O pierwiastku męskim w literaturze polskiej
Dawno, dawno temu próbowałem zatrudnić się w magazynie dla mężczyzn „CKM” było jedno z bardziej ekstremalnych doświadczeń mojego życia. Miałem bowiem wrażenie, że w takiej redakcji, co daje na okładkę gołą babę, a w środek kawałki o rewolwerach i alkoholach powinni pracować dziennikarze wyglądający jeśli już nie jak George Clooney to przynajmniej jak zapomniany polski aktor Maciej Góraj. Stresowałem się z powodu tych swoich myśli, bo ja nie wyglądam tak jak wymienieni i we własnej ocenie małe miałem szanse na posadę w tym całym cekaemie.
Kiedy zaszedłem do redakcji moją uwagę zwrócili dziwni, źle ubrani i mamroczący coś pod nosem staruszkowie, wyglądający na rangersów, rozpoczynających swoją motocyklową przygodę gdzieś około roku 1915 w australijskich oddziałach na froncie tureckim (jak mi ktoś tu zaraz napisze, że tam nie było motocykli, wyleci). Gwarzyli sobie dziadkowie przy monitorach i nie zwracali na mnie uwagi. –Nie jest źle – pomyślałem – mam szansę. Wszedłem do gabinetu naczelnego i usiadłem przywitawszy się uprzednio. Naczelny, ten sam co i dziś, trzymał w dłoni plastikową butelkę coli, wypełnioną płynem przypominającym trochę kawę z mlekiem, całkiem nie przejrzystym. Do dziś nie mogę zgadnąć co to było. Być może w istocie kawa z mlekiem.
Pogadaliśmy chwilę i było nawet miło. Naczelny magazynu dla mężczyzn pod tytułem CKM opowiadał mi o tym, że funkcją tego magazynu i innych podobnych jest jak najbardziej udane odgrywanie pierdoły. To się podoba różnym decyzyjnym czynnikom chodzącym w spódnicach i „my mężczyźni” – ta powiedział – powinniśmy się tych okoliczności dostosować. Do pracy mnie nie przyjął, co dziś po latach, oceniam jako rzecz ważną dla rozwoju mej osobowości. To co mi wtedy powiedział, a co i tak przeczuwałem, pracując w kolorowych magazynach nastawionych na odbiorczynie nie odbiorców, było i jest nadal znamienne dla naszych czasów. Skąd to się wzięło?
Mam wrażenie, że tak zwana feminizacja wzięła się z faktu iż nauczycielkami polskiego w szkołach są kobiety. One także układają programy nauczania i listy lektur. Robią to w taki sposób, by ten cholerny dzieciorób Ziemkiewicz, co go ta cała –nie pamiętam jak jej było – oblała kwasem był na pierwszym miejscu listy. By o nim mówiono najdłużej i wszelkie zawiłości jego nędznego charakteru analizowano najdokładniej. Panie od polskiego dbają, by na lekcjach nikt tym biednym chłopcom nie opowiedział nic ciekawe o różnych ważnych i energicznych panach z przeszłości oraz z kart książek. Muszą omawiać przygody durniów jak Ziemkiewicz, albo degeneratów jak bohaterowie Ferdydurke. Nikomu do głowy nie przyjdzie, że szesnastolatek nie rozumie tych rzeczy, one są poza nim, ma coś innego do zrobienia i życiu i inne myśli chodzą mu po głowie. On się nawet na chwilę nie skupi na tych bzdurach, a o tym by się niemi przejął mowy być nie może.
Ważne jest jednak to by różne sfrustrowane kobieciny mogły odegrać się na dzieciakach za swoje głupie życiowe decyzje i zaniechania. Tak to właśnie wygląda.
Mam wrażenie, że sposób podejścia do postaci męskich w literaturze w polskiej szkole to planowe i systematyczne demontowanie nastawione na całkowitą likwidację w końcu tego co zwykło określać się jako pierwiastek męski. Wyraża się to w ocenach i sposobie pokazywania bohaterów, którzy – a są tacy – mają zadatki na facetów z jajami.
