Granie. Pies.

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog
Przez czas współpracy z tymi profesjonalnymi muzykami (perkusistą i multiinstrumentalistą) trochę się zaprzyjaźniliśmy. Kiedyś wyjeżdżali na wakacje. Nad jezioro, aby pograć, zarobić, a przy okazji wypocząć. Brakowało im jeszcze jednego muzyka. Postanowili zabrać mnie. Wcześniej miano mnie nauczyć trocbę grać na  gitarze. Na szczęście ja już umiałem grać. Grałem do tej pory co prawda tylko na weselach i zabawach, ale za to przez parędziesiąt lat. Mimo tego było ciężko. Jeden z nich nawet powiedział do drugiego:
 - Jest jeszcze gorzej niż się spodziewałem.
  Ale zabrali mnie z sobą. Na miejscu się podszkoliłem. Graliśmy w ośrodku nad jeziorem. W niewielkiej miejscowości. Nawet nie zamierzałem sobie wyorażać jak wyglądała tam zimą. Ale nic tam nie brakowało. Miano nawer własnego dziwaka. Człowieka po wypadku. Dlatego dziwnego.
  Kiedyś spisywałem z płyt jakieś teksty. Żmudne zajęcie. Ale ten wiejski dziwak mi pomógł. Znał wszystkie potrzebne mi teksty na pamięć. Po skończonym spisywaniu wyraziłem zdziwienie. Powiedział mi, że je też śpiwa. Co mi trudno było sobie nawet wyobrazić. Ale zaproponowałem mu mini reczital. Taki ukłon w kierunku tubylców. Niech mają. Zwłszcza, że większość to jego bliższa lub dalsza rodzina. Spodziewałem się wpadki.
  W wieczór jego występu pojawił się tłum ludzi. Każdy chciał go usłyszeć. I wbrew oczekiwaniom jego śpiew był niezły. Lepszy od spodziewanego. Pełny sukces! Więc te występy stały się tradycją. Śpiewał codziennie. Kto by pomyślał, że z dziwaka można się przeistoczyć w lokalną gwiazdę?
  Z autorem muzyki poznaliśmy się w studio nagrań. Potem razem mieliśmy wspólnie wyjechać nad jezioro. By tam grać. I tam razem pisać muzykę i libretto dla jakiegoś teatru muzycznego. Stało się jednak inaczej.
   Dzień przed wyjazdem muzyk poznał dziewczynę i się zakochał. Ale ja uważałem, że dziewczyna nie jest  taka bezinteresowna,, że zamierza z jego pomocą zrobić karierę. Bo co by nie mówić muzyk był z niego dobry.
   Wracając do dziewczyny. Kiedyś przyjechała do niego nad jezioro do ośrodka w którym graliśmy. Z psem. Wilczurem. Który mnie nie znosił. Zresztą na przywitanie mnie ugryzł. Dziewczyna już z nami została do końca wakacji.  Na początku się jeszcze tolerowaliśmy. Ale później już sam jej widok potrafił popsuć mi humor. Antypatia była wzajemna.
   Zaczęła od tego, że przeniosła moje rzeczy. I tak dobrze, że mnie zostawiła. Później było już tylko gorzej. Chodziła za muzykiem wszędzie. Graliśmy w trójkę: ja, gitarzysta i perkusista. Doszło do tego, że żeby porozmawiać z kolegą musieliśmy się wcześniej zapowiadać.
   Wilczura tej dziewczyny się bałem. Ją to najwyraźniej bawiło. A nawet go jeszcze zachęcała żeby mnie trochę potarmosił.  Pożyczyłem, więc, psa. Bull teriera. Aby mnie bronił. Pies ten nie szczekał, dla ludzi był łagodny. Ale innym psom nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Ten Bułl terier siedział sobie spokojnie pod stołem, nie szczekał i w ogóle można było pomyśleć, że nieistnieje.C.d.n…
"Naszywka z przodu". Fragment.
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (6 głosów)