WŁÓCZĘGA BOŻY KONTRA DEMONY BANDERYZMU I KOMUNIZMU

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Historia

22 czerwca 1941 r. rozpoczęła się starannie ukrywana i przygotowywana inwazja Niemiec hitlerowskich na ZSRR. Wojska III Rzeszy sprawnie zajęły Wołyń i większość terenów należących niegdyś do I Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Dla polskiej ludności na Wołyniu, nastały szczególnie ciężkie czasy. Nacjonalizm ukraiński, który spłodził morderczą OUN – UPA, doprowadził do barbarzyńskich mordów, masowego znoszenia, palenia do gołej ziemi wsi i kolonii polskich. Właśnie wieś Karasin, w którym przed kilkoma miesiącami osiadł kapucyn O. Serafin Kaszuba, w sierpniu 1941 roku padł ofiarą niewyobrażalnego okrucieństwa. Od Karasina rozpoczęły się krwawe „czerwone noce” nad Wołyniem. Z różnym natężeniem, aż do wiosny 1944 roku, płonęły na Wołyniu polskie chaty, przelewała się niewinna krew. Z powierzchni ziemi znikło wiele polskich wsi, wyginęły zupełnie niektóre rodziny. Nad żyjącymi zawisła groźba barbarzyństwa, rozpoczęła się bieda.

Tę ciężką dolę społeczeństwa wołyńskiego, dzielił młody kapłan, zakonnik  O. Serafin. Urodził się na peryferiach Lwowa, na Zamarstynowie, w rodzinie robotniczej. Oboje rodzice Karol i Anna Kaszuba z d. Horak, należeli do III Zakonu św. Franciszka i wychowali czwórkę swoich dzieci w klimacie głębokiej pobożności i wzajemnej miłości. Jego rodzice stworzyli w domu ciepłą, serdeczną atmosferę. Przekazali swoim dzieciom chrześcijańską wiarę, za co był im wdzięczny do końca życia. Po śmierci matki Alojzy często przyjeżdżał na jej grób, gdzie podejmował ważne dla swego życia decyzje. Alojzy był najmłodszy z czworga rodzeństwa. Jego brat Józef zginął tragicznie będąc jeszcze dzieckiem. Średnia siostra Janina wyszła za mąż i miała dwóch synów. Najstarsza - Maria została nauczycielką. To właśnie ona była powiernicą Alojzego i wspierała go potem niejednokrotnie w trudnych chwilach. Póki co Alojzy uczęszczał do Państwowego Gimnazjum im. Stanisława Żółkiewskiego we Lwowie, po czym wstąpił do zakonu kapucynów. 20 sierpnia 1928 r. przyjął imię zakonne Serafin, a święcenia kapłańskie otrzymał w 1933 r. w seminarium zakonnym w Krakowie. Ukończył także studia z zakresu filologii polskiej na Uniwersytecie Jagielońskim. Po wybuchu II wojny światowej, był duszpasterzem w Dublanach k. Lwowa.

Młody kapucyn nie był ślepy, ani głuchy na to wszystko co działo się w Europie, a szczególnie w hitlerowskich Niemczech i w sowieckiej Rosji. Dojście Adolfa Hitlera w Niemczech do pełni władzy w tym samym roku, w którym O. Serafin został wyświęcony na Chrystusowego kapłana, musiało wywrzeć jakiś wpływ na formowanie się młodego człowieka. Potem gdy z kolei musiał przyglądać się na upadek II Rzeczypospolitej Polskiej oraz gdy słyszał o pierwszych mordach ukrińskich na uciekających z centralnej Polski cywilach. Prawdziwym wstrząsem musiała być jednak dla młodego zakonnika i rodowitego lwowianina, oficjalna kolaboracja ukraińskich władz oraz cerkwi grecko – katolickiej na czele z abp Andrzejem Szeptyckim z nazistowskimi, demonicznymi Niemcami. Wychowywany od najmłodszych lat na dewizie: Bóg, Honor, Ojczyzna oraz na słynnej dewizie rodzinnego miasta: Lwów Semper Fidelis, zapewne głęboko przeżywał teraz to wszystko, co oglądały jego własne oczy i o czym miał się okazję nasłuchać niemal codziennie.