Weźmy takiego Borowieckiego, on się szalenie podoba ludziom, którzy oglądają go za pomocą filmu Wajdy, a nie książki Reymonta. A to są dwie różne osoby przecież. Oczywiście, można go oceniać z punktu widzenia moralnego źle, bo pozbył się narzeczonej ładnej i zrównoważonej, a ożenił się w histeryczką dla pieniędzy. Ale przez film Wajdy Borowiecki wyrasta na bohatera naszych czasów; cynik, świnia, rozpustnik, kłamca. Nic tylko kochać. Ja, przyznam się, jakoś nie mogę. Borowiecki przez swoją lekkomyślność budzi we mnie uczucia mieszane, należę bowiem do ludzi, którzy powziąwszy podejrzenie iż nie zamknęli drzwi domu, wracają by się upewnić, ryzykując spóźnienie się na najważniejszy pociąg w życiu. Facet, który nie ubezpieczył swojej fabryki, zrobił dziecko żonie żydowskiego milionera, który szefuje lokalnej mafii finansowej, krzywoprzysięga na święty obraz, a potem usiłuje się ratować tak zwanym małżeństwem z rozsądku, jest co najmniej niepoważny. Ja rozumiem, że on się może podobać komuś takiemu jak Kinga Dunin (ryzykuję, nie wiem czy się podoba) komuś takiemu jak Robert Biedroń (ryzykuję drugi raz), ale on się nie może podobać nikomu normalnemu, bo jest zbyt absorbujący. Nie tylko w życiu, ale także w biznesie. Angażuje do tego interesu ludzi, nie asekuruje fabryki, zmusza do aktywności straż pożarną miasta Łodzi i marnuje bardzo wiele czasu osobom, którzy mogliby bez niego dojść do czegoś dobrego. Już Stach Wilczek jest lepszy. Borowiecki w filmie Wajdy do kabotyn do kwadratu. W książce zaś – co oczywiście zostało swego czasu wyszydzone – Borowiecki zachowuje się o wiele racjonalniej. Tak jak może zachować się człowiek, który zmarnował życie kilku osób, ale do przytomności przychodzi, bo prócz tego zrujnował sobie także zdrowie. Na to zaś, nawet taki buc jak pan Karol, musi zwrócić uwagę. Tyle, że to się nie podobało Andrzejowie Wajdzie, bo Borowiecki, sponsorujący ochronkę swojej byłej narzeczonej nie był dość wyrazisty i twardy. Być może, ale był przez to prawdziwszy. Bo my tu nie rozważamy kandydatów na demona wszech czasów tylko gadamy sobie o facetach, podsuwanych od kilkudziesięciu już lat za wzór młodzieży męskiej.
Ciekawe w tym wszystkim jest to w jaki sposób wyobrażają sobie tych mężczyzn autorzy. Wiemy już, że u Wajdy przebiegało to inaczej niż u Reymonta.
Celowo nie włączam do tych rozważań bohaterów Henryka Sienkiewicza, bo oni są zbyt pomnikowi i zbyt charakterystyczny, pomówmy dziś o postaciach bliższych, choć wcale nie bliskich. Taki, na przykład, Niechcic Bogumił, obrany przez obsesje Dąbrowskiej z wszystkich cech właściwych ludziom jego konsystencji, ogołocony właściwie z energii innego rodzaju niż tak, która potrzebna jest przy kopaniu kartofli. Ober-pierdoła polskiej literatury, który jest mi jednak milszy od Borowieckiego, bo w warunkach skrajnych i niesprzyjających próbuje sobie jakoś radzić i mimo wszystko wychodzi na swoje. Przeciwko sobie zaś ma wszystkich – przede wszystkim autorkę, która go wymyśliła i która pewnie wolałby wymyślić Borowieckiego, ale tchu w piersi przy pisaniu zabrakło i coś z tym trzeba było zrobić. Ma przeciwko sobie własną żonę, egzaltowaną szantażystkę seksualną, Dalenieckiego kabotyna z Paryża, własne dzieci, które albo chcą pieniędzy jak Agnieszka albo nic nie rozumieją jak ta druga, albo nadają się do natychmiastowego uśpienia jak Tomaszek. Przy tym wszystkim Niechcic radzi sobie całkiem nieźle. Najgorzej ma zimą, bo musi siedzieć w jednym pomieszczeniu z żoną, która naczytawszy się cienkiej literatury, usiłuje dostosować realia do swoich wyobrażeń. Jest to dla tego faceta ciężkie do wytrzymania, ale jakoś to znosi. Latem Bogumił Niechcic spędza czas na polu i jest szczęśliwy. Wie oczywiście, że żona go nie kocha, ale jak się żenił miał 35 lat i liczył się z tym, że może długo nie pociągnąć, czasy były ciężkie. Chciał się spełnić jako ojciec to się na ten ślub zdecydował. Żona myśli o jakimś byłym gachu co wybrał forsę zamiast niej, nie umie się zachować w żadnej właściwie sytuacji, wpada w histerię i w dodatku zaczyna palić papierosy. Czysty horror. A ten facet to znosi mężnie i z godnością.
