BECIKOWA EMERYTURA
Nikomu nic nie zabierałem. Sam się utrzymuję, sam też własną i wieloletnią pracą doszedłem do głodowej emerytury, a teraz słyszę, że jak najprędzej mam zacząć tyrać na waciki dla wnuka.
Lecz jak mam tego dokonać? Trzęsie mną więc rozterka: czas pędzi z szybkością zależną od biologicznej cebuli; jak jestem w smarkatym wieku, to myślę, że mam kupę czasu, a jak docieram do lat podeszłych niemocą, to okazuje się, że zamiast czasu, mam tylko kupę.
*
Dopadło mnie odkrywcze przekonanie: człowiek żyje za krótko. Przede wszystkim za szybko i za nieczęsto dociąga do setki. Jak uda mu się przekroczyć wszelkie limesy, to jest o nim rozpaczliwie głośno, urządza mu się gratulacyjne imprezki i artystyczne stypy z wyszynkiem. Gazety przedstawiają go w rubrykach z osobliwościami, a przyszywany wnuczek patrzy, kiedy dziadzio zwinie majdan i wreszcie kopnie w kalendarz.
Zatem w oczekiwaniu na koszmarnie fajny dzień swoich setnych urodzin postanowiłem zdrzemnąć się nieco i w trakcie snu miałem wizję: bez uprzedzenia zwołano posiedzenie złożone z kustoszy reprezentujących wszystkie przedsiębiorstwa pedagogiczne, jak uniwersytety, szkoły średnie, półśrednie i papierowe, składające się ze znakomitości oblatanych w zarządzaniu ludzkimi zasobami.
Po forsownych debatach uchwalono, że z gospodarczego punktu widzenia nieletni obywatel powinien zrezygnować ze żłobka i natychmiast trafić do hodowlanej szkółki z epizodyczną edukacją. Tam spotka się z prawdziwym życiem i zostanie oświecony, na czym polega techniczne podejście do seksu i gdzie zdobędzie informacje o płaceniu składek na ZUS.
Postanowiono, że rozpocznie naukę zaraz po zarośnięciu ciemiączka. Stwierdzono, że dzieciństwo jest stratą czasu, a zapisy do bud prowadzić się będzie bezpośrednio po wylęgu, jeszcze na sali porodowej, tuż przed odcięciem pępowiny, bo przeciętny zjadacz chleba został stworzony po to, by zapierdalać, a nie po to, by cieszyć się istnieniem i odczuwać z niego radość.
Uzgodniono, że od chwili notarialnego potwierdzenia ciąży, bachor przejdzie na własność państwa, a jego dotychczasowi rodzice pełnić będą zaszczytną funkcję MAGAZYNIERÓW SUBSTYTUTU.
Niemowlę pobierze albo wiedzę na błysk, albo na mat, bo nauczanie ma być odtąd wszechstronne dla nielicznych, a ograniczone dla licznych.
Jak zaznaczono, nie z każdego malucha musi być od razu cyrulik, literat lub inszy tuman. Dowiedziono bowiem, że inteligent jest niesłychanie trudny w obróbce: nie poddaje się naginaniu i ciężej go przekabacić na robola; czytanie, bazgranie, chyba to i potrzebne umiejętności, wszelako bez przesady: liczbę piśmiennych należy ująć w kluby, gdyż, jak uargumentowano, człowiekiem bezfakultetowym łatwej sterować, a koleś przesiąknięty potrzebą zdobywania wiedzy, poczyna umysłowo brykać, wierzgać na niewłaściwe strony i wydzielać z siebie jakieś filozoficzne opary.
Jest więc realna groźba, że się zbuntuje i nie uznając żelaznego prawa rynku, nieopatrznie wybzdurzy z siebie jakiś draczny pogląd, iż proponowana reforma oświaty nadaje się na śmietnik. A na to nie ma zgody. Sytuacja wymaga radykalnych rozwiązań, a rozwiązania takie, to praca, praca i jeszcze raz praca!
