Debata w Instytucie Sobieskiego

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Zostałem na wczoraj zaproszony do udziału w debacie poświęconej obecnej sytuacji w Polsce. Debata była zamknięta, a udział w niej wzięli: Czesław Bielecki, architekt, Ireneusz Jabłoński członek załogi (tak jest napisane na wizytówce) Centrum Adama Smitha, Jan Filip Staniłko członek zarządu Instytutu Sobieskiego oraz wasz ulubiony autor Coryllus. Debata była nagrywana i po wstępnej obróbce – jak daleko sięgającej nie wiem – ma być pokazywana w przyszłym tygodniu w różnych miejscach w sieci. Taką przynajmniej mam nadzieję. Ponieważ jednak jak pamiętamy nadzieja jest matką głupich, a ja należę do najbardziej chyba nieufnych istot na planecie Ziemia, postanowiłem wspomnieć o niej w krótkim tekście i zaznaczyć że była. Na wypadek gdyby okazało się, że jednak jej nie było, lub że wstępna obróbka materiału sięgnęła tak daleko iż z tego co ja zapamiętałem nie zostało nic.

Ponieważ – tak sądzę – do debaty zostałem zaproszony w charakterze rozrywkowym, bo – nie ukrywajmy kochani – robimy w rozrywce - od razu się przyznam, że zawiodłem. Zawiodłem bo była to moja pierwsza debata i wszystko co tam zastałem było dla mnie zaskakującej. Co nie znaczy, że dołujące. Z Instytutu Sobieskiego zwanego także czasem Instytutem Sobiesiaka wyszedłem pełen dobrych myśli. Oto niektóre z nich.

Debaty polityczne na prawicy są nudne jak flaki z olejem. Dlaczego ja mogę to ocenić tak kategorycznie? Ponieważ odbyłem w ciągu pół roku jedenaście spotkań z czytelnikami i zatrzymanie na sobie uwagi dużej grupy osób przez trzy godziny bez przerwy nie jest dla mnie najmniejszym problemem. Po prostu. Piszę to bez żadnej skromności, tak fałszywej, jak i prawdziwej. Jak to się dzieje, nie mam oczywiście zamiaru zdradzać. Wiem jednak, że nie jest to przypadłość częsta i dobitnie przekonałem się o tym wczoraj. Debaty w wykonaniu tak zwanych „naszych”, a tam byli sami nasi, to klęska. To jest jedno pasmo błędów wynikających ze złych założeń, złej szkoły i pychy po prostu, która każe wierzyć, że zarówno założenia, jak i szkoła są świetne. Jeśli moi, przemili skądinąd rozmówcy, zechcą kiedyś wyjść ze swoim przekazem na świat Boży spotka ich porażka i rozczarowanie, a być może nawet poleci za nimi kilka kamieni. Nie zdziwiłbym się tym wcale. Wyjaśnienie im czegokolwiek nie wchodzi w ogóle w grę gdyż noszą oni w sobie głębokie przekonanie, że mają rację. Sprawdzić to można jedynie w praktyce. Ja się dziś powstrzymam od ocen oraz od komentarzy szczegółowych, które zostawię sobie na czas emisji całej debaty lub na czas pojawienia się pustego miejsca w sieci po tej debacie, co oczywiście nie powstrzyma mnie, przed umieszczeniem tu tych komentarzy.

Wracajmy jednak do tego co na początku, czyli do zawodu, który sprawiłem sobie i chyba także przyszłym lub niedoszłym widzom. Otóż technika tej debaty polega na tym, że każdy uczestnik wygłasza swoją kwestię, a inni ustosunkowują się do niej w jakiś sposób, mniej lub bardziej szczegółowy. Metoda ta powoduje, że debata rozbita zostaje na szereg monologów, z których każdy ma charakter autoprezentacji. To byłoby do zniesienia, gdyby pierwsza jedynie wypowiedź każdego z uczestników zawierała taki element, ale chodzi o to, że prawie wszystkie wypowiedzi mają taki charakter. Ponieważ nie jestem zupełnie przyzwyczajony do tej formy dyskusji, ponieważ porozumiewam się za pomocą krótkich i gęstych fraz, za każdym razem starając się odnieść do meritum było mi wczoraj naprawdę trudno przeczołgać się przez to wszystko. Jest to oczywiście moja wina i wina mojej nieumiejętności skupienia uwagi na jakimś zagadnieniu dłużej niż przez dwie minuty. Kiedy któryś z rozmówców przekraczał ten czas, w swojej wypowiedzi, a zdarzało się to nagminnie, ja już słabo pamiętałem o czym była mowa na początku, tyle było treści w każdej z wypowiedzi. Odnosiłem się więc do tego co zapamiętałem. Wyszło więc jak wyszło. Mam nadzieję, że będzie można to zobaczyć.

