Niusia

Obrazek użytkownika matka trzech córek
Historia

  Był początek listopada 1942 roku.

Coś groźnego wisiało w powietrzu i ludzie z niepokojem nasłuchiwali wieści z pobliskich miasteczek.

 Niemcy likwidują małe getta! Ich mieszkańców przewożą do jednego – wielkiego, wspólnego dla wszystkich, białostockiego molocha.

 Panika przybierała na sile i ludzie naprędce wymyślali setki sposobów, by zniknąć z oczu okupantowi i nie dać się wywieźć z rodzinnego miasteczka.

 Chciano przeczekać zły czas - przetrwać. Pomysły podsuwała wyobraźnia w oparciu o sprzyjające ukryciu warunki stworzone przez przyrodę.

 Okalająca miasteczko puszcza dawała doskonałe schronienie, a nastawiona przychylnie okoliczna ludność rokowała nadzieję na wsparcie.

 Wraz z dziesiątkami innych, w leśnych ostępach ukryło się też młode małżeństwo z małą, niespełna roczną córeczką o imieniu Szulamith.

 Chłód jesiennych nocy był jednak tak dojmujący, że troskliwi rodzice nie chcąc widzieć marznącego dziecka, powierzyli je na kilka dni pewnej chłopce. Zapewniali, że wkrótce powrócą po małą.

 

 2 listopada o świcie, tyraliera uzbrojonych żołdaków otoczyła miasteczko. Na Rynku oczekiwało już około trzystu furmanek, których woźnicy pod groźbą śmierci, zobowiązani byli do stawienia się o określonej porze w wyznaczonym miejscu.

 Rozpoczęło się wysiedlanie miejscowych Żydów.

 Tego co się działo w mieście nie sposób opisać. Dantejskie sceny, które rozgrywały się pod oknami mieszkańców zapadły w pamięci na zawsze.

 Szczególnie drastyczna scena miała miejsce na podwórku przy jednej z uliczek.

 Podczas obławy, na owe podwórze wpadła młoda Żydówka z dwojgiem małych dzieci. Rozejrzała się pośpiesznie po obejściu i zauważywszy dużą psią budę, wpełzła do niej natychmiast. Nie mogła jednak pomieścić tam dzieci, więc pozostawiła je w pobliżu, licząc zapewne na zignorowanie maleństw przez przeprowadzających akcję żołnierzy.

 Niestety przeceniła oprawców i widząc, jak po chwili dzieci giną od kul jedno po drugim, z ogromnym krzykiem wyczołgała się z budy.

 Nie było litości i dla niej.

 Na innej ulicy, grupka około dwudziestu osób ukryła się w piwnicy szpitala. Pielęgniarki przysypały ludzi stertą ziemniaków, które skutecznie zatrzymały przenikliwy wzrok przeszukujących budynek Niemców.

 Pod osłoną nocy cała grupa powędrowała w stronę lasu. Niestety ślady, które pozostawiły na świeżo spadłym śniegu idące wraz dorosłymi dzieci, wzbudziły podejrzenia jednego z gorliwych proniemieckich obywateli i wkrótce część uciekinierów schwytano.

 Obława w miasteczku dobiegła końca i załadowane furmanki wyruszyły w stronę przeznaczenia.

 Dla pojedynczych, złapanych po akcji żydowskich mieszczan, nie było już żadnej litości.

 Rozstrzeliwano bez pardonu wszystkich, którzy licząc na bezpieczne schowki we własnych posesjach, wykrywani byli podczas rewizji domostw.

 Mieszkańcy zapamiętali scenę rozstrzelania grupy żydowskich chłopaków, kiedy jeden z nich głośno krzyknął w twarz mordercom: Niech żyje Polska!

 W okolicach kirkutu pogrzebano siedemdziesiąt cztery ciała. Domy żydowskie zaplombowano, a po kilku dniach rozpoczęło się dzielenie łupów. Ciężarówki wywoziły co lepsze meble, sprzęty, towary, narzędzia. Zapotrzebowanie na tego typu wojenne trofea było w Rzeszy duże. Resztę drobnicy i mało wartościowego wyposażenia zlicytowano podczas jarmarku. Liczył się wszak każdy fenig, bo front wschodni potrzebował coraz więcej nakładów.