W końcu wichry wojny zawiały młodego kapucyna O. Serfina na spokojny, jak dotąd w miarę Wołyń. Szybko okazało się jednak, że wołyńska sielanka to tylko cisza przed burzą, która miała rozpętać się nad tą spokojną ziemią lada moment. Potężne, czarne, skłębione chmury już zbierały się na niebieskim niebie wołyńskim, aż wreszcie się zaczęło!

Po spaleniu Karasina, wraz z ocalałą resztką polskich parafian, schronił się we wsi Bystrzyca, gdzie urządził kaplicę. W parę miesięcy potem, gdy wieś Bystrzyca również została spalona, powędrował dalej. We wrześniu 1941 r. osiadł w pozbawionej kapłana wsi i parafii Dermanka, gm. Ludwipol, pow. Kostopol na Wołyniu. Czysto polska, dobrze zorganizowana wieś, cieszyła się chwilowym spokojem. Lasy tam pachnące azalią, miły, prosty kościół i lud niezepsuty, szczerze przywiązany do wiary. O. Serafin rozwinął ożywioną działalność duszpasterską i katechetyczną. Szybko więc zyskał szacunek oraz poważanie wśród wiernych, których budował swoją pobożnością i gorliwością kapłańską.

Mając mocne oparcie wśród miejscowej ludności, przy współpracy z wiernymi, organizował duszpasterskie wyjazdy poza polską granicę z 1939 roku. Odwiedzał polskie, katolickie rodziny, które od czasu rewolucji pozbawione były duszpasterskiej opieki. Dzięki jego staraniom odzyskano i odnowiono kościół w miejscowości Horodnica, który stał się mocnym ośrodkiem życia religijnego dla wielu Polaków z najdalszych nawet okolic. Tam odbudowywał życie religijne rodaków, odprawiając Msze św. i udzielając sakramentów. Praca była trudna i niebezpieczna, gdyż krwawe hordy, coraz częściej zapuszczały swoje żądne krwi zagony na polskie wsie i osiedla. Opatrzność Boża czuwała jednak nad O. Serafinem. Wielokrotnie, dosłownie w cudowny sposób, uchodził z rąk barbarzyńców, przeżywając wraz z umęczonymi rodakami wołyńskie „czerwone noce”.

W maju 1943 roku najwięcej napadów miało miejsce w powiatach: dubieńskim, sarneńskim i zdołbunowskim. Kapucyn O. Serafin Kaszuba (dziś Sługa Boży) wspominał: „W maju 1943 r. odprawialiśmy jeszcze odpust św. Izydora Oracza, na który przyjechał ks. Godziński. Żegnaliśmy go trwożnie, bo już w wioskach podkoreckich zdarzały się nocne napady. Wieści były coraz groźniejsze. Para narzeczonych z Budek udała się do Bystrzyc – po spaleniu Ludwipola tam były władze rejonowe – dla rejestrowania ślubu. Po paru dniach znaleziono cały orszak weselny wymordowany okrutnie w lesie. Wszyscy byli pokaleczeni, bez nosów, uszu, z wykłutymi oczyma. Potem dowiedzieliśmy się o strasznym losie Niemili. Ponieważ w pobliżu wioski, w Bystrzycach stacjonowali Niemcy, proszono ich o pomoc w razie napadu. Niedługo potem od strony Bystrzyc zjawił się jakiś oddział. Myśleli, że to odsiecz, a to byli oni. Nie pozostała żywa dusza”. [fragment książki „Wołyń we krwi 1943”]

16 czerwca 1943 roku, podstępnie napadając, spalono polską wieś Dermankę, a ludność niemal zupełnie wycięto w pień, zginęło tam 104 osoby. O. Serafin kolejny raz uszedł szczęśliwie z życiem, gdyż w dniu napadu przebywał we wsi Horodnica. W swoich wspomnieniach z pracy na Wołyniu, krótko opisał owo tragiczne wydarzenie: „W jakimś dniu po Bożym Ciele ujrzeliśmy nad Dermanką łunę. Nieliczni, którym udało się ujść, opowiadali: we wiosce zjawił się oddział z czerwonymi kokardami. Kazał ludziom iść do pracy i obiecali bronić przed Banderą. Potem pomordowali spokojnie pracujących w polu. Wioskę i plebanię spalili, a kościół rozebrali i znaleźli wszystkie schowane rzeczy. Była to po Karasinie i Bystrzycy trzecia moja stracona placówka. Ile ich jeszcze przede mną? Teraz okazało się opatrznościowym, żeśmy odnowili kościół w Horodnicy. Zaczęli się w nim gromadzić obok wiernych miejscowych także niedobitki z podpalonych wiosek”.

