź na zło, wredotę, społeczny tumiwisizm, na etyczny autyzm. Każdy tekst, obraz, muzyka i.t.d., są to jego ilustracje rzeczywistości. Jego prywatne próby zinterpretowania otaczających zjawisk. Zjawisk bolesnych niekiedy, a niekiedy po prostu – głupich. Nienośnie, irytująco bzdurnych.

W średniowieczu była grupa intelektualistów nazywana klerkami. Żywili oni złudzenie, iż człowiek może być apolityczny. I złudzenie to dotrwało do naszych czasów. Np. w Polsce klerkiem nazywano Jonasza Koftę. Tymczasem stwierdzić należy, że bycie klerkiem jest nonsensem, bo „jaka polityka, taka twórczość”, bo polityka, to nie sejmy, ipeeny i inne magle, to nie rządy, prezydenty i pozostałe drobiarstwo, ale człek decydujący, co czytamy, co oglądamy, o jakiej porze (teatr, film, ciekawe audycje o ciekawych postaciach), jaką mamy oświatę, czego uczą się dzieci. Jaka będzie ich edukacja.

Wyobraźmy sobie miliard identycznych indywidualistów, miliard ludzkich kandydatów na człowieka, ubranych w jednakowe czapki z daszkiem do tyłu. Wyposażeni w podobny gust, sylabizujący te same reklamy, szyldy i płaskie kolorówki, wychowani w medialnym maglu, w kulcie kasy i cwaniactwa, edukowani na komputerowych grach i pirotechnicznych filmach kopniętej akcji, na brykach lub ściągach, wchodzą w świat i od tego momentu biorą udział we własnomózgowo sprokurowanym absurdzie. A jako dorosłe egzemplarze, zasiadają na kierowniczych i ministerialnych stanowiskach. I przystępują do rządzenia, panowania, do decydowania o słuszności poglądów, o których nie mają pojęcia. Ustanawiają swoje prawa. Wprowadzają swoje normy i denne przepisy. Biorą się za troskę za rodzinę, za edukację, w której nie chodzi im o podniesienie poziomu nauczania, ale o jego obniżenie, o to, by następne pokolenie było głupsze od nich. Tak znikają złudzenia.

*

Kultura nie znosi próżni: jest nieprzerwana i ciągła. Wyobraźmy sobie, że wszyscy twórcy nagle zamilkli. Piszą, malują, komponują, ale do szuflady. Bytują po niszach i zakamarkach, po piwnicach, enklawach i bezludnych wyspach, a ich głos dociera do niewielu. Do garstki potrafiących czytać, myśleć i udawać, że jest klawo. Ale do tych, co nie czytają, nie potrafią sklecić jednego zdania bez słowa na k., do tych, co mają gdzieś całe to zawracanie gitary z myśleniem, dotrzeć nie umieją.

Autor nie istnieje bez odbiorcy. Jeżeli twórca pozbawi go możliwości rozmowy ze sobą, zamknie się w intelektualnym kąciku, w swojej kapsule ciszy, spokoju i martwoty, to do kogo trafią jego dzieła? Kto ma do nich dotrzeć, skoro wolą schować się w czarownej dziurze? W wieży z kości słoniowej? Po kloszem własnych spraw? A kto niby ma im ukazać inne światy, inne horyzonty, marzenia i szczytne cele, skoro wszyscy zaczną być eremitami? Skoro wszyscy odwrócą sie od nich i postanowią przymykać oczy na lawinowe durnowacenie całych pokoleń? Kto im uświadomi, jakie wartości, jakie ideały są ważne w życiu każdego człowieka, o co chodzi w tym szczurzym, agresywnym wyścigu po zadyszkę, zawał i kasę?

Wycofanie się z aktywności, ucieczka w szukanie wytłumaczeń dla swojego przemęczenia, zgoda na to, co jest, przyzwolenie na degenerację pojęć, to kapitulanctwo. Cisza dobra jest na wywczasach, na urlopie dla frustratów rojących o wlezieniu do jamy ze świętym spokojem. Natomiast dla wyczerpanych obserwacją dzisiejszego rozpadu ducha, dla zdegustowanych współczesnymi konwulsjami, droga jest określona przez POWINNOŚĆ TWORZENIA.

Twórca jest nim po to, by dawać głos. Bez wyrażania swoich zapatrywań, nie egzystuje. A daje go poprzez dzieła. Udane, złe, ale przykrojone na miarę swoich możliwości. Zaś gdy milczy, przechodzi na wewnętrzną emeryturę i stoi z boku.

Brak głosów