„Schizofrenia bezobjawowa” profesora Wojciecha Sadurskiego

Obrazek użytkownika Humpty Dumpty
Kraj

Młodszym należy przypomnieć, że użyty w tytule termin został ongiś wymyślony przez psychiatrów sowieckich. Rzekomo była to ciężka i wymagająca długiego odosobnienia choroba mająca w zasadzie jeden objaw – powoływanie się na… zagwarantowane w Konstytucji prawa.

Najwyraźniej idea powyższa zaczyna być w Polsce na nowo odświeżana, i to w iście ekspresowym tempie.

Oto syn peerelowskiego prominenta, niejaki Wojciech Sadurski, od lat w każdej praktycznie wypowiedzi zionący „miłością” do Prawicy, stawia sprawę jasno.

Jesteśmy obecnie na drugim etapie przywracania demokracji i praworządności. Pierwszym etapem było zwycięstwo wyborcze: ów cud 15 października, gdy po raz pierwszy na świecie opozycja demokratyczna wygrała z populistami tak miażdżąco mimo destrukcji instytucji demokratycznych przez poprzednią ekipę. Etap trzeci nastąpi, gdy stworzone będą już warunki prawne dla normalnego funkcjonowania demokracji, z porządnymi mediami publicznymi, uczciwą konkurencją między większością parlamentarną i opozycją, neutralną służbą publiczną, niezależną prokuraturą i sądami itp. A dziś jesteśmy na etapie drugim, który ma nas przeprowadzić od pierwszego do trzeciego. Czy da się tę drogę przebyć w sposób ładny, łagodny i niebudzący wątpliwości? A przede wszystkim – praworządny?

Wybitny prawnik węgierski, do niedawna wiceprezes Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, András Sajó, opublikował ostatnio esej „Praworządność walcząca". Tytuł jest celową parafrazą pojęcia demokracji walczącej, czyli takiej, która narzuca ograniczenia praw politycznych dla wrogów demokracji dążących do obalenia systemu demokratycznego. A na motto swego eseju Sajó przyjmuje westchnienie Odilona Barrota, premiera u boku prezydenta Ludwika Napoleona Bonapartego w 1849 r.: „Legalność nas zabija".

Praworządność, wywodzi Sajó, nie może w okresie przejściowym, następującym po rządach autorytarnych, polegać na drobiazgowym trzymaniu się litery przepisów prawnych, zwłaszcza tych wprowadzonych przez autorytarystów, bo w takim przypadku „rządy prawa" wyrodzą się w „rządy przy pomocy prawa". A to nie to samo. „Rządy przy pomocy prawa" mogą być techniką sprawowania niedemokratycznej władzy przez autokratów. Taki ideał często jest autodestrukcyjny – pisze Sajó. W takim przypadku, konkluduje węgierski prawnik, poszanowanie praworządności blokuje środki przyjęte dla przywrócenia rządów prawa.

András Sajó to niewątpliwie wielce zasłużony węgierski prawnik. Tak samo jak Sadurski wiedzę zdobywał w głębokiej komunie; w odróżnieniu jednak od Sadurskiego, któremu wysoka w hierarchii PRL pozycja ojca umożliwiała zagraniczne wojaże (stypendia naukowe) i w końcu pracę w Sydney, zaczął wyjeżdżać dopiero po upadku komuny. Jako sprawdzony „demokrata” trafił do kadr ufundowanego przez Sorosa Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie.

Podobnie jak Sadurski Kaczyńskiego organicznie nienawidzi Orbana.

To zapewne jest powodem, dla którego Sadurski widzi w Sajó wielkiego prawnika, ten zaś odwdzięcza się mu tym samym.

Zresztą konkluzje syna peerelowskiego aparatczyka są bliźniaczo podobne.

Z czymś takim mamy właśnie teraz do czynienia w Polsce. Mamy dwa stanowiska wśród demokratów. Z jednej strony są ci, którzy domagają się rygorystycznego, drobiazgowego poszanowania wszystkich przepisów prawa, nawet PiS-owskiej proweniencji, o ile tylko nadal formalnie obowiązują, a po drugiej stronie ci, którzy wskazują, że w sytuacji kompletnej destrukcji praworządności taka polityka może tylko patologiczny system utrwalać, a w najlepszym wypadku prowadzić do apatii w reformowaniu państwa.