Innym razem O. Serafin dał takie świadectwo:  „[...] Niemcy w Horodnicy wiedzieli już o niebezpieczeństwie. ’Wie sind Sie gekommen?’ [Jak to się stało?] – spytał wartownik. Rzeczy wiezione na furmance przyniosła nazajutrz córka Paszkowskich, ale w następną noc całą rodzinę wymordowano. Została tylko najmłodsza dziewczynka, którą przewieziono do szpitala w Horodnicy. Miała osiemnaście pchnięć nożem. Straciła przytomność, ale odzyskała ją, żeby usłyszeć, jak się naradzają, czy zostawić trupy. Potem się wyczołgała i odratowali ją. Zawsze pozostał świadek zbrodni” [fragment książki „Wołyń we krwi 1943”]

Niedługo jednak mogli się Polacy czuć bezpieczni i w samej Horodnicy, gdyż i tam zaczęły dziać się okropności. Wszędzie palono domostwa i mordowano „Lachiw”. Z tego też powodu O. Serafin wraz z grupą swoich wiernych, opuścił Horodnicę i powędrował dalej na wschód za dawny kordon graniczny. Osiadł koło miasteczka Emilczyn we wsi Medwedowo, gdzie znajdowało się duże skupisko Polaków. Z otwartymi ramionami i sercami przyjęli chroniących się u nich rodaków.

Wkrótce ku wielkiej radości wiernych, szczególnie tych, którzy od lat nie widzieli, jak wygląda prawdziwy kościół, msza święta i nabożeństwo. W sali szkolnej urządzono bowiem kaplicę z ołtarzem i amboną. Tam jak wspomina O. Serafin: „Chrzty, śluby, katechizacja dzieci, wszystko to wypełniało czas bez reszty, zwłaszcza, że zaczęliśmy odwiedzać sąsiednie i dalsze wioski: Zaprudę, Balarkę, Niepoznanicze, Siergiejów. Wszędzie budziło się życie. Odprawiało się nabożeństwo, potem odwiedzało chorych, święciło domy. Tak przeszedł sierpień i wrzesień 1943 roku”.

Dla Polaków chroniących się przed niebezpieczeństwem grożącym ze strony band, O. Serafin Kaszuba stał się apostołem i duchowym opiekunem. Dzięki jego obecności i pracy kapłańskiej ożywiła się wiara i religijność, a równocześnie pogłębiła się więź narodowa rodaków, oddzielonych od siebie granicą ustaloną po wojnie polsko – radzieckiej w 1921 roku. Wkrótce jednak, pod naporem stałego zagrożenia życia ze strony ludobójczej OUN – UPA, O. Serafin musiał się wraz z wiernymi schronić w bardziej bezpieczne miejsce. Tym razem zawędrował do wsi Stara Huta, w pobliżu której znajdował się silny obóz Armii Krajowej. Pod opieką partyzantów Polacy czuli się bezpieczni.

Wieś Stara Huta położona była w gm. Ludwipol, pow. Kostopol na Wołyniu. Należała do nastarszych polskich osad puszczańskich na Zasłuczu i powstała prawdopodobnie w XVIII wieku. W czasie okupacji w wyniku zagrożenia dla życia ludności polskiej powstał tam silny ośrodek samoobrony w oparciu o podziemne struktury AK. Od sierpnia do grudnia 1943 r. stacjonował tam i działał znany oddział AK  pod dowództwem cichociemnego kpt Władysława Kochańskiego ps. „Bomba – Wujek”, liczący ponad 500 partyzantów AK. Jednak w końcu grudnia 1943 r. oddział ten otrzymał rozkaz, aby wyruszyć w okolice Kowla, gdyż tam właśnie formowała się słynna 27 Wołyńska DP AK. Było to związane z ważnymi celami militarnymi, a nade wszystko politycznymi, którymi ukoronowaniem była Akcja „Burza” na Wołyniu Zachodnim. Dywizja osiągnęła na wiosnę 1944 r. stan ok. 6 tyś. ludzi i wsławiła bohaterskim szlakiem bojowym, zakończonym 26 lipca w Skrobowie na Ziemi Lubelskiej.

