Tekst zamykający dyskusję o sens Powstania Warszawskiego
Z okazji Świąt Babci i Dziadka pragnę zaprezentować tekst, w którym 3 miesiące temu autor rozprawił się z lansowaną często tezą „bezsensowności Powstania Warszawskiego”.
W moim przekonaniu wymowa i logika tego eseju jest trudna do podważenia, – przez co stanowi klamrę, zamykającą dyskusję o tym czy warto było czy nie.
Tekst poniższy stanowi też hołd bohaterstwu pokolenia naszych dziadków i pradziadków, którzy jak się wszyscy przekonacie nie walczyli i nie ginęli na darmo w Warszawie.
Dlatego, pomimo, że nie jest publikowany w Internecie, zadałem sobie trud i go przepisałem. Naprawdę wart jest szerokiego upublicznienia. A nawet przetłumaczenia na język angielski i francuski. Zapraszam do lektury:
Globalne implikacje Powstania Warszawskiego
Autor: Adam Witek
Wiedza i Życie: Inne Oblicza Historii Odkąd Islam i Mongołowie uczynili z naszego kontynentu izolowany politycznie przylądek, Europa stała się sama dla siebie źródłem kryzysów politycznych. Szczególnie charakterystyczne dla historii nowożytnej Europy są rozległe kryzysy polityczno-militarne, obejmujące znaczną jej część lub nawet prawie cały kontynent. Inną cechą tych kryzysów jest ich periodyczność. Wybuchają, co sto, sto pięćdziesiąt lat, trwają kilkadziesiąt lat, niosąc Europie spustoszenia wojenne i dziesiątkując ludność, a po ich zakończeniu kontynent cieszy się względnym spokojem, przerywanym tylko lokalnymi konfliktami.
Chronologicznie pierwszy kryzys tego typu nastąpił podczas wojny stuletniej. Drugi to wojna trzydziestoletnia i siedemnastowieczny kryzys kontynentu w ogólności. Rewolucja francuska i wojny napoleońskie w latach 1789-1815 to kolejny zły czas dla ludzkości, poprzedzający okres bezprecedensowej prosperity wieku XIX.W zasięgu współczesnej pamięci historycznej pozostaje „trzydziestoletnia wojna dwudziestowiecznej Europy” w latach 1914-1945, tylko z racji braku perspektywy historycznej opisywana jako dwie wojny światowe – w końcu termin „wojna stuletnia” powstał dopiero w XIX wieku… Inna cechą charakterystyczną tych kryzysów jest ich finał, który niekiedy bywa zaskakujący i wbrew logice dotychczasowych wydarzeń, ale trzeba pamiętać, że te ostatnie akordy kryzysu wyznaczają kształt porządku po jego zakończeniu. Polityczne status quo w okresie pokoju jest prawie zawsze definiowane przez wydarzenia, które współczesnym niekoniecznie jawią się jako decydujące. Żeby nie być gołosłownym: wojna stuletnia trwała przeszło sto lat, praktycznie likwidując polityczny system zależności wasalnych Europy i pozbawiając znaczenia klasę rycerską. Epidemia „czarnej śmierci” w okresie tego kryzysu pozbawiła życia, co trzeciego mieszkańca kontynentu, w konsekwencji załamując system cechowy wytwarzania dóbr, ukształtowany jeszcze w okresie Cesarstwa Rzymskiego. Ale w pamięci historycznej pozostaje Joanna d’Arc i jej legenda. Legenda, która dzięki dość przypadkowej śmierci bohaterki (ostatecznie miała szereg innych okazji, aby zginać) położyła się na długie wieki cieniem na stosunkach angielsko-francuskich. Siła epizodycznych, w końcu, działań Dziewicy Orleańskiej polegała na ich lokalizacji w czasie pod koniec kryzysu. Niekiedy kształt porządku po kryzysie jest dziełem świadomych swoich działań dyplomatów, ale ich wysiłki intelektualne zawsze pozostają funkcją ostatnich wydarzeń kryzysu, choćby nawet uczestnicy kongresów pokojowych tego nie zauważali. Kongres wiedeński kończył kryzys wojen Republiki Francuskiej i wojen napoleońskich. Europa pozostawała w stanie wojny przez 25 lat. Kolejne koalicje antynapoleońskie, mobilizując kilkusettysięczne armie w skali pojedynczych kampanii, kosztowała życie kilku milionów swoich żołnierzy. Wydawałoby się, że ci, którzy wnieśli największy wkład w pokonanie Napoleona – Rosjanie i Austryjacy, będą decydować o losach Europy, dyktując swoje warunki na kongresie pokojowym. Tymczasem ich stanowisko zostało skutecznie zrównoważone przez Brytyjczyków i Prusaków, ponieważ ostatnim akcentem tych wojen była bitwa pod Waterloo, ponad miarę eksponująca wysiłek militarny Brytyjczyków. Ale największymi beneficjentami tego epizodu zostali Prusacy, którzy praktycznie wszystkie zmagania z Napoleonem przegrali, a co do ich udziału w bitwie pod Waterloo historycy wojskowości do dziś toczą spory. Ich szczęście polegało na tym, że znaleźli się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu w okolicach zwycięskich Anglików (a z całą pewnością byli pod Ligny). Najbliższy chronologicznie okresowi napoleońskiemu jest kryzys „wojny trzydziestoletniej dwudziestowiecznej Europy” – lata 1914-1945.