Nic dziwnego, że wychodząc z takich przesłanek Sadurski zapowiada kolejną wojnę z Narodem. Przy czym, podobnie jak Jaruzelski w 1981 r., który wszak uderzał jedynie w solidarnościowych „ekstremistów”, Sadurski walczy wyłącznie z „pisizmem”.

Generał jednak tym się różnił od „profesora” Sadurskiego, że zadbał o choćby pozór prawa (Dekret o stanie wojennym).

Tymczasem syn peerelowskiego aparatczyka żąda, żeby prawem w ogóle się nie przejmować.

Zamiast Konstytucji – przekonanie o „słuszności” nowego Frontu Ludowego.

Zamiast stanowionego prawa – widzimisię.

Jako sztandarowy przykład pisizmu Sadurski i jego ideologiczni ziomale podnoszą nowelizację ustawy o KRS, która wreszcie przywróciła (choć zbyt delikatnie moim zdaniem) suwerenność Narodu. Zdaniem Sadurskiego i jemu podobnych bolszewików jurydycznych sędziowie mają stać ponad Narodem.

Siłą rzeczy starzec Sadurski będzie się czuł kimś w rodzaju stworzyciela nowych bogów, wszak zdążył już zdeprawować kilka pokoleń studentów wszczepiając im swoje obłąkańcze wizje.

To właśnie dzięki takim „naukawcom” pewna mocno już starsza paniusia, w przeszłości urzędniczka skarbówki w małym mieście, mogła nie tak dawno piać z zachwytu nad „nadzwyczajnością kasty”, do której cudem się dostała.

O co więc naprawdę chodzi w tym całym zamieszaniu, wywołanym przez jaczejkę Tuska?

Sadurski wieszczy, i jestem przekonany nie bezpodstawnie, że czeka nas teraz nieprzewidziany przez Konstytucję „drugi etap”, nie wiadomo, jak długo trwający.

Można jednak spokojnie założyć, że skończy się dopiero wtedy, gdy w kraju jedyna opozycja będzie się zbierać w Kościele. Na dodatek nękana nalotami tęczowych aktywistów, którym opanowane przez apolitykierów z Iustitii sądy będą przyznawać wysokie odszkodowania.

Jak ongiś w dalekiej przeszłości pierwszy prawdziwy lewak Saint-Just powiedział:

Nie ma wolności dla wrogów wolności.

Sadurski zaś twórczo rozwijając hasło swojego ideologicznego antenata:

Nie ma praworządności dla wrogów praworządności.

Generalnie jednak:

Nie ma Konstytucji dla wrogów Konstytucji.

Co Tusk wespół z pijanicą podpułkownikiem Sienkiewiczem raczyli udowodnić ponad wszelką wątpliwość.

Odezwał się też nadterminowy RPO Bodnar, zwany ongiś tęczowym. Podjęto działania w oświacie, za moment dowiemy się, że PiS zadłużał Polskę robiąc kosztowne zakupy nikomu niepotrzebnych… czołgów, co tylko rozdrażniało Putina, a przecież wystarczyłaby nowa partia tablic Mendelejewa, by utrzymać ten sam efekt odstraszający, co za drugiego rządu Tuska.

Do tego mamy ofensywę propagandową p-ko demonstracji 11 stycznia. Jak to zwykle bywa u marksistów próbuje się wszystko sprowadzić do rzekomej obrony utraconych płac przez pracowników rządowych mediów.

Co prawda Tusk zamierzał dać „swoim” mediom 50% więcej kasy, niż dawał PiS, ale to przecież miało być dla dobra wprowadzanej m.in. przez funkcjonariusza peerelowskiej TV z czasów stanu wojennego demo(n)kracji.

W zasadzie jedno jest pewne. Obwieszający się jeszcze na początku października gadżetami z kolorowymi nadrukami KONSTYTUCJA ziomale od Tuska, Czarzastego, Kosiniaka-Kamysza i Hołowni już nawet otwarcie przyznają, że łamią prawo.