Naturalnie odejście żołnierzy AK na zgrupowanie kowelskie, było gorzkim przeżyciem dla pozostawionej, osamotnionej ludności cywilnej na Zasłuczu. Zdaniem O. Serafina we wsi Stara Huta, gdzie zgromadziło się nawet 8 – 10 tyś. Polaków z różnych rozbitych wcześniej przez ukraińskich nacjonalistów w okolicy parafii, było nieść teraz wszelką bezinteresowną pomoc duchową i nie tylko. W tej masie umęczonej ludności, mieszkającej w ziemiankach, pozbawionej środków higienicznych oraz żywności zaczęła się szerzyć epidemia tyfusu, na który zachorował również O. Serafin. Na szczęście Opatrzność Boża zachowała go i w tym doświadczeniu przy życiu, zapewne  dla dlaszej, owocnej, pełnej poświęcenia posługi wiernym.

Zdaniem tych, którzy zdołali przeżyć te niezwykle ciężkie chwile: „O. Kaszuba był to ksiądz apostoł z poświęceniem. On został tam, bo mówił: żal mi tych ludzi”. Istotnie, dla nieludzko masakrowanej, katolickiej ludności, jedynym pocieszycielem i opiekunem pozostał O. Serafin. Była to heroiczna ofiara poniesiona przez niego z miłości ku ludziom, a płynąca z ukochania Boga, który obdarzył go charyzmatem kapłańskiego serca.

Wczesną wiosną 1945 roku, kiedy walec wojenny przesunął się na zachód, rozpoczęło się przesiedlenie polskiej ludności z wschodnich ziem Rzeczypospolitej. Do biedy i nędzy, jaką przyniosła wojna, doszło brutalne wydziedziczenie, które jak na ironię nazwano „repatriacją”. W rzeczywistości była to ekspatriacja, nieubłagalne wykorzenienie Polski z tamtych terenów. Umęczona wojną, zdziesiątkowana przez nacjonalistów ludność Kresów Wschodnich musiała opuszczać swoją ojcowiznę, którą od licznych pokoleń zamieszkiwała. W większości byli to starcy, kobiety i dzieci, gdyż mężczyźni, albo zginęli w obronie swych rodzin, albo wcześniej zostali aresztowani i wywiezieni na Sybir, lub też z wkroczeniem Armii Czerwonej zabrani do wojska. Nie wszyscy jednak chcieli wyjeżdżać. Wiele rozbitych rodzin postanowiło pozostać w oczekiwaniu na połączenie się ze swoimi rozproszonymi w czasie wojny i z przywiązania do ziemi rodzinnej. Obawiano się jednak o nowe niewiadome jutro. O. Serafin duchowo związany ze swoimi wiernymi, znalazł się nie pierwszy raz w wielkiej rozterce. Wyjechać na zachód, czy pozostać z tymi, którzy wyjechać nie chcieli, lub nie mogli? Ziemie wschodnie opuściło duchowieństwo, współbracia zakonni (z klasztorów w Ostrogu, Olesku, Drohobyczu, Kutkorzu i Lwowie). Wyjechał jego ojciec z dwoma córkami i wnukami. Wszyscy doradzali, prosili, nalegali nawet, by i on ratował się, korzystając z prawa „repatriacji”. Postanowił jednak pozostać. Decyzja ta była z jego strony nową heroiczną ofiarą, która zdumiała odjeżdżających.