Istnieje także szereg analogii historycznych pomiędzy tymi kryzysami, żeby wymienić rewolucje społeczne w początkowej fazie obu kryzysów, dominację rozstrzygnięć militarnych i decydujący wkład czynnika wschodniego w militarne rozstrzygnięcie kryzysu. Istnieją także istotne różnice.
Kongres wiedeński definitywnie zakończył kryzys w całej Europie. Traktat poczdamski kończący drugą wojnę światową być może również miał takie cele, ale zdecydowanie nie zdołano ich zrealizować. Dla Europy Wschodniej finał kryzysu z pewnością nie nastąpił właśnie tam. W konsekwencji dla wielu z nas kryzys trwał jeszcze kilkadziesiąt lat, a niektórzy z jego uczestników, jak Polska i Niemcy, do dziś nie podpisali traktatu pokojowego, formalnie pozostając w stanie wojny. Jakie zatem wydarzenie określiło porządek w Europie po drugiej wojnie światowej i czy w ogóle da się je wskazać? Dystans czasowy pozwala dziś wyekstrahować wydarzenia istotne od tych, które współczesnym wydawały się znaczące dla dalszego porządku w Europie po roku 1945. Zanim postaram się wskazać odpowiedni epizod końcowy, odpowiedzialny za kształt pokryzysowej Europy, jeszcze tylko jedna uwaga.
Porządek europejski po drugiej wojnie światowej decydował o porządku i układzie sił na całym świecie. Poszukiwanie zatem punktu historii, od którego zależy porządek europejski, czyni nasz dyskurs globalnym.
Niewątpliwie tego epizodu, kluczowego dla powojennego sił w Europie i na świecie, należy szukać gdzieś w roku 1944, roku otwarcia drugiego frontu na zachodzie i wielkich sukcesów armii sowieckiej na wschodzie. W tym roku nawet Albert Speer, minister zbrojeń III Rzeszy, ostatecznie przestał wierzyć w pomyślny przebieg strategicznej obrony Niemiec. Dla wszystkich obiektywnych obserwatorów przebiegu działań wojennych w roku 1944 stawało się oczywiste, że hitlerowskie Niemcy przyjęły „strategię klęski”, w wyniku której żądana w Casablance w styczniu 1943 roku bezwarunkowa kapitulacja Rzeszy jest tylko kwestią czasu. Finał był już wtedy do przewidzenia, ale układ sił po zakończeniu wojny był tego roku całkowicie nieokreślony. Aliantów co prawda wiązały bardzo ogólne ustalenia co do porządku w powojennej Europie ze spotkania w Teheranie pod koniec 1943 roku, ale choćby z racji tego, że w grudniu 1943 sytuacja na frontach była jeszcze daleka od zwycięstwa, nie mogły mieć one wymiaru ostatecznego.