Gdyż, jak pośrednio stwierdził Sadurski, polska (ani żadna inna) Konstytucja nie normuje zachowań podczas zamachu stanu.

Człowiek rozumny, a takich w Polsce jest o wiele więcej, niż się Rudemu i jego ekipie wydaje, zdążył już ochłonąć po wyborach 15 października.

I, co chyba najgorsze dla obecnie rządzącej ekipy, zaczyna myśleć.

A to, co wyrabia obecna władza prowadzi do jedynego możliwego wniosku – opowieści o braku praworządności (KRS!), o rzekomym łamaniu Konstytucji bez podawania jednak o jaki konkretnie artykuł chodzi, o sędziach - dublerach, którzy rzekomo bezprawnie zajęli miejsca sędziów wybranych „na zapas” itd. to tylko mało poważne preteksty do przeprowadzenia lewackiej kontrrewolucji.

Ma po prostu być tak, jak już było.

Jak bowiem powiedział ongiś niejaki Gomułka – władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy.

Tusk zdaje sobie doskonale sprawę, że jego „terror” oparty jest na zaskoczeniu. Nikt bowiem, wliczając w to nawet przeciętnego wyborcę KO, nie zdawał sobie sprawy, że ludzie praktycznie codziennie wrzeszczący o zabijaniu Konstytucji przez PiS po objęciu władzy ostentacyjnie się od niej odwrócą.

Po początkowym zaskoczeniu Rudy liczy, podobnie jak Jaruzelski i reszta WRONY, na resorty siłowe. Ale komunistyczne zbiry uderzyły dopiero wtedy, gdy były pewne efektu. Tusk tymczasem improwizuje.

Tak tylko należy tłumaczyć opowieści o rychłych podwyżkach dla mundurowych. To naprawdę mało subtelna próba kupienia sobie wierności, by móc ich użyć przeciw spodziewanym protestom społecznym.

Czy jednak mundurowi poprą obecny operetkowy reżim?

Podczas ostatnich rządów Tusk pokazał, że jedyne, co potrafi, to wygaszanie (czyt. likwidowanie) garnizonów i tym samym redukowanie armii.

Nie będę się zakładał, ale moim zdaniem wysoce prawdopodobna jest jeszcze inna możliwość.

Po władzę sięgnie trzecia siła*, która w końcu zrobi w Polsce porządek.

8.01 2024

Cytaty: ]]>https://wyborcza.pl/7,75968,30553768,pis-uzywa-konstytucji-jako-pulapki-...]]>

_______________________________________

* nie mylcie z ciecią drogą, która okazała się Siemens strasse.
 

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (6 głosów)

Komentarze

Burza w sieci po słowach Tuska! "Zdenerwowany, dyszący nienawiścią"; "Jąkającym się głosem grozi więzieniem Prezydentowi RP"

Słowa Tuska spotkały się z reakcją w sieci. Do sprawy odnieśli się politycy i dziennikarze.

Zdenerwowany, dyszący nienawiścią Tusk macha teczką i próbuje straszyć Prezydenta RP. Tusk zachowuje się, jakby nie był polskim premierem, tylko kolonialnym namiestnikiem. Władza tego człowieka to realne zagrożenie dla polskiej wolności i demokracji. (...)

Za: https://wpolityce.pl/polityka/677662-burza-w-sieci-po-slowach-tuska-dyszacy-nienawiscia

* * * * * * * *

Już od dawna dyszący nienawiścią do polskiego patriotyzmu i Polaków führer Tusk ze zbrodniczych mafii w PO-PSL i Polska 2050 zachowuje się jak grożny psychopata, którego celem jest doszczętne obrabowanie i całkowite zniszczenie Polski.

Czy nie można zażądać skierowania zbolszewizowanego mafiozo Tuska do zamkniętego zakładu psychiatrycznego na dłuższe badania przez psychatrów? - andy

Vote up!
2
Vote down!
0

Przemoc nie jest konieczna, by zniszczyć cywilizację. Każda cywilizacja ginie z powodu obojętności wobec unikalnych wartości jakie ją stworzyły. — Nicolas Gomez Davila.

#1657960