Wypominki 2010 - ... Peter Steele (1962 - 2010)

Obrazek użytkownika Budyń78
Kultura
Blogowe wypominki roku 2010 na pewno zdominują wspomnienia o ofiarach katastrofy smoleńskiej, tymczasem ten rok zabrał ze sobą jakąś rekordową liczbę osób, które, w różny sposób, zaznaczyły się w moim życiu. Osób tak różnych, że nie za bardzo wypada poświęcić im wspólny tekst. Jedną z tych osób był Peter Steele, wokalista Type o Negative.
Type o Negative to amerykański zespół, grający muzykę z pogranicza metalu, gotyku, hard core'a i punk rocka. Na pewno, zwłaszcza w środkowym okresie swojej działalności, ocierający się o satanizm. Zespół oskarżano o rasizm i nazizm, z czego muzycy nie robili sobie zbyt wiele, tworząc wspaniałe utwory, w których robili idiotów ze swoich przeciwników. Peter Steele był osobą zafascynowaną złem, co znajdowało wyraz zarówno w tekstach, jak i - w nieraz niepokojąco fascynującej - muzyce. W pewnym momencie ta dawka zła okazała się być dla mnie zbyt duża i słuchanie ToN po prostu sobie odpuściłem. Steele tymczasem płacił za swoje fascynacje coraz większą cenę, uzależniając się od alkoholu i narkotyków. Steele (który naprawdę nazywał się Ratajczyk, zaś nowe nazwisko przyjął na cześć Stalina, którym również był zafascynowany) urodził się w 1962 roku. Jego pierwszy projekt muzyczny, Carnivore, odbiegał mocno od politycznej poprawności i pozytywnego przekazu, modnego wśród pokrewnych muzycznie zespołów hard core'owych. Wpięte w kurtki trystyki, teksty pełne nienawiści do wszystkiego i wszystkich, prowokacje w rodzaju opowieści o człowieku z rozdwojeniem jaźni, który raz czuje się Chrystusem, raz - Hitlerem. Sporo tego wszystkiego. Carnivore długo nie pograł, pozostał jednak legendą, zaś Steele zajął się kolejnym zespołem. Pierwsza płyta Type o Negative, "Slow, deep and hard" osadzona była mocno w nowojorskim hard core, druga była jej para-koncertowym powtórzeniem. Opowieści o wyobcowaniu ze społeczeństwa, zapis myśli szykującego się do modu psychopaty, gorzkie rozważania porzuconego, samotnie pijącego faceta, wszystko zaś okraszone wyjątkowo inteligentnie dobraną muzyką. Wszystko, co dotarło do mnie później, tworzące bardzo wyraźny i groźny zapis stanu duszy, w której pustkę po nadziei wypełnia zło. "No hope = no fear" pisali na swoich płytach. Przyszłość pokazała jednak, że to hasło nie miało zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Trzecia płyta ("Bloody kisses"), według wielu najlepsza w zasadzie kończyła, na długi czas, moją przygodę z tym zespołem. Obok kawałków świetnych ("Christan woman", "Black No 1" czy "We hate everyone") pojawiały się rzeczy dla mnie nudne, choć było ich jeszcze niewiele. Niestety - kolejne dwie płyty, mające bardzo wielu fanów, dla mnie były już tak mdłe, że nigdy nie miałem potrzeby posłuchać ich więcej, niż raz. Później trochę się poprawiło, Steele wrócił i do żywszej muzyki, i - do chrześcijaństwa. Ostatnia płyta, którą zdążył nagrać z zespołem łączyła typowy dla nich mrok i niepokój z drapieżnością i energią, przyniosła też bardzo mocny przekaz... antyaborcyjny. Nawrócenie Steele'a niektórzy brali zresztą za kolejną prowokację artysty. I za prowokację wzięto też informację o jego śmierci, która przyszła do nas 14 kwietnia tego roku. Wszyscy fani czekali na dementi, ono jednak, do dziś, nie nadeszło...
Brak głosów