Dziś ponadto możemy udowodnić, że przynajmniej jedna strona aliansu, strona sowiecka, w sprawie porządku powojennego w Europie pokładała nadzieję w orężu, a nie w dyplomacji. Milovan Djilas przytacza wypowiedź Stalina z końca wojny: „Ta wojna różni się od wojen przeszłości, kto okupuje dane terytorium, narzuca mu również własny system społeczny. Im dalej zajdą armie, tym dalej da się rozciągnąć system”. I choć decydenci zachodni nie deklarowali podobnie radykalnych poglądów ani też nie byli świadkami cytowanej rozmowy, to trudno zakładać, że nie zdawali sobie sprawy z intencji Stalina. Świadczą o tym plany operacji militarnych i dyskusje towarzyszące konstrukcji i realizacji tych planów. Stało się wiadome, że tam, gdzie zatrzymają się zwycięskie fronty, będzie przebiegać granica podziału pomiędzy systemami.
Strona zachodnia nie miała szans na rewizję tak ukształtowanego podziału, a przynajmniej w 1944 roku politykom anglosaskim tak się wydawało. Można powiedzieć, że w tym roku rozpoczął się wielki wyścig pomiędzy aliantami, którego stawką była Europa. W tym wyścigu ekipa sowiecka, prowadząc na głównym torze, zjechała na kilkumiesięczny postój do boksu z przyczyn, jak podawało szefostwo teamu, technicznych! Kto chce niech wierzy. Ten postój pozbawił pewnych faworytów zwycięstwa.
Jedną z największych zagadek historii są przyczyny przeszło pięciomiesięcznego postoju armii sowieckiej po zwycięskiej ofensywie na Białorusi w czerwcu i lipcu 1944. Najbardziej prawdopodobny, choć nie da się tu wskazać jednego powodu, jest wybuch Powstania Warszawskiego.
Aby przedyskutować tę tezę, należy przyjrzeć się przebiegowi działań wojennych latem 1944. Niewątpliwie punktem zwrotnym wojny było lądowania aliantów zachodnich w Normandii 6 czerwca 1944. Od tego momentu, a ściślej po niepowodzeniu dowództwa niemieckiego w zniszczeniu sił inwazyjnych aliantów (co stało się oczywiste 9 czerwca), Sztab Generalny Wehrmachtu został pozbawiony swobody operowania rezerwami strategicznymi. We Francji powstał front, który nie mógł być marginalizowany, tak jak front włoski, ponieważ konsekwencje wydarzeń na tym froncie dotyczyły samego terytorium Rzeszy. Wehrmacht został zmuszony do prowadzenia wojny na dwóch frontach i oba miały priorytetowe znaczenie militarne. To, co było ograniczeniem dla Niemców, stwarzało swobodę operacyjną Sowietom. W symbolicznym dniu 22 czerwca sowieckie dowództwo podjęło na Białorusi ofensywę pod kryptonimem „Bagration”. Zarówno dzień rozpoczęcia ofensywy, jak i jej patrona wybrano bardzo starannie. 22 czerwca było już wiadomo, że powodzenie lądowania zachodnich aliantów w Normandii jest faktem. Strona niemiecka nie mogła wykorzystać całych dostępnych rezerw wojskowych dla zatrzymania ofensywy „Bagration”.