Jeden ze świadków owych dni tak wspomina: „Transporty już odchodziły jedne za drugim. Do głowy nam nie przyszło, że O. Kaszuba z nami nie wyjedzie. On już przy pierwszym transporcie powiedział, ze choćby tu dwóch Polaków zostało, to ja będę trzeci z nimi. On się poświęcił dla tych ludzi, dla Polaków. Nie chciał ich zostawić. To były tak ciężkie czasy. Tam w dalszym ciągu groziło niebezpieczeństwo utraty życia. To można zaliczyć do szaleństwa Bożego, tam pozostać. To było prawdziwe skazanie siebie na ofiarę. Takie było nasze przekonanie, i On w takich strasznych warunkach tam pozostał. To wszystko cośmy mogli tam znieść i przeżyć, zawdzięczamy tej jego postawie”.

Pozostał, by być duszpasterzem dla tych Polaków, którzy nie opuścili swej ojczystej ziemi. Rozpoczął nowy etap swej ofiary. Powoli na spalonej ziemi zaczynało się budzić nowe życie. Polacy, którzy nie opuścili Wołynia, osiedlali się razem po kilka rodzin w miasteczkach, gdzie było stosunkowo bezpiecznie. O. Serafin osiadł w mieście Równe, gdzie pozostało dość dużo Polaków. Przy opuszczonych kościołach powstawały samorzutnie komitety, które troszczyły się o mienie kościelne i zabiegały, by przynajmniej od czasu do czasu przyjeżdżał do nich kapłan, odprawiał Mszę świętą i udzielał sakramentów.

Tym kapłanem który „znów się napatoczył”, był właśnie ubogi kpucyn O. Serfain Kaszuba. Dojeżdżał więc do Łucka, Zdołbunowa, Dubna, Sarn, Ostroga, Korca, a także innych większych skupisk Polaków, w niektórych wioskach, nawet poza dawną granicą Polski, gdzie nadal mieszkało wielu katolików. Oczywiście w większości byli to Polacy świadomi swej narodowości i przynależności do rzymsko – katolickiego Kościoła. Duszpasterska praca O. Kaszuby na tak rozległym i zniszczonym obszarze nie była łatwa. Niemal nieustanne podróże oraz przebywanie w terenie wyczerpywały siły i nadwerężały nietęgie przecież zdrowie. Nadmienić trzeba że O. Serafin nie oszczędzał siebie i nie szukał wygody. Był stale do usług wiernych, którzy z utęsknieniem oczekiwali przybycia duszpasterza. Zapobiegliwie organizował komitety przykościelne, zachęcał wiernych do trwania w wierze i polskich tradycjach, roztaczał opiekę nad dziećmi i młodzieżą pozbawioną polskich szkół i patriotycznego wychowania. Wspólne spotkania Polaków z kapłanem nie tylko podczas nabożeństwa, krzepiły ich ducha, umacniały w wierze i narodowych przekonaniach.

Przeszło dziesięć lat, ze zmiennymi kolejami losu, trwała ta żmudna praca. Z roku na rok narastały nowe trudności. Grożono lub wprost karano członków komitetów kościelnych, nakładano coraz to nowe podatki, a przede wszystkim pilnie śledzono ożywioną działalność duszpasterską O. Kaszuby. Czynnikom urzędowym nie podobała się osoba tego kapłana, który niestrudzenie pracował nad podtrzymaniem wiary i polskiego ducha. Chciano za wszelką cenę pozbyć się tego duchowego przywódcy Polaków. Zaczęto rozgłaszać w prasie oszczercze artykuły przeciwko O. Serafinowi. Posłużono się najbardziej niskimi chwytami pomawiając go o niemoralne życie i nadużywanie alkoholu, o oszukiwanie łatwowiernych ludzi i wyłudzanie od nich pieniędzy. Nikt z wiernych w to nie wierzył, gdyż wszyscy dobrze znali swego ukochanego duszpasterza i zdawali sobie sprawę z intencji autorów ogłaszanych artykułów. Dla miejscowych władz administracyjno – politycznych takie artykuły w prasie, były potrzebne jako „dowody” przeciwko niewygodnemu kapłanowi. Urzędnik do spraw wyznań w Równem 13 kwietnia 1956 roku wezwał do siebie O. Serafina Kaszubę na rozmowę. Powtórzył mu ogłoszone w prasie zarzuty, a następnie oświadczył, że zostaje pozbawiony wszystkich praw kapłańskich.

