Sędzia widmo w miasteczku Kodeń

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Po drodze do Kodnia leży miejscowość Jabłeczna, najpierw jednak są Sławatycze i Kuzawka, gdzie Bug, a z nim granica państwa przesuwają się tuż za szybą samochodu. No, a potem już monaster, tylko trzeba skręcić w bok. W Jabłecznej najciekawszy jest świerk z gwiazdą. Stoi przy głównym budynku klasztoru. Gwiazda przytwierdzona jest wysoko, wysoko, gdzieś na jakimś 8 albo 9 metrze. A może nawet wyżej. Przybił ją tam gwoździem brat Eugeniusz, który tym się charakteryzował, że potrafił bez zabezpieczenia wejść na każdą, nawet znaczną wysokość gdzie wykonywał różne ekwilibrystyczne sztuki. Wszystkie oczywiście bardzo potrzebne. Brat Eugeniusz nie łaził po drzewach i ścianach od tak sobie, dla żartu czy z chęci zaimponowania komukolwiek. Cerkiew także jest oczywiście w jakiś sposób interesująca i ciekawa, ale świerk brata Eugeniusza jest najlepszy. Ja już w cerkwiach bywałem i historia o trzyrzędowym ikonostasie, który nie może być pięciorzędowy, bo proporcje ikon na tym mogą ucierpieć, znam. W Jabłecznej byliśmy o poranku i nie towarzyszył nam nikt, na terenie klasztoru byli tylko pracownicy oraz jakaś pani w chustce na głowie. I nagle nie wiadomo skąd otoczyła nas grupa chińskiej młodzieży. Dzieci nie poczuły się ani na chwilę skonsternowane i nadal wybierały sobie z koszyczka gipsowe aniołki na pamiątkę. Ja jednak czułem się dziwnie, ponieważ słabo władam językami, obawiam się zawsze, że ktoś może mnie o coś spytać w takie sytuacji, a ja będę mógł tylko przewracać oczami albo wskazać kierunek. Jabłeczna, klasztor prawosławny i dwudziestu Chińczyków o 10 z rana. Tak było wczoraj. Naprawdę. Po Chińczykach został ślad w księdze pamiątkowej klasztoru. Napisali oni tam chińskimi znakami – niech was Pan Bóg błogosławi. Potem odjechali. A ja i moja rodzina poszliśmy robić sobie zdjęcia pod drewnianą kaplicę stojącą po drugiej stronie drogi. Potem wyruszyliśmy do Kodnia. Drogi są tutaj nieprawdopodobnie proste – widać je na wiele kilometrów naprzód i ja który mam dobry wzrok, mogę nawet rozpoznawać marki samochodów jadące w pełnym słońcu przede mną, oddalone o kilometr lub dwa. I tak się właśnie bawiłem siedząc za kierownicą samochodu, który prowadziłem do miasteczka Kodeń, gdzie znajduje się cudowny obraz Matki Bożej.
W Kodniu poza bazyliką mniejszą i otaczającym ją terenem, nie ma nic co mogłoby zainteresować dzieci. Budka z lodami zamknięta, placu zabaw nie uświadczysz, trzeba więc dzieci ciągnąć do kościoła. I ja je tam właśnie pociągnąłem. W środku było kilka osób, które modliły się w ławkach, przy ołtarzu zaś krzątał się jakiś ksiądz, który przygotowywał się do odprawienia nabożeństwa. Z przodu zaś, w tychże ławkach siedziała cała gromada naszych znajomych Chińczyków, którzy nagle, ku zaskoczeniu wszystkich wstali i wielkim wdziękiem oraz naturalnością, jak to się zdarza jedynie ludziom przed dwudziestką, podeszli do ołtarza i zajęli miejsca siedzące z obydwu jego storn. I wtedy się zaczęło. Ksiądz zaczął odprawiać nabożeństwo po chińsku. Minęła dobra chwila zanim zorientowałem się, że to chiński, nie dlatego bynajmniej, że słabo znam języki, tylko dlatego, że człowiek jest ułomny i prędzej uwierzy w lądowanie obcych niż w to, że w miasteczku Kodeń, tuż nad granicą państwa i całej Unii ubrany na biało ksiądz będzie czytał Słowo Boże w języku chińskim. To są niewyobrażalne rzeczy dla każdego, nie tylko dla mnie, który jestem dosyć przyzwyczajony do różnych niezwykłości. No więc minęła dobra chwila zanim zorientowałem się, że to chiński, bo zdawało mi się, że może być to jedynie angielski. I nawet to uznałbym za rzecz dziwną i fantastyczną – nabożeństwo w Kodniu odprawiane po angielsku. To wczoraj zostało jednak odczytane po chińsku i przez połowę drogi powrotnej potrafiłem nawet powiedzieć w tym języku: w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Amen, ale tylko przez połowę drogi, bo potem znów zacząłem rozpoznawać te samochody i wyleciało mi to z głowy. W czasie kiedy ksiądz przed ołtarzem odprawiał mszę, ludzie zaczęli wychodzić z ławek i opuszczać kościół. Myślę, że nie wytrzymywali napięcia. Od chwili kiedy łacina zniknęła z liturgii i ze świadomości, czy ze świata po prostu, ludzie bardzo źle znoszą takie rzeczy jak chińskie nabożeństwo w polskim kościele. Nie dlatego, że są źli i nie lubią Chińczyków, ale dlatego, że sprowadzono ich tym niewczesnym brakiem do roli słuchaczy, którym odmawia się uczestnictwa w jeszcze jednej prócz przemienienia tajemnicy – w odgadywaniu co ksiądz mówi tak naprawdę. No więc wszyscy wyszli, skonsternowani tą chińską liturgią, ale ja zostałem i zostałbym do końca słuchając jak Chińczycy śpiewają, gdyby nie moje dzieci, które chciały iść do sklepu z pamiątkami i zaczęły się pokładać – jak to dzieci – w kościelnych ławach. Wyszliśmy na słońce, a potem skręciliśmy do sklepiku z pamiątkami. Kupiłem książkę Kossakowej, której nie miałem wcześniej, a dzieci kupiły sobie po paczce ciasteczek kodeńskich. Potem poszliśmy obejrzeć drogę krzyżową i ogród. Ksiądz, który stał za ladą powiedział nam kim są ci Chińczycy – to grupa młodzieży z Hong Kongu, którą opiekują się polscy misjonarze Oblaci. Jeden z nich przywiózł właśnie swoich podopiecznych do kraju i dla nich odprawił nabożeństwo.
Potem poszliśmy obejrzeć drogę krzyżową i ogród. Kupiliśmy butelkę kwasu chlebowego i ruszyliśmy nad Bug sprawdzić czy po drugiej stronie nie widać białoruskich pograniczników. Nie było ich tam rzecz jasna, a jeśli byli to głęboko pochowani w krzakach. Kiedy jednak dochodziliśmy do rzeki zauważyłem dwóch facetów w samych gaciach wciągających w pośpiechu koszule na grzbiet. Wyglądali tak jakby wybrali wolność, choć mogę się oczywiście mylić, może po prostu przyszli się wykąpać nad rzekę i teraz zamierzali wrócić do domu.
Nad brzegiem Bugu było tak gorąco, że trzeba było zaraz wracać i schronić się w ogrodowej altance z fontanną. Po drodze dzieci zaczęły grać w swoją ulubioną grę – jedno rysowało na plecach drugiego coś paluszkiem, a to z kolei zgadywało co tamto narysowało. Wyglądało to tak, że Misia rysowała, a Gabryś zgadywał. - Kotek – powiedział braciszek. - Nie – siostrzyczka na to. - Jak nie kotek to na pewno ty? - Nie, wcale nie ja. - To mamusia? - Nie nie mamusia. - To w takim razie tatuś? - Nie, tatuś też nie. - No to kto? - Sędzia widmo! Wygrałam! - Nie liczy się, nie liczy się, tato powiedz jej coś, ona narysowała mi na plecach sędziego widmo ze Scoby Doo, a przecież tak nie wolno.
To prawda, tak nie wolno i ja się z tą opinią zgodzić musiałem, ale sędzia widmo, to ulubiona bajkowa postać mojej córki i tego zmienić się tak po prostu nie da. Całe szczęście, że doszliśmy do altanki z fontanną i dzieci zaczęły się chlapać. Fontanna jest tak skonstruowana, że do sadzawki woda ścieka z góry, z rurek które układają się w kształt szałasu nad głową i wokół człowieka, a porośnięte są liśćmi winobluszczu. Jest tam więc cień i chłód, nawet kiedy na zewnątrz jest bardzo gorąco. Konstrukcja wsparta jest na kamiennych słupach z belkowaniem ozdobionych napisami. Było tam coś o zdrojach łaski, ale co dokładnie nie pamiętam, bo miałem wielką ochotę się zdrzemnąć. W altanie jakiś pan czytał książkę, ale musiał przestać, bo dzieci okropnie hałasowały. Posiedzieliśmy tam chwilę i wróciliśmy do kościoła. Chińczyków już nie było, a ja poszedłem przed sam ołtarz, żeby zrobić zdjęcie cudownego obrazu. Potem pojechaliśmy do domu.