Natomiast książę Bagration – rosyjski bohater wojen napoleońskich, poległy pod Borodino, wywodzący się z rodziny carów gruzińskich był na pewno postacią symbolizującą zjednoczenie narodów Związku Sowieckiego w wojnie z obcym najazdem. Dodatkowo w kwestii osoby księcia generała można tylko dodać, że przypisuje mu się autorstwo planu powstałego na wiosnę 1812 roku, który zakładał uderzenie wyprzedzające na terytorium Księstwa Warszawskiego celem rozbicia zdążających w rejon koncentracji w okolicach Suwałk korpusów napoleońskich. Uderzenie II Armii Rosyjskiej pod dowództwem autora planu miało wyjść z rejonu Brześcia i być skierowane na północ od Warszawy z ewentualnym zajęciem kluczowej dla teatru działań twierdzy Modlin. Jeżeli spojrzeć z kolei na przebieg operacji „Bagration”, to w 130 lat później powtarzała ona główną ideę księcia generała, choć oczywiście jej zasięg był znacznie większy. Logistyka dwudziestego wieku pozwalała na operacje zakrojone na znacznie większą skalę. I tylko stosunek sił nie przypominał tego sprzed 130 lat. W ramach operacji „Bagration” sztab sowieckiej armii Stawka zgromadził 166 dywizji, łącznie 5200 czołgów i 31 000 dział i moździerzy. Tymi siłami zaatakował grupę armii „Środek”, w skład której wchodziły cztery armie (z czego jedna pancerna), dysponujące łącznie 42 dywizjami. Sytuację Grupy Armii „Środek” pogarszał jeszcze nadmiernie rozciągnięty na 1000 km i źle uformowany front obrony. Ofensywa sowiecka w ciągu dwóch tygodni stała się dla Wehrmachtu wojskową katastrofą. Do 13 lipca armia sowiecka, jak podaje Guderian, zniszczyła 25 dywizji niemieckich, a inne źródła szacują tę liczbę nawet na 28 dywizji. Zniszczone zostały całkowicie 4. i 9. Armia Wehrmachtu, a także prawie całkowicie 3 Armia pancerna. Z 380 tysięcy żołnierzy niemieckich obsadzających odcinek frontu grupy armii niemal 300 tysięcy zostało zabitych bądź wziętych do niewoli. W efekcie kontynuowania ofensywy „Bagration” już na ziemiach polskich do końca lipca Wehrmacht stracił kolejne 100 tysięcy żołnierzy. Wyniki ofensywy „Bagration” pozostają największym zwycięstwem w skali zmagań militarnych w całej historii. W dziedzinie terytorialnej wyglądają one równie imponująco. Wyprowadzając natarcie z rejonu Witebska i Orszy, do 2 sierpnia wojska sowieckie osiągnęły linię Wisły i stanęły pod Warszawą. Przebycie 650 kilometrów, dzielących Witebsk od Warszawy, które przeszły czołówki Frontu Białoruskiego, zajęło sowietom 5 tygodni. Warto przy tym zauważyć, że Berlin od Warszawy dzieli już tylko 550 km. Biorący udział w tej operacji sowiecki Pierwszy Front Bałtycki zaatakował niemiecką Grupę Armii „Północ” i 1 sierpnia, po zdobyciu Mitawy, dotarł do Zatoki Ryskiej, odcinając 30 dywizji Grupy Armii Północ na tzw. przyczółku kurlandzkim, które od tego momentu skazane były jedynie na niepewne zaopatrzenie drogą morską i tym samym całkowicie pozbawione możliwości działań zaczepnych. I choć Grupa Armii „Północ” nie podzieliła losu Grupy Armii „Środek”, to przestała stanowić zagrożenie z flanki dla całości frontu sowieckiego. Najgroźniejszą dla Niemiec konsekwencją powodzenia operacji „Bagration” była jednak 350-kilometrowa luka we froncie na linii Wisły i Narwi od Karpat aż po Prusy Wschodnie, której broniło zaledwie osiem dywizji niemieckich. Na domiar złego od 13 lipca ruszyła sowiecka ofensywa skierowana przeciw Grupie Armii „Północna Ukraina”, posuwając się na Przemyśl, linią Sanu, aby na początku sierpnia utworzyć przyczółek pod Puławami na drugim brzegu Wisły, zdobyty przez 1 Armię Wojska Polskiego. Wobec dramatycznej sytuacji na froncie wschodnim 21 lipca Hitler mianował Heinza Guderiana Szefem Sztabu Generalnego. Pierwszym jego zadaniem było utworzenie frontu na łuku Wisły. Ponieważ tylko nieliczne linie kolejowe biegły w kierunku południe-północ, przerzucenie niemieckich posiłków z i tak zagrożonych innych odcinków frontu wschodniego było logistycznie trudnym zadaniem. W sierpniu na zagrożony odcinek łuku Wisły rozpaczliwie ściągano posiłki Wehrmachtu nawet z frontu włoskiego. Ale pod koniec lipca siły niemieckie nad Wisłą liczyły jedynie osiem dywizji i stać je było tylko na rozpaczliwe ryglowanie przyczółków, jakie utworzyły armie sowieckie i polskie pod Magnuszewem (50 km od Warszawy), Puławami i Baranowem. Podjęte przez Wehrmacht próby likwidacji przyczółków na lewym brzegu Wisły zakończyły się niepowodzeniem.