Wkrótce po tym pozamykano kościoły w Równem i w miejscowościach, do których dojeżdżał. Dla Polaków ogłoszono dodatkową „repatriację”. Wywierano również nacisk na O. Serafina, by wyjechał do Polski; kuszono go udogodnieniami, byle tylko zechciał usunąć się z tamtego terenu. W tej ponownie trudnej sytuacji w przekonaniu, że ten utrudzony kapłan, zasłużył już na odpoczynek w kraju, prosili go siostra i ojciec, radzili przełożeni, by powrócił do Polski. Jednak ponad wszystkie te prośby i perswazje ważniejsze dlań było niesienie kapłańskiej posługi opuszczonym rodakom. Pozostał z nimi. Była to już trzecia heroiczna ofiara dla chwały Bożej i duchowego pożytku wiernych pozbawionych wszelkiej opieki duszpasterskiej na Wołyniu i Kresach.

To b. nie podobało się komunistycznym władzom, zatem został podstępnie wymeldowany, otrzymał zakaz sprawowania czynności duszpasterskich. Nie posiadając zameldowania, konspiracyjnie docierał coraz dalej: na Białoruś, Litwę, na Zaporoże, Krym, do Kijowa czy odległej Estonii. Ustawicznie śledzony i nękany przez organy bezpieki, postanowił dotrzeć do odległego Kazachstanu. Objął tam opieką duszpasterską rozległy teren celinogradzki. W Kazachstanie żyło wówczas około 60 - 100 tysięcy Polaków, którzy przeżyli gehennę przymusowych deportacji.

I tak oto O. Serafin pozbawiony legalnej możliwości sprawowania kultu został wędrownym duszpasterzem i był w swej posłudze niezwykle ofiarny; zdarzało się, że po całonocnych spowiedziach mdlał w „konfesjonale”. W ciągu dnia, by nie wzbudzać podejrzeń, podejmował różnorodne „legalne” prace. Był introligatorem, sprzedawcą ziół, a później palaczem w szpitalu dla chorych na gruźlicę

W 1966 został aresztowany w czasie jednej z „wypraw apostolskich” i pod zarzutem włóczęgostwa skazany na pięcioletnie zesłanie do sowchozu w Arykty skąd został przeniesiony do sowchozu w Arszatyńsku. Każde miejsce zesłania było dla niego nowym wyzwaniem duszpasterskim, z którego chętnie korzystali także przedstawiciele innych wyznań, a także niewierzący. Zwolniony z sowchozu 16 listopada 1966 wkrótce potem 22 grudnia 1966 został ponownie zatrzymany i skazany na 11 lat pobytu w zakładzie dla nieuleczalnie chorych w Małej Timofijewce k. Celinogradu, skąd zbiegł 8 lutego 1967 r., by nadal, jako duszpasterz pracować w Kazachstanie. A związany z leczeniem szpitalnym pobyt w Polsce w latach 1968 – 70 utwierdził go tylko w przekonaniu, ze jest potrzebny na Wschodzie. Wrócił tam, by umrzeć wśród „swoich”.

Kapucyn O. Robert Krawiec krótko, choć pięknie tak pisze w swoim opracowaniu w internecie o pracy Włóczęgi Bożego: „Ubóstwo było szczególnym charyzmatem O. Serafina. ‘Właściwie nic mi więcej niepotrzebne, kiedy mam Jego’ – stwierdził razu pewnego. W podróżnej walizce nosił jedynie paramenty liturgiczne. Od wiernych nie pobierał ofiar, a kiedy coś otrzymał czuł się niegodnym dłużnikiem. Chrystusa doświadczał w dwojaki sposób: w Eucharystii, która była dla niego ‘Tym co Najważniejsze’ i w człowieku, którego spotykał obok siebie. Komuniści szkalowali go w różnorodnych artykułach nazywając: ‘pasożyt’, ‘niebezpieczny włóczęga’, ‘watykański szpion’. Chrześcijanie mówili: ‘prawdziwy apostoł’, ‘święty człowiek’.”.