 Domy pożydowskie przydzielono według własnego uznania, w oparciu o przepisy utworzone na tę okoliczność przez zwierzchnictwo administracyjne.

 Zamieszkali w nich ludzie z biedniejszej warstwy społecznej, których dotychczasowe warunki mieszkaniowe uznane zostały przez Niemców za niewłaściwe.

 Pojedyncze wyjątki dotyczyły osób o uprzywilejowanym statusie.

 Rodzice małej Szulamith nie pojawili się w ustalonym terminie.

 Rozwieszone wszędzie plakaty przestrzegały przed udzielaniem Żydom pomocy, grożąc śmiercią wszystkim, którzy nie zechcą podporządkować się nowemu prawu.

 Przestraszona kobieta – matka dziewięciorga dzieci, zaniosła więc niemowlę na posterunek żandarmerii w miasteczku, zgłaszając znalezienie porzuconego maleństwa.

 Los sprawił, że na owym posterunku zatrudniona była pewna miejscowa Polka. Już na pierwszy rzut oka rozpoznała dziecko, ponieważ znała osobiście jego rodziców.

 Śpiesznie wyjaśniła Niemcom, że takie jak ta - „znajdy” przytrafiają się nieraz, bo polskie  „nieuczciwe dziewczęta” zwykły porzucać bękarty, pozbywając się brzemienia niesławnej opinii panny z dzieckiem.

 Żandarmi uwierzyli słowom pracownicy, tym bardziej, że jasnowłose dziecko w niczym nie przypominało rasy, z której się wywodziło.

 Tymczasem, wokół posterunku gęstniał tłum gapiów. Rozprawiano głośno o tym, ile warta jest chłopka, nadmiernie skwapliwa w swoim działaniu . Z niepokojem oczekiwano finału sprawy.

 Wśród ciekawskich znalazła się kobieta o imieniu Regina. Od kilku lat była mężatką, ale niestety, los nie obdarował jej potomstwem, chociaż bardzo tego pragnęła. Obserwowała całą sytuacje z niepokojem, a los tego obcego dziecka stał się dla niej nagle najważniejszy na świecie.

 Do komisarza zwrócił się jeden z mieszkańców – bezdzietny szewc, który przypadkiem znalazł się w grupie gapiów. Zaproponował Niemcowi, że zaopiekuje się małą znajdą, na co ten przystał z ulgą. Regina podążyła za szewcem pełna złych przeczuć. Okazało się, że nie bezpodstawnych. Kiedy żona rzemieślnika ujrzała dziecko , z miejsca zdecydowała, że należy odnieść je z powrotem na posterunek.

 Tym sposobem mała Szulamith trafiła w końcu wprost w objęcia Reginy.

 Szczęśliwi rodzice czym prędzej ochrzcili dziecko imieniem Anna i ostentacyjnie przedstawiłi społeczności swoją córeczkę. Dla bezpieczeństwa dziecka, na ojca chrzestnego wybrano jednego z mieszczan znanego z niemieckiego pochodzenia.

 

 Regina i Czesław

 

 Czas płynął, a rodzina żyła jak inne w owym czasie. Ciągły niepokój o zdrowie i życie wzmógł się wraz z nadchodzącym ze wschodu frontem. Mała Niusia była oczkiem w głowie rodziców i robili wszystko, by dziecku było jak najwygodniej i najbezpieczniej

 

. Podczas intensywnych walk o miasteczko, Regina wraz dzieckiem ewakuowała się w bezpieczniejsze okolice. Cała jej troska spoczęła na małej i tylko na Niusi zależało matce.

 Po wyzwoleniu, w swoim obejściu, zastała zgliszcza. Zamieszkała w jednym z nielicznych ocalałych domów, dzieląc mieszkanie z powracającymi do miasteczka Żydami.