Najistotniejszy z punktu widzenia ataku na Warszawę przyczółek magnuszewski został definitywnie obroniony 16 sierpnia 1944. W Warszawie od dwóch tygodni trwało powstanie.Naturalną konsekwencją porażki taktycznej Niemców pod Magnuszewem byłoby uderzenie sowieckie w kierunku Warszawy. Ale armie Frontów Białoruskich od dwóch tygodni czekały. Front zatrzymał się 2 sierpnia, w dzień po wybuchu Powstania Warszawskiego. Warto w tym momencie oddać głos Guderianowi: „My, Niemcy” mieliśmy wrażenie, że to nie zamiar Rosjan sabotowania polskiego powstania, lecz nasza obrona zatrzymała ich natarcie”. Z perspektywy czasu należy zauważyć, że było to wrażenie mylne. Jak Guderian zamierzał obronić 350 km frontu, na którym miał jedną dywizję na 45 km, podczas gdy Grupa Armii „Środek” wcześniej poniosła sromotną klęskę, obsadzając 25 kilometrów frontu jedną dywizją? Przed kompletnym załamaniem się niemieckiego frontu pomiędzy Bałtykiem a Karpatami latem 1944 Niemców mógł uratować tylko cud. I cud się wydarzył. Wybuch powstania warszawskiego spowodował zatrzymanie na kilka miesięcy ofensywy militarnej Sowietów na zachód. Powód tego wyhamowania ofensywy „Bagration” i ofensywy w kierunku „Północna Ukraina” był, jak można stwierdzić na poziomie wiarygodności 0,99, wyłącznie polityczny. To prawda, że armie Frontów Białoruskich przebyły w ciężkich walkach powyżej 600 km w pięć tygodni i posuwające się dywizje sowieckie potrzebowały uzupełnień i wytchnienia, podciągnięcia lotnisk polowych i uporządkowania logistyki. Ale nie było to dla zwycięskiej armii sowieckiej zadanie, którego w warunkach letnich nie wykonano by w dwa tygodnie. A przecież dla Frontów Ukraińskich czas ofensywy i głębokość natarcia były trzykrotnie mniejsze i skala potrzeb uzupełnień także mniejsza. Z wojskowego punktu widzenia Armia Sowiecka miała możliwość kontynuowania z powodzeniem ofensywy od połowy sierpnia i w odróżnieniu od ofensywy styczniowej nie napotkałoby głęboko rozbudowanej obrony niemieckiej.
W ogóle niewiele by napotkała.
Nie byłoby obrony niemieckiej na Wale Pomorskim i „punktów umocnionych” jak Grudziądz, Wrocław, Kostrzyń czy Poznań. Los niemieckich obrońców łuku Wisły zostałby przypieczętowany szybciej niż Grupy Armii „Środek”. Jeżeli przyjąć jako prognozowane tempo natarcia średnie z ofensywy „Bagration”, to Berlin kapitulowałby najpóźniej w październiku, a przed końcem roku Sowieci staliby na Renie, a może nawet nieco dalej. Warto pamiętać, że pierwszy most na Renie alianci uchwycili dopiero 6 marca 1945 roku. A operacja zachodnich aliantów „Market Garden”, której celem było właśnie radykalne skrócenie wojny, zakończyła się fiaskiem w połowie września 1944.
Gdyby nie ich kilkumiesięczna bezczynność, Sowieci prawdopodobnie niepodzielnie panowaliby w całych Niemczech. Bałkany i tak znalazłyby się pod ich okupacją, bo któż inny mógł tam wkroczyć? Aliantom zachodnim pozostałaby Francja, Włochy i pewnie część Beneluksu. Porozumienie jałtańskie byłoby, jeżeli w ogóle by było, tylko dyktatem Sowietów wobec całej Europy, a nie – jak to się stało w Jałcie – jedynie wobec wschodniej jej części.
Skutków takiego podziału Europy nie sposób przecenić. Niemiecka Republika Demokratyczna byłaby obok Austryjackiej Republiki Ludowej sojusznikiem miłującego pokój Związku Radzieckiego.