I w innym miejscu tej samej pracy dodaje: „Pomimo rozlicznych cierpień ojciec Serafin potrafił zachować pogodę ducha. Mówił o sobie ‘grat życiowy’, a przeczuwając zbliżająca się śmierć pisał: „lampa dogasa i kopci”. Innym razem zauważał ‘trzeba trochę odpoczynku, ale chyba już będzie wieczny’. Analizując osobowość O. Serafina można powiedzieć, że był on introwertykiem o melancholijnym usposobieniu. Cechował się samokrytycyzmem i dystansem do własnej osoby. Posiadał umiejętność podejmowania decyzji, które wymagały nieraz dużej odwagi. Był osobą wewnątrzsterowną choć liczył się z opiniami innych, a zwłaszcza ze zdaniem przełożonych. Ojciec Serafin potrafił zintegrować występujące w nim przeciwieństwa, co jest uznawane w psychologii jako cecha dojrzałej osobowości. ‘To był człowiek, który miał poczucie świadomości swojej osoby i celu życia. Nieustannie nad sobą pracował’ – stwierdził O. Kolbuszowski. ‘Najzupełniej normalny i poważny’ – powiedział  O. Borkowski, współbrat z nowicjatu.”.

We wrześniu 1977 r. Ojciec Serafin pojechał z wizytą duszpasterską do Lwowa, gdzie umarł. Stało się to w nocy 20 września 1977 r. Przyczyną śmierci była gruźlica, która towarzyszyła mu przez prawie całe kapłańskie posługiwanie, jak cień wzmagając, bądź osłabiając swoje objawy.  Ojciec Serafin był pochowany na Janowskim Cmentarzu we Lwowie. 2 grudnia 1992 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. 17 listopada 2010 r. doczesne szczątki Ojca Serafina zostały przeniesione do  klasztoru OO. Kapucynów w Winnicy na Ukrainie.

[opracowanie S. T. Roch w oparciu o znakomitą ksiażkę kapucyna O. Hieronima Warachima, Apostoł Kościoła Milczenia O. Serafin Kaszuba, Biały Dunajec – Ostróg 2000 r., s. 62-68 oraz inne dostępne w internecie informacje, w tym opracowanie O. Roberta Krawiec, Sługa Boży Ojciec Serafin Kaszuba i dwa fragmenty z książki, Wołyń we krwi 1943, autor Joanna Wieliczka – Szarkowa, 2013]

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (11 głosów)

Komentarze

"medyczny" i polski akcent w służbie Ojca Serafina - był leczony w Polsce, w okresie między  sierpniem 1968 a czerwcem 1970.

Moskale prześladowali Go - przez cały okres jego działalności duszpasterskiej. Przed 1968 był m.in. duszpasterzem Polaków w Kazachstanie.

Zmarł - przedwcześnie, w wieku 67 lat tam, gdzie się urodził, czyli - we Lwowie.

Vote up!
6
Vote down!
0

_________________________________________________________

Nemo me impune lacessit - nie ujdzie bezkarnie ten, kto ze mną zacznie

katarzyna.tarnawska

#1506527

Dzięki dla Katarzyny za ten ważny wpis. Pierwsi zawsze najlepsi powiadają! Naturalnie O. Serafin jak najbardziej zasłużył nie tylko na tytuł Sługi Bożego, który został mu przyznany jakiś czas temu, ale obecnie Kościół modli się, a szczególnie zgromadzenie OO. Kapucynów w Polsce, zaś wraz z czcigodnymi OO. Kapucynami, modlą się także Kresowianie o wyniesienie tego Włóczęgi Bożego do chwały Ołtarzy. Od siebie z radością zaś dodam, że o ile aktywnie i niemal codziennie proszę Boga, by jeśli to tylko zgodne z wolą Bożą i wciąż możliwe, by łaska ta została cofnięta abp Andrzejowi Szeptyckiemu, to właśnie temu Włóczędze Bożemu, była z łaski Boga i Kościoła dana, ku chwale Królestwa Bożego.

Vote up!
4
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1506531

czekamy na beatyfikacje!