 Jeden z pokoi zajął stryj małej Niusi. Wkrótce Żydzi opuścili miasto.

  Kiedy Sowieci wywieźli męża Reginy na Syberię, kobieta zatrudniła się w sklepie.

 Nawet w pracy, zawsze obok siebie miała swoją córeczkę. Nie chciała rozstawać się z nią, a kiedy odwiedziła ją przedstawicielka organizacji „Hias”, zajmująca się osieroconymi żydowskimi dziećmi, odmówiła oddania swojej córki.

 Kochała i była kochana. Nie wyobrażała sobie, by ktoś inny, mógł bardziej niż ona miłować jej Niusię.

 Po dwóch latach powrócił mąż Reginy i rodzina cieszyła się sobą nawzajem. Jednak, którejś sierpniowej nocy 1946 roku, do okien załomotały kolby karabinów.

 Przerażoną Reginę i jej męża wyprowadzono z domu na odległą łąkę. Za sobą słyszeli rozdzierający krzyk ich dziecka.

 Wymierzone lufy karabinów z trudem powstrzymywały zrozpaczonych małżonków. Kiedy uzbrojeni ludzie odeszli, Regina i jej mąż, czym prędzej powrócili do mieszkania, w którym jednak nie zastali już Niusi.

 Dziecko przepadło bez wieści i nikt nie potrafił pomóc dobijającej się do drzwi urzędów kobiecie. Prokuratura pospiesznie umorzyła śledztwo z braku jakichkolwiek dowodów.

 Po miesiącu, z Nowego Jorku nadszedł list. Nieznany Reginie człowiek przedstawił się w nim jako daleki krewny małej Szulamith i podziękował jej za ocalenie dziewczynce życia.

 Chciał zapłacić dolarami za jej matczyną miłość. Zażądał potwierdzenia listu pieczęcią burmistrzowską, potwierdzającą zgodność danych.

 Upokorzona Regina odmówiła przyjęcia pieniędzy. Kontakt się urwał.

 

 W latach siedemdziesiątych, korzystając ze sposobności, która wynikała z polityki międzynarodowej, Regina wyjechała na pewien czas do Stanów Zjednoczonych.

 Wkrótce w nowojorskim „Nowym Dzienniku” ukazał się jej artykuł pod tytułem „Córeczka”, w którym opowiedziała o swoich losach w nadziei, że przeczyta to Niusia.

 Czekała na każdy znak. Niestety, brak jakichkolwiek wieści towarzyszył nieszczęsnej kobiecie aż do jej śmierci.

 Nigdy nie odnalazła Niusi. Spoczęła obok męża na miejscowym cmentarzu, ale jej historia nadal żyła wśród znajomych i nieznajomych kobiecie ludzi.

 Nadszedł jednak dzień, kiedy Niusia – Shulamith powróciła do rodzinnego miasteczka, gdzie odnalazła grób przybranych rodziców i zapaliła na nim znicze.

 Przybyła tam wraz mężem i jedną z córek. Opowiedziała o porwaniu i wyjeździe z Polski w 1946 roku.

 Wspominała początki w USA, kiedy to jej stryj, którego widywała we wspólnym, zajmowanym wraz z Reginą mieszkaniu tuż po wyzwoleniu, adoptował ją i wychował najlepiej jak umiał.

 Po powrocie do Stanów Zjednoczonych przysłała list do miasteczka swojego dzieciństwa, który kończy się słowami:

 …” Opuściliśmy (…) z uczuciem, że odnaleźliśmy przyjaciół, z którymi niestety musieliśmy się pożegnać.

 Oni wszyscy będą w moim sercu i zawsze będę o nich pamiętać.

 Teraz, wiele tygodni po powrocie do domu, moje myśli wędrują do tych wspaniałych ludzi, którzy oddali mi cząstkę siebie 60 lat temu, jak i jeszcze raz w 2006 roku.”