Największy i najbardziej uprzemysłowiony kraj Europy byłby demokracja ludową, wspierając swym potencjałem światową rewolucje bolszewicką. Naciski militarne i propagandowe doprowadziłyby do zwycięstwa wyborczego partii komunistycznych w Italii i we Francji. W najlepszym wypadku Włochy i Francję czekałaby finlandyzacja. Scenariusz Roku 1984 Orwella wypełniłby się przed rokiem 1949, rokiem wydania jego dzieła.
Nieprzypadkowo Orwell swoją wizję podzielonej Europy zaczynał kreślić w 1944. Dla uważnego obserwatora sceny militarnej i politycznej, jakim był autor Roku 1984, ta wizja jawiła się jako niebezpiecznie bliska realizacji. Zanim by to się jednak stało, cały naród niemiecki doświadczyłby okupacji sowieckiej. Rozstrzygnięć z pola bitew nie sposób byłoby odwrócić przy stole dyplomatycznym.
Zachodni sojusznicy nie posiadali ani woli, ani środków militarnych, aby wymusić jakiekolwiek ustępstwa na Stalinie. To ostatnie stwierdzenie jest zweryfikowane doświadczalnie. Pragmatyczna dyplomacja amerykańska prawdopodobnie odwróciłaby się od problemów europejskich, przenosząc trzydzieści lat wcześniej środek ciężkości swojej polityki zagranicznej na Daleki Wschód. Optymistycznie prognozując – może Ameryka nie utraciłaby Chin, ale wtedy – jak to zauważył Mao Tse Tung, mówiąc o Europie – „losy tego nic nie znaczącego przylądka nikogo dziś nie interesują”. Europa pozostałaby wewnętrzna prowincją systemu komunistycznego, znaczącą ze względu na eksploatację gospodarczą, ale całkowicie marginalizowaną politycznie. Ponadto system komunistyczny, wsparty potencjałem prawie całej Europy, odnosiłby większe sukcesy w procesie tzw. dekolonizacji, co ostatecznie mogłoby zagrozić pozycji Stanów Zjednoczonych z nieobliczalnymi konsekwencjami dla całego świata.
Dla Lenina rewolucja bolszewicka w Niemczech była warunkiem sine qua non rewolucji światowej. Stalin otarł się niemal o tę szansę. Na drodze realizacji ambitnych celów globalnych obu wybitnych przywódców bolszewickich stanęli Polacy, przy czym w roku 1944 szansa ta była nieporównanie większa niż w 1920. Na drodze do Niemiec latem 1944 praktycznie nie było znaczących sił militarnych. Wojska sowieckie nie zostały zatrzymane w efekcie działań militarnych przeciwnika. Stanęła na rozkaz swego naczelnego wodza, który wolałby Powstanie Warszawskie stłumili hitlerowcy. Można powiedzieć, że z punku widzenia interesów światowego bolszewizmu Stali wybrał rozwiązanie najgorsze z możliwych. Prawdopodobnie liczył, że powstanie upadnie po tygodniu-dwóch. Ostatecznie żadne oblężone miasto w czasie drugiej wojny nie broniło się dłużej, o ile atakująca strona zdecydowała się je zdobyć, a nie izolować. Powstańcy w Warszawie byli nawet w gorszej sytuacji niż obrońcy będący regularną armią. Ale sprawy przybrały nieoczekiwany obrót.
Powstanie trwało dwa miesiące i skapitulowało tak naprawdę z przyczyn politycznych a nie militarnych.
Tak długie oczekiwanie pobawiło armię sowiecką szansy z lata 1944. Było oczywiste, że ofensywa militarna prowadzona na umocnione już pozycje niemieckie będzie dużo bardziej kosztowna i wymagająca lepszego przygotowania. Ale wymóg dobrego przygotowania kolejnej ofensywy splatał się, jak należy przypuszczać, w kalkulacjach Stalina z inną okolicznością. Koniec części I
CDN
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 4881 odsłon
Komentarze
Dociekliwych demaskatorów uczulam że tekst nie jest mój
22 Stycznia, 2009 - 14:49
A ja nie mam na imię Adam.