Nie mogłem także nadążyć za swoimi o niebo lepiej wykształconymi interlokutorami, którzy na jednym oddechu potrafili wymienić trzy, a czasem nawet pięć znanych w różnych hermetycznych środowiskach nazwisk. Przyznam, że wiele z tych nazwisk słyszałem po raz pierwszy i to także nie ułatwiało mi debatowania. Słowem porażka na egzaminie wewnętrznym. Jak już jednak wspomniałem, pewien jestem, że na egzaminie centralnym moi rozmówcy nie mają szans. Po prostu. I to chyba jest dla stałych czytelników tego bloga oczywiste.

Nie obiecano tego co prawda solennie, ale była mowa o tym, że wczorajsza debata zostanie powtórzona w Klubie Ronina, w nieznanym mi jeszcze terminie. Notkę niniejszą wstawiam także na wypadek gdyby okazało się, że pluralizm dyskursu publicznego w kwadracie ulic: Aleje Jerozolimskie, Nowy Świat, Świętokrzyska nie obejmuje blogerów, nawet bardzo popularnych. Odhaczamy jednak pewną próbę porozumienia środowisk, która być może zostanie podjęta, a być może nie.

W zapowiedziach mamy także spotkanie ze mną w Klubie Ronina, które zaplanowane zostało na dzień 16 kwietnia. Spotkanie to odbędzie się oczywiście, wtedy jeśli do tego dnia nie wydarzy się nic na tyle interesującego, by je odwołać. Ma je prowadzić Grzegorz Braun. Myślę, i myślą tą dzielę się z wami, że wielkie jest prawdopodobieństwo, że coś się jednak wydarzy. Na 24 kwietnia zaplanowane, choć równie jeszcze – ze względu na odległy termin – niepewne, spotkanie ze mną w krakowskim Klubie Wtorkowym. Zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie.

Z wczorajszej debaty płynie jeszcze jedna nauka, a właściwie dwie. Porozumienie środowisk jest sprawą szalenie ważną i zawsze wynosi się z tego jakąś korzyść, nawet wtedy gdy porozumienie to nie wychodzi poza fazę wstępną. Debata zaś jest znakomitym sposobem na uprawianie oddolnej polityki, na organizowanie świata wokół siebie, do czego tak usilnie próbowali mnie i wszystkich Polaków namówić wczoraj moi rozmówcy. Podjąłem więc swoją próbę porozumienia się z innym środowiskiem i wysłałem parlamentariuszy do Artura Nicponia z propozycją byśmy zorganizowali własną debatę polityczną we Wrocławiu wiosną, nagrali ją i umieścili w sieci. Debaty umieszczane przez Klub Ronina mają zwykle – tak mi powiedziano – klikalność na poziomie 2-3 tysięcy. To jest nędza. Myślę, że możemy zrobić znacznie więcej, bo nasza debata będzie na pewno znacznie ciekawsza.

Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. No i już od dawna, o czym zapomniałem, znajdują się w księgarni Polskiego Ośrodka Społeczno Kulturalnego w Londynie. Cały czas oczywiście są one dostępne na stronie www.coryllus.pl  oraz na stroniehttp://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma. Książkę Toyaha o liściu można kupić jeszcze w Katowicach w księgarni "Wolne słowo" przy ul. 3 maja. Od dziś książki – w tym Toyah - dostępne są także w księgarni Ojców Karmelitów w Poznaniu przy ul. Działowej 25. Trzeba wejść do tak zwanej furty i tam jest ta księgarnia. O każdym następnym punkcie dystrybucji będę informował na blogu.

Brak głosów