 

www.knyszyn.pl

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (2 głosy)

Komentarze

Ja muz aprzeczylem- byl zdziwiony jak to powiedzial ty Polakj zaprzeczasz!?
Polacy w Polsce nie ratowali Zydow ze byli Zydami tylko ratowali LUDZI sasiadow wspolobywateli i calkiem obcych potrzebujacych pomocy w dodatku za kare smierci a w zasadzie na przekor tezj karze.

Vote up!
1
Vote down!
0
#352960

Wilku, żeby zrozumieć Polaków, trzeba mieć podobną mentalność. Inaczej się nie da.
I nie wydaje mi się, żeby rolę nadrzędną odgrywał tu katolicyzm.

Taki obrazek dzisiaj widziałam: w zatłoczonym miejskim autobusie starszy człowiek doznaje urazu żylaka na nodze. Wywiązuje się krwotok. Plamy krwi na podłodze budzą zaniepokojenie wśród pasażerów, nie każdy orientuje się co właściwie zaszło.
Autobus zatrzymuje się pomiędzy przystankami, a świadomi sytuacji pasażerowie natychmiast przeprowadzają akcje pomocy doraźnej. Ktoś podwiązuje łydkę, ktoś układa człowieka na ławce i troskliwie podtrzymuje opadającą ze zbyt krótkiej ławeczki głowę.
Widzę młodego człowieka wykłócającego się przez telefon z kimś z pogotowia ratunkowego. Grozi zgłoszeniem sprawy policji i chyba to za chwilę robi.
Kierowca czeka na karetkę. Pasażerowie spokojnie opuszczają autobus i bez "komentarzy" ustawiają się na pobliskim przystanku, w oczekiwaniu na kolejny wóz. Wszyscy czujnym wzrokiem śledzą rozwój wydarzeń.
To nieprawda, że znieczulica dotknęła nasz naród. W sytuacjach krytycznych, potrafimy działać.
I mamy jeszcze jedną cechę, która nas wyróżnia: nie chełpimy się tym na lewo i prawo, jak niektórzy. Dlatego tak mało o nas wiedzą na świecie.
Czy potrafimy się zmienić? Raczej nie. Możemy jednak zrobić coś, co w rezultacie poprawi nasz wizerunek pośród obcych - chwalmy innych! Szczyćmy się tym, że nasi bliscy i dalsi krewni, znajomi, sąsiedzi, zrobili coś wyjątkowego dla innych ludzi.
Oni sami się nie pochwalą, bo tacy już są...jesteśmy, my wszyscy - Polacy.
Pozdrawiam:)

Vote up!
1
Vote down!
0
#353022

"Możemy jednak zrobić coś, co w rezultacie poprawi nasz wizerunek pośród obcych - chwalmy innych! Szczyćmy się tym, że nasi bliscy i dalsi krewni, znajomi, sąsiedzi, zrobili coś wyjątkowego dla innych ludzi."

Bardzo słuszna uwaga. :-)

Vote up!
1
Vote down!
0
#353030

Każdego dnia czytamy na niepoprawnych o oburzających dowodach upadku moralnego i naszych pseudoelit, i tzw. lemingów.
Moim zdaniem powinno się zawsze wszelkie reformy zaczynać od siebie, a to oznacza m.in. zero tolerancji dla błaznów, takich jak ten tutaj.

Ciekawy, poważny tekst i komentarze przypominające, jak często rzucamy w necie perły przed wieprze.

Vote up!
1
Vote down!
0
#352970

Każdy "błazen" ma smutne oczy...

Vote up!
1
Vote down!
0
#353023

Zdają sobie sprawę, że łatwo nie było, nie jest i nie będzie.

Vote up!
1
Vote down!
0
#353018

Jako ze jezdem nie cytaty nie pisaty prosiełbym wielce unizenie o wytłumacenie o co wielmoznemu panu bojcazowi chodzi. Co mioł na mózgownicy pisąc ten komentoż.
_________________________________
"...dopomóż Boże i wytrwać daj..."

Vote up!
1
Vote down!
0

"...dopomóż Boże i wytrwać daj..."

#353021