Od dziś na stronie www.coryllus.pl zaczynamy sprzedawać drugie, wzbogacone o jeden dodatkowy rozdział wydanie pierwszego tomu Baśni jak niedźwiedź. Książka dostępna jest w promocji do końca lipca i kosztuje 30 złotych plus koszta wysyłki. Później będziemy musieli podnieść cenę, bo podniosły ją także drukarnie. Koszt zakupu pierwszego, bogatszego trochę tomu Baśni jak niedźwiedź, wyniesie wtedy 40 złotych plus koszta wysyłki, czyli tyle ile wynosi koszt zakupu tomu drugiego. Pierwszego tomu nie ma na razie w żadnej księgarni, ani nawet w sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy. Jest tam tylko tom drugi i pozostałe książki. Promocja dotyczy tylko naszego sklepu, bo w księgarniach, książka, kiedy już ją tam dowiozę, będzie dostępna w cenie o 10 złotych wyższej. Zapraszam.

Brak głosów

Komentarze

Zazdroszczę Wam tej podróży,tego niesamowitego klimatu Kresów.Mama mi o tych stronach opowiadała,ale z tego ,o czym mówiła,nie zostało nic.Nawet nie  ma po co jechać,żeby obejrzeć wspomnienia.Tylko chwasty rosną tam,gdzie była rodowa siedziba.

Vote up!
0
Vote down!
0
#273994