Nie jest to może najlepszy wzór dla młodzieży męskiej, bo wielu z tych chłopców podobne sceny jak te widoczne w filmie i znajdujące się na kartach powieści „Noce i dnie” ma na co dzień w domu. Ich ojcowie jednak nie mają pola, na które mogliby uciec przed żoną. Siedzą więc tylko i gapią się w telewizor.
Osobną sprawą są bohaterowie płci męskiej w powieściach Stefana Ż. Pan Stefan jak pamiętamy dotknięty był serią seksualnych obsesji i wokół tych kwestii obudowuje on charaktery swoich bohaterów. Za każdym razem wychodzi to coraz bardziej komicznie. Baryka to jest jeszcze poważny człowiek, można by rzec – serio myślący o życiu, w porównaniu z bohaterami powieści „Dzieje grzechu”. Tam Stefan przechodzi wprost sam siebie, tak jakby już wtedy w początkach wieku widział, że urodzi się kiedyś taki Borowczyk i nakręci według jego powieści film fabularny. Perypetie miłosne Niepołomskiego i tego drugiego oraz ich wyzutej z majątku przyjaciółki to wobec współczesnych nam realiów i zachowań – także charakterystycznych dla młodzieży – beka po prostu. Najlepsze zaś są u Stefana czarne charaktery. Jeden nazywa się Pochroń, a drugi Płaza-Spłaski. To jest moim zdaniem mistrzostwo świata. Ja rozumiem, że ktoś może mieć inne upodobania i inne jakieś rzeczy mogą go śmieszyć, ale dla mnie mafiozo nazwiskiem Pochroń, ścigający na kraj świata jakąś bidulę w celach seksualnych jedynie, bo tylko te Stefan przekazał nam w miarę przekonująco, to jest coś niesłychanie zabawnego.
Zostawmy jednak Stefana z jego obsesjami, środkami na potencje kupowanymi w nędznych sklepikach na Chmielnej i temu podobnymi historiami. Zwróćmy oczy nasze ku jeszcze jednej męskiej postaci. Myślałem, że uda się ominąć prozę Henryka, ale jednak nie, trzeba do niej wrócić. Po to by zobaczyć postać, która jest kwintesencją ślepej siły i męskości prawdziwej. Nie liczącej się z niczym. Facetem, o którym mówię jest Wawrzon Rzepa z nowelki „Szkice węglem”. Wawrzon jest według miar dzisiejszych po prostu przygłupem. Nie ma to jednak znaczenia dla rozwoju akcji i naszych o nim przemyśleń, albowiem Henryk wyposażył go w atrybuty, które nie pozwalają Wawrzona zlekceważyć. Przede wszystkim dał mu Henryk siłę fizyczną oraz potencjał intelektualny tak ograniczony, że kiedy tylko Wawrzon ma jakiś kłopot natychmiast korzysta z tej siły. To mu daje poczucie bezpieczeństwa, ale przysparza wrogów. Normalnie, jak to w życiu. Prócz siły wyposażył autor Wawrzona w siekierę do okrzesywania gałęzi. Bohater nasz posługuje się tym narzędziem z wprawą samuraja machającego kataną. Siekiera do okrzesywania nie ma, że tak powiem, dla Wawrzona tajemnic. Przekonuje się o tym niejaki Zołzikiewicz, który w swej pysze uwierzył, że ktoś taki jak Wawrzon, upokorzony, będzie to swoje upokorzenie rozważał jakoś, roztrząsał, łaził z nim gdzieś po polu i patrzył w gwiazdy zaciskając szczęki z wściekłości. Wawrzon niewiele z życia rozumiał, bo przeszkadzał mu w tym pity w nadmiernych ilościach alkohol. To co trzeba jednak rozumiał doskonale i kiedy już zdecydował się coś gdzieś zacisnąć to nie padło