I na tym zakończyłem felieton. Jak zwykle czynię przed wysłaniem do szefa, dałem go do czytania swojej żonie i jak zwykle miałem nieskromną nadzieję na pochwałę. Lecz jak zwykle, tak i tym razem nic podobnego nie nastąpiło; zamiast komplementu zainkasowałem cios w ambicję, bo wykonała kwaśny uśmiech i oznajmiła, że się ociągam z rzetelną robotą, piszę za krótkie, coraz gorsze i bezpłciowe teksty o niczym, które to teksty z godziny na godzinę stają się podobne do flaków z olejem.
- Nudy na pudy, dodała. Ikry brak, puenty brak, a poruszone tematy ledwo są draśnięte i jak masz tak dalej pisać, to daj sobie spokój i idź na ryby.
Zrazum się żachnął, ale po chwili refleksji przyznałem jej rację. Rzeczywiście, problem domaga się rozwinięcia, uwypuklenia, wskazania palcem, kogo obarczyć winą za jego występowanie; warto zastanowić się, kto wpadł na poroniony koncept przedłużenia czasu pracy i skrócenia dzieciństwa, kto przymierza się do uchwalenia w Sejmie tego horrendum. Jaka to kategoria posłów chce zadecydować o moim losie. Stwierdzić, jaki jest ich umysłowe przygotowanie do dialogu w tej kwestii.
Pomijając niewielu prężnych, zaangażowanych w sprawy naszego kraju, doświadczonych profesjonalistów w dziedzinie, w której zabierają głos (choćby nauczycieli), pomijając wszystkich tych, z którymi się utożsamiam, jest - nie wiedzieć czemu – silna koteria przerażająco licznych posłów robiąca za buraczany tłum i to ona jest odpowiedzialna za tworzenie legislacyjnych bubli.
To krzykacze, demagodzy i roszczeniowcy, ludzie kompromitujący powagę Sejmu, obniżający jego poziom sklecili już niejedno prawne arcydzieło, które za jakiś czas przychodziło cerować, łatać, zszywać ewidentne dziury. To im zawdzięczam ciągłe rozwalanie naszego państwa.
Warto by też było zadać sobie pytanie: kiedy się otrząśniemy? Kiedy Sejm, a razem z nim klasy polityczne odzyskają wiarygodność, należna rangę, ogólnospołeczny szacunek i powszechne zaufanie, niepłonną wiarę w słuszność i sprawiedliwość podejmowanych decyzji?
Tymczasem degradacyjne procesy trwają niezależnie od naszych pytań, zastrzeżeń, tu i tam pojawiających się wątpliwości: obserwujemy, jak na zbitą mordę padają idealistyczne wyobrażenia o politycznych elitach, autorytetach i luminarzach, jak do przeszłościowego lamusa odchodzi słowo kindersztuba, a zasób używanych wyrażeń jak parcieje pod naporem nowoczesnego, polskopodobnego żargonu.
Obserwujemy zmiany obyczajowe, niektóre na lepsze,(np. nieobłudna szczerość, otwartość, poczucie godności) niektóre na złe (np. agresja, egoizm, narastająca znieczulica). Z tym, że ewolucje złych należałoby powstrzymać i tępić w zarodku. Z tym, że mało komu się chce; większość woli trzymać się podpiłowanej gałęzi.
Dość rozejrzeć się dookoła, by zatęsknić za Przekrojowym Janem Kamyczkiem j jego regułami savoir-vivre'u. Dla ludzi wychowanych w mieście i żyjących w nim od pokoleń, nie były konieczne instrukcje obsługi chusteczki do nosa, lub szczegółowe dyrektywy na temat jedzenia przy stole. Jednak dla ludzi przybywających ze wsi do miast, wiadomości takie i ich przyswojenie – nobilitowały: człek wiedział dzięki nim, że nie przystoi iść w gumiakach do opery. Wiedział też, na czym polega sztuka konwersacji, wzajemnej wymiany myśli i niemaglarskiego dialogu.
Starczy posłuchać rozmów aktualnych polityków. Albo wykwintnej polszczyzny sejmowych pyskaczy. Popatrzeć na ich mandaryńskie pozy i niezacne miny, gdy pytani o coś przez reporterów, umykają gdzie pieprz rośnie i sól dojrzewa. Lub na telewizyjne wystąpienia zaproszonych gości, rzekomo światłych dyskutantów, a tak naprawdę – zbiorowiska rozwrzeszczanych przekupek i straganiarzy.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1349 odsłon