Maurycy usiadł w kącie, przy kontuarze, w pobliżu półotwartych drzwi, obok muzyka, którego zatrudniono w Klubie na etacie wirtuoza. Poprzez kawiarniane opary widział, jak wsysały do środka zastępy smakoszy kawy. Co pewien czas wykopywały - nasyconych, a brzuchaty szatniarz kłaniał im się cyklicznie, jakby miał czkawkę z dobrego humoru.
Lubił tu bywać, kochał być „w przyczajeniu i rozmodleniu”,...