na szczęki, ale na palce i trzonek od jego niezawodnej przyjaciółki. Przez tę właśnie prozę chciał nam Henryk powiedzieć, aby nigdy nie uwodzić żon alkoholików zatrudnionych w lasach państwowych, albowiem intencje nasze mogą być zrozumiane opacznie. I nie wytłumaczymy się potem frazą, że każdy człowiek powinien dążyć do szczęścia. „Szkice węglem” są ponadto lekturą aktualną także dziś, o wiele mocniej niż „Ziemia obiecana” czy „Noce i dnie”. Jest bowiem Wawrzon postacią bliższą naszym czasom niż dwaj pozostali. Bierze się to z faktu iż po wszystkich katastrofach dziejowych w Polsce pozostali już tylko – jako siła dominująca – potomkowie Wawrzona Rzepy, którzy nie posiadają jednak ani takiej siły, ani umiejętności posługiwania się siekierą do okrzesywania gałęzi. Czyni ich to co prawda postaciami bardziej niż Wawrzon tragicznymi, ale nie budzi sympatii współczesnych. Może gdyby ktoś zdecydował się napisać o tych dzisiejszych, wykluczonych mężczyznach książkę, byłoby inaczej, ale póki co chętnych nie ma.
Na koniec anegdota. Dawno temu z przedstawieniem według „Szkiców węglem” jeździła po Polsce trupa aktorów, wśród nich był znany nam wszystkim Wiesław Gołas. On właśnie opowiadał zawsze tę anegdotę. Kiedy przyjeżdżali do jakiegoś miasta na ścianach i słupach ogłoszeniowych pojawiały się afisze. Na nich zaś było napisane: Rzepa-Gołas, Rzepowa-Kołkówna, Zołzikiewicz-Zbiróg.
Wszystkich oczywiście bardzo serdecznie zapraszam na moją stronę www.coryllus.pl gdzie znaleźć można moje nowe książki, a w nich wiele niesamowitych, zabawnie opisanych i fascynujących męskich postaci. Myślę, że lepszych i sympatyczniejszych niż faceci z kart powieści Stefana Ż.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2663 odsłony
Komentarze
Ciekawe
19 Czerwca, 2011 - 14:58
że w redakcji takiej gazety pracują dziadki leśne
http://czerwonykiel.blogspot.com/2011/06/proroctwo-katastrofy-smolenskiej-tb.html
Być zwyciężonym i nie ulec to zwycięstwo, zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska. Kto chce, ten może, kto chce, ten zwycięża, byle chcenie nie było kaprysem lub bez mocy.
p. od polskiego
19 Czerwca, 2011 - 19:48
Ja miałem w podstawówce pana od polskiego i to chyba on najbardziej mnie w tej dziedzinie ukształtował ;)
Rozumiem,
19 Czerwca, 2011 - 22:13
że pisanie dla redakcji pisma "Gentleman" może być bardzie au courant niż pisanie dla pisma "CKM". Rozumiem również facecję opartą na zamianie nazwiska Ziembiewicz na Ziemkiewicz. Ale określania Stefana Żeromskiego jak jakiegoś wyborcy PO mianem Stefan Ż. nijak zrozumieć nie mogę.
--------------------------
Reszta nie jest milczeniem.
----------------------------------------------
*Reszta nie jest milczeniem, ale należy do mnie.*
*Ale miejcie nadzieję; bo nadzieja przejdzie z was do przyszłych pokoleń i ożywi je; ale jeśli w was umrze, to przyszłe pokolenia będą z ludzi martwych.*
smok
20 Czerwca, 2011 - 20:24
Pomieszało mi się z tym Ziemkiewiczem, Stefana nie lubię, a Gentleman przynajmniej płaci. Nikt tu nie mówi o prestiżu, bo w mediach nie ma o tym mowy.
coryllus