OD CICCIOLINY DO ORBANA. CZY WĘGROM SIĘ UDA?

Obrazek użytkownika Arnold Parszawin
Świat

Wkrótce miną dwa lata od wyborczego tryumfu Viktora Orbana i partii FIDESZ. Pomimo bardzo trudnej sytuacji gospodarczej odziedziczonej po wieloletnich rządach postkomunistów oraz niebywałej międzynarodowej presji politycznej i medialnej, wszystko wskazuje na to, że większość Węgrów wciąż stoi przy swoim premierze. To wystarczająco długi okres, by uznać, że sukces Orbana z 2010 r. to dużo więcej niż wotum nieufności dla skorumpowanych i do bólu cynicznych poprzedników, że węgierski wybór opierał się na prawdziwych ideach i wartościach. Przebudzenia Madziarów trudno nie zestawiać z cudem polskiej SOLIDARNOŚCI, tej z Matką Boską w klapie z roku 1980. Biorąc pod uwagę trwający nieprzerwanie od roku 1945 zaprogramowany proces pozbawiania Węgrów ich tradycyjnej tożsamości węgierski cud robi jaszcze większe wrażenie i jeszcze bardziej zdumiewa.

Najpierw dziesięciolecie brutalnej, znanej wszystkim krajom Europy Środkowo-Wschodniej, stalinizacji. Potem krwawa rozprawa po narodowym powstaniu 1956 r. i lata pozbawiania Węgrów wszelkich złudzeń. No i późniejsze dekady kadarowskiego gulaszowego dobrobytu, namiastki normalności, czas narodowej tresury, mającej pozbawić Węgrów jakichkolwiek politycznych ambicji w zamian za obietnicę, że władza zadba o to, by żyli prawie jak w Europie – mogli się bogacić, kupować i konsumować. Idealnym symbolem tamtych czasów, ale i symbolicznym ich łącznikiem z okresem pokomunistycznej wolności jest niejaka Ilona Staller, lepiej znana jako Cicciolina. Na początku lat siedemdziesiątych XX w. pani Staller wyjechała z rodzinnych Węgier do Włoch, stając się obywatelką wymarzonego zachodniego świata. Jej pomysł na życie w nowym lepszym świecie był równie nieskomplikowany, jak pomysł komunistycznych władz jej starej ojczyzny na współpracę gospodarczą z Zachodem: „mają nas za nic, co najwyżej za rezerwuar naturalnych surowców i taniej siły roboczej – nie ma wyjścia, musimy im to dać”. Pani Staller oddając się do dyspozycji włoskiemu przemysłowi pornograficznemu spełniała oba te oczekiwania na raz – równocześnie była pożądanym surowcem jak i wykwalifikowaną siłą roboczą.

Sytuacja Węgier po demontażu komunizmu zmieniła się tylko o tyle, że do dotychczasowej jakże skromnej oferty Węgrzy mogli coś niecoś jeszcze dorzucić: ziemię (nieruchomości), sektor energetyczny, system bankowy i media. Rządzący przez wiele lat postkomuniści zakończyli swój deal z Europą niekwestionowanym sukcesem – wedle brukselskich kryteriów Węgry stały się normalnym europejskim państwem, a jego mieszkańcy Europejczykami całą gębą. Osobliwym paradoksem związanym z tym sukcesem jest tylko fakt, że po mistrzowsko i wzorcowo przeprowadzonym procesie europeizacji kraj znalazł się na krawędzi finansowej i gospodarczej katastrofy. No cóż, to się zdarza, któż mógł to przewidzieć, wszak są rzeczy, o których nawet filozofom się nie śniło.

Viktor Orban przewidział, i to na długo przed ostatecznym krachem systemu. Cóż z tego, skoro większość rodaków, zaczadzonych żądzą dobrobytu na kredyt i konsumowania tu i teraz, przez wiele lat puszczała mimo uszu jego ostrzeżenia. Ostatecznie mieli przecież prawo czuć się niegorszymi Europejczykami niż Francuzi, Włosi, czy Austriacy – dlaczego więc mieliby słuchać kogoś, kto pozbawia ich nadziei na szczęśliwe i dostatnie życie, które ktoś inny obiecuje im od zaraz? Poza tą nadzieją niewiele im przecież zostało, zdążyli wyrzec się już niemal wszystkiego…

Czy węgierski cud będzie trwał? Czy Orbanowi może się udać? Czy Węgry będą w stanie na dłuższą metę oprzeć się fatalizmowi, który ciążąc nad naszą częścią Europy zawsze każe nam ślepo podążać za Zachodem, nawet wtedy, gdy doskonale wiadomo, że to droga donikąd? Jak zwykle, gdy w grę wchodzą wartości, odpowiedzi na podobne pytania trzeba szukać w głowach. Nie miejmy złudzeń, że tylko węgierskich.

Brak głosów

Komentarze

Z tą konsumpcja na komunistycznych Węgrzech to jest swoją drogą interesująca historia. Zwykli ludzie na pewno żyli na wyższym poziomie od nas, a państwo na pewno wydawało znacznie więcej na utrzymanie stolicy i całą bazę turystyczną (jakby nie było Budapeszt i Balaton to całe Węgry dla większości turystów), ale co ciekawe, zarówno w latach 60. jak i 70., węgierskie PKB było niższe od polskiego - ciut niższe, ale jednak.

Vote up!
0
Vote down!
0
#221171

Niefortunne jest zestawienie tych dwóch nazwisk w tytule. Jeśli to możliwe - bardzo proszę o skorygowanie.

Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0
#221190

Rozumiem odczuwany przez Panią/Pana dysonans, ale właśnie taką drogę przeszły Węgry w ciągu ostatnich czterdziestu lat. Tekst opisuje całą sytuację jednoznacznie. Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0

Arnold Parszawin

#221221