Vote up!
2
Vote down!
0

Grzesiek

#1507022

ale dzięki wielkie i za to, a jeśli jeszcze wychylisz kufel watfordzkiego więcej, jak na obrazku w tej intencji i koniecznie dorzucisz zdrowaśkę, to pewnie niedługo będzie nam czekać. A tak już na poważnie, to dobrze że jesteś i się przypominasz. Zachęcam byś zaglądał do nas jak najczęściej, gdyż trzeba nam dziś społem o dobro Kościoła i Rzeczypospolitej walczyć i zabiegać. Nam przyszło żyć tu na emigracji, na Wyspach i w okolicach Londynu, obyśmy dobrze swoją pracę wykonali, ku której Opatrzność Boża nas tu skierowała. A jest nas tu rodaków niemało i stanowimy już dość mocną, liczną wspólnotę nie tylko w Londynie, ale nawet w Watford. Wierzę głęboko, że Włóczęga Boży O. Serafin wejrzy z synowską ufnością z Nieba i na nas i nasze modlitwy i nadzieje.

Vote up!
2
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1507119

haha...lepiej nie grzeszyć nawet wylewnością, piwo się zrobi na pewno ale po poście dopiero. Zaglądam jak tylko mam czas. A zinnej beczki, przeczytałeś mojego maila?

Vote up!
2
Vote down!
0

Grzesiek

#1507894

Po dyskusji Komisji Teologicznej wyznaczonej przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych nad „Positio super vita et virtutibus”, czyli dokumentem ukazującym heroiczność cnót Sługi Bożego Serafina Alojzego Kaszuby, papież Franciszek podpisał 26 września dekret o heroiczności cnót. Tym samym formalnie zakończył się proces beatyfikacyjny - poinformowało KAI Biuro Prasowe Kapucynów Prowincji Krakowskiej. Ojcu Kaszubie przysługuje od tej pory tytuł: Czcigodny Sługa Boży. Do jego beatyfikacji potrzebne jest jeszcze uznanie cudu za jego wstawiennictwem. [Biuro Prasowe Kapucynów – Prowincja Krakowska / Watykan / KAI]

Cały wpis jest dostępny na stronie: http://niedziela.pl/artykul/31331/Watykan-dekret-o-heroicznosci-cnot-o

Vote up!
1
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1555181

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski zaprasza na swoim blogu do szczerej modlitwy o szybką beatyfikację o. Serafina Kaszuby, kapucyna, rodem ze Lwowa, heroicznego duszpasterza na Kresach i w Kazachstanie. Oto poniżej bardzo b. ważna i radosna wiadomość od br. Tomasza Żaka OFMCap: “Dziś odbyło się kolejne, ale chyba przełomowe spotkanie komisji ds. beatyfikacji CSB Serafina Kaszuby OFMCap.” (28 września 2019 r.)

Wpis obecny na stronie: http://isakowicz.pl/modlmy-sie-o-beatyfikacje-o-kaszuby-duszpasterza-kresow-i-kazachstanu/

Vote up!
1
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1604580

  Potem gdy z kolei musiał przyglądać się na upadek II Rzeczypospolitej Polskiej oraz gdy słyszał o pierwszych mordach ukrińskich na uciekających z centralnej Polski cywilach. Prawdziwym wstrząsem musiała być jednak dla młodego zakonnika i rodowitego lwowianina, oficjalna kolaboracja ukraińskich władz oraz cerkwi grecko – katolickiej na czele z abp Andrzejem Szeptyckim z nazistowskimi, demonicznymi Niemcami.

Bolszewizm i agresja sowiecka z ich okupacją zapewne również nie były mu miłe...

 

W końcu wichry wojny zawiały młodego kapucyna O. Serfina na spokojny, jak dotąd w miarę Wołyń. Szybko okazało się jednak, że wołyńska sielanka to tylko cisza przed burzą,

No pierwsza okupacja sowiecka to nie taka spokojna sielanka była...

To tylko o. Serafin w tym Kisielinie żył w miarę spokojnie

 

 

 

​​​

Vote up!
0
Vote down!
0

„Od rewolucji światowej dzieli nas tylko Chrystus” J. Stalin

#1604645