Mur komunizmu odbudowywany przez Komorowskiego
Dopiero przed chwilą obejrzałem ostatnie, wczorajsze wydanie programu "Bliżej" Pospieszalskiego. Czwartek, późnym wieczorem - nie zawsze dam radę. Przeglądając wiadomości natrafiłem jednak na alarmujące tytuły w onecie o jakiejś "awanturze w studio". Zaniepokoiłem się: "Ocho! Znowu szukają pretekstu, by zdjąć Pospieszalskiego!". No i sprawdzam, i okazuje się, że jedyną awanturą w tym programie była niewyparzona, prostacka gęba Nałęcza! To on pozwolił sobie na teksty o oszustach i zdrajcach wobec lidera opozycji, parlamentarzysty. Nie pierwszy już raz zresztą. Nie ma mu kto zwrócić uwagi, że urzędnikowi nie przystoi obrażać posła, wybranego przez naród - nie ta ranga, więcej pokory!
Dobry program, dobry dla młodych ludzi, którzy tego nie pamiętają i dla nas, którzy ten 4 czerwca zapamiętali tak różnie.
Dla mnie było szokiem to, że skoro mamy nagle zwycięstwo, to nasi solidarnościowi przywódcy dali w tył, wystraszyli się. Były dyskusje, że komuchy specjalnie na nas zastawiły zasadzkę, żebyśmy wzięli na siebie całą odpowiedzialność za upadek państwa. Nikt nie wierzył, że wolność jest możliwa. Zwycięstwo wydawało się takie kruche. Wszystko wydawało się jakimś nielogicznym, niespodziewanym ciągiem zdarzeń, marą senną.
Kiedy dowiedziałem się o sukcesie "okrągłego stołu" i bezkrwawych rzekomo przemianach w Polsce, byłem daleko poza granicami kraju i był to dla mnie szok, jakby mnie nagle okradziono z całego sensu naszej solidarnościowej walki, skalano jej ideę, heroizm zastąpiono zepsuciem. To było jak cios w plecy. Zdradziecka zmowa, układ, za naszymi plecami, z pełną bolszewicką pogardą dla narodu.
Jednak jakimś cudem deal się nie udał. Nie rozumieliśmy wtedy, jak to się stało. Do dzisiaj nie wiemy wszystkiego, jak do tego doszło. Mogłem tylko czytać między wierszami, domyślać się meandrów rozumowania. Pracowałem od zimy 89' w URM-ie, za Mazowieckiego, i byłem świadkiem prawdziwego lęku ówczesnych ministrów, że za chwilę odwróci się karta, komuniści odbiorą im stanowiska i że wrzucą ich do jakichś kazamatów... Brzydziłem się tym.
Miałem głębokie przekonanie, że te zmiany są już nieodwracalne i że po prostu ludzie nie dadzą już sobie odebrać tego wszystkiego. To "wszystko" to było nieokreślone marzenie o cudownej, szczęśliwej, naszej Polsce. Dzisiaj jesteśmy, po 25 latach przemian ciągle daleko od tej Polski. Mieli rację ci, którzy wtedy już przewidywali, że potrzeba będzie kilku pokoleń, by wyrwać się z tego komuchostwa. Ale jeszcze jakich pokoleń, jakiej pracy nad nimi?
Nałęcz w tym programie wyraził życzenie, by nikt już nie twierdził, że upadek komunizmu nastąpił nie 4 czerwca w Warszawie, ale wiele miesięcy później w Berlinie. To jakby wyraz takiego powszechnego lokalnego patriotyzmu. Niestety, ten upadek komunizmu nastąpił z całą pewnością w innym momencie, niż 4 czerwca, albo wcześniej, albo później. Dla każdego inaczej, dla wielu ciągle jeszcze nie.
Mnie to naiwne, być może, szalone, uczucie radości, upojnej wolności objęło dopiero w Nowy Rok 89/90, kiedy z młotkiem pożyczonym od Japończyka rozwalałem mur berliński. To było konkretne, to był dowód nieodwracalności tego, co myśmy zrobili... W Warszawie jednak nadal czuć było apatię, marazm. Jak dziś, kiedy Komorowski szarga i szmaci najwyższe państwowe odznaczenia, przyznając je różnym fałszywym opozycjonistom - TW i byłym PZPR-owcom, ubeckim spadkobiercom. Dzisiaj patrzę z ledwo powstrzymywanym żygiem, co wyprawia ten nasz niby prezydent, jak Komorowski odbudowywuje betonowe bloki, stawia na nowo mur komuchów...
I tylko tęsknię za tamtym sylwestrem w Berlinie.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1489 odsłon
Komentarze
Fraszka....
7 Czerwca, 2014 - 05:15
"Fraszka na rodowód....Nałęcza"
Nałęcz i pokora ?
POKORA
nie dla niego.
Nałęcz z czerwonego
dwora !
z budy jakiejś bliskoruskiej.
plemienia bolszewickiego.......
A S.