Wyjaśniam bo tacy cwani "demaskatorzy" pojawili się na S24.
Naprawdę rzecz przepisałem z niszowego pisma, gdyż powinna byc propagowana, a nawet wbijana w puste łby Francuzów i Niemców.
Pozdrawiam
ŁŁ
Ps. Czujcie się zaproszeni do serwisu społecznościowego dla fachowców: hey-ho.pl
Traktat pokojowy z Niemcami
22 Stycznia, 2009 - 17:46
Ciekawy watek dotyczy traktatu pokojowego z Niemcami, którego Polska nie ma. Podobno możliwość jego zawarcia była sondowana w Berlinie przez polską dyplomację na początku lat 90-tych, Niemcy jednak zdecydowanie odrzucili pomysł...
@Kuman
22 Stycznia, 2009 - 17:52
Czytałem o tym wielokrotnie w "niszowych" prawicowych gazetach. W oficjalnych "mass-mediach" nic na ten temat nie wiadomo. Jest to wynik skutecznego lobbingu niemieckiego.
Pozdro.
Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".
Jeszcze o Niemcach
22 Stycznia, 2009 - 18:18
Rozmawiałem ostatnio z kolesiem interesującym się wojskowością, twierdził, że Niemcy, jako jedyni w Europie rozwijają produkcję super-ciężkich czołgów - ważą one po 60 ton i żaden samolot wojskowy nie jest w stanie ich nigdzie przerzucić. Mogą więc być użyte jedynie w Europie Środkowej, ewentualnie we Francji.
Poszukam czegoś w necie na temat, jak znajdę to tu wrzucę.
@Kuman
22 Stycznia, 2009 - 18:24
Czołgi to moje hobby, więc będę wdzięczny za link. Pewnie jest to jakaś nowa wersja Leoparda II. Czyżby szykował się nowy blitzkrieg?
Pozdro.
Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".
Re: Jeszcze o Niemcach
22 Stycznia, 2009 - 20:19
Jak dla mnie to jest po prostu kontynuacja NATOwskiej doktryne z czasów zimnej wojny, gdzie czołki Zachodu miały większą mase, bo ich zadaniem było powstrzymanie Sowietów, bez potrzeby dokonywania dalekich kontrataków w głąb terytorium wroga. ZSRR specjalnie budował lżejsze czołgi, aby mogły lepiej przemieszczać się po mostach i drogach w czasie marszu do Renu.
Panowie, przecież to jasne że Niemcy się zbroją
23 Stycznia, 2009 - 08:50
Ich polityka strategiczna tak jak Rosyjska nie ulega zmianie od 300 lat. Dostosowują sie tylko do warunków. A warunki sobie tworzą step by step.
Korzystajac przy tym, że Polską rządzą przeważnie durnie albo agenci.
Pozdrawiam
ŁŁ
Ps. Czujcie się zaproszeni do serwisu społecznościowego dla fachowców: hey-ho.pl
Niestety, Łazarzu
28 Stycznia, 2009 - 14:18
Sążnisty artykuł, niestety dyletancki i pełen błędów, poboznych życzeń i fałszywych uogólnień. Pierwszy z brzegu i decydujący, jako że burzący założoną logikę wydarzeń - sowieckie wojska otrzymały rozkaz przejścia do obrony na kierunku warszawskim ("kierunek warszawski" to nie jest to samo co "zdobycie Warszawy") o godzinie 4 rano 1 sierpnia 1944 roku - czyli zanim jeszcze rozkaz o godzinie W dotarl na szczebel akowskich kompanii (a może i batalionów).
Teza, że po 600-kilometrowym skoku można się zebrać do kolejnej ofensywy jest ryzykowna, a w tekście w ogóle nie udowodniona. Na przykład - którędy to zaopatrzenie miało spłynąć? W okresie II wojny podstawą transportu strategicznego była kolej - ile było czynnych linii kolejowych między Wiaźmą a okolicami Warszawy? Jaka była ich przepustowość?
Długo i bez wielkiego trudu można podważać ów tekst, nie ma powodu, by go tłumaczyć na obce narzecza i rozpowszechniać, ponieważ po prostu na to